…. czyli zamykamy Koronę Bałkanów
W roku 2014 rozpoczęliśmy taki nasz mały projekt o nazwie Korona Bałkanów, jako pierwszy udało się zaliczyć najwyższy szczyt Grecji Mitikas, rządni przygód zaplanowaliśmy na 2015 rok wyprawę po półwyspie bałkańskim zdobywając kolejnych 5 szczytów Musałę – Bułgaria, Korab – Macedonia/Albania, Djeravicę – Kosovo, Zlą Kolatę – Czarnogóra i Maglić w Bośni i Hercegowinie, na więcej zabrakło urlopu. Tak zostały nam dwa szczyty; najwyższy Serbii – Midzor i najwyższy Chorwacji – Dinara. W 2018 roku jakoś tak znaleźliśmy tanie loty do Splitu i tym sposobem zrobiliśmy Dinarę w 50 kilometrowej wędrówce z miasta Knin 🙂 W głowie ciągle wisiała Serbia i ich najwyższy szczyt. Z Polski nic nie lata w dobrych cenach, a jak już leci to i tak do Belgradu, a to dość daleko w góry. Nagle przyszło olśnienie z Bratysławy lata Ryanair do Niś-u, a to już rzut beretem do Starej Planiny, szybki „risercz” i mamy bilety na czerwiec 2019 Bratysława-Niś-Bratysława, teraz jeszcze ogarnąć transport do stolicy Słowacji i tu pomógł nam Flixbus zawożąc nas tam z Bielska – Białej w bardzo dobrej cenie. Zaczęło się planowanie i analiza rozkładów autobusów z Niś-u przy wykorzystaniu rewelacyjnej strony balkanviator.com. Początkiem roku już mieliśmy jakiś tam plan i powiedzmy, że szansa na zdobycie Midzor`a była bardzo duża. Jakoś tak w marcu po naszym wypadzie do Etiopii zabrałem się za wyszukiwanie noclegu na Bookingu, padło na Vila Babin Zub, bardzo dobre opinie a przy okazji zapytałem o bezpośredni transport z lotniska, cena rewelacyjna bo 50 euro za trasę tam i z powrotem, a to pod 70 km w jedną stronę, więc zyskujemy bardzo dużo czasu 🙂 jak to mówi nasz kolega Marcin – „bieremy”.
7 czerwca o 1:50 ruszyliśmy z dworca autobusowego w Bielsku – Białej aby o 6:55 znaleźć się w Bratysławie. Co można o tak wczesnej porze robić w tym mieście? W sumie nic, więc ruszyliśmy do lokalu Rannô Ptáča otwieranego już o godzinie 7:00 aby zjeść małe co nieco po drodze mijając Ministerstwo Finansów Słowacji 🙂 Lokal bardzo przyjemny, wi-fi śmiga jak należy angielskie śniadanko plus muzyka rodem ze starych bajek Walta Disneya 🙂 i tak powoli upływa nam czas, w międzyczasie rozpracowaliśmy też dojazd do lotniska autobusem nr 61.
Wylot mieliśmy o 12:10 więc około 10:00 zameldowaliśmy się na bardzo sympatycznym lotnisku w Bratysławie. Nadaliśmy bagaż i poszliśmy na kawę, aby przed godziną 12:00 wsiąść do samolotu, oczywiście losowe przydzielanie siedzeń wpakowało mnie na środkowe miejsce z tym, że z reguły da się zamienić i siedziałem wraz z Bożenką tam gdzie lubię, czyli od strony korytarza 🙂 Lot minął bezstresowo, szybka kontrola graniczna, nowa pieczątka do paszportu i jesteśmy w hali przylotów, w międzyczasie dostałem sms`a z Vili Babin Zub, że nasz transport trochę się opóźni. Spoko mamy czas na poszukiwanie serbskiej karty telefonicznej i bankomatu. Z bankomatem nie było problemu, znajduje się w hali przylotów, Revolut nie pobiera żadnej prowizji za serbskie dinary a przelicznik ze złotówki jest bardzo dobry. Za to z kartą telefoniczną jest już problem, w kantorze dowiedziałem się, że takową kupię, ale w centrum Niś-u, no cóż … coś wykombinujemy. Czasu nie mieliśmy zbyt dużo bo zjawił się nasz kierowca i zapakowaliśmy się szybciutko do Dacii Logan i już po chwili mknęliśmy do miejscowości Balta Belirovac. Po drodze z bardzo sympatycznym kierowcą dogadaliśmy się co do karty telefonicznej, do tego zaliczyliśmy krótki postój aby zaczerpnąć wody z miejscowego źródełka 🙂 Trasa biegła przez wioski, aby znów na chwilę zatrzymać się w swojsko brzmiącej miejscowości Kalna, gdzie za 300 dinarów kupiłem poleconą mi kartę telefoniczną operatora MTS. Serbski język jest w miarę do garnięcia to ustaliłem, że jako starter dostaję na 7 dni 10 giga netu plus 2000 smsów, więc od razu uaktywniłem ten pakiet i z zadowoloną miną analizowałem pogodę, bo plan był zaatakować Midzor albo w sobotę albo w niedzielę.
Dojechaliśmy do punktu docelowego, gdzie przywitał nas właściciel wraz z rodziną, miejscówka genialna, dookoła pięknie zielono, rzeka, góry, na łące przed domem wystawione leżaki, nasz pokój rewelacja, wszystko tak jak miało być, powiem więcej nawet dużo lepiej niż sobie to wyobrażałem. Dodać należy jeszcze bardzo dobre wi-fi z zasięgiem wokół domu. Szybka kąpiel i mykamy na obiad. Obiad to była poezja smaku, na Bałkanach jest bardzo dobre jedzenie, ale to co jedliśmy w Vili Babin Zub to jest „niebo w gębie”. Wiedzieliśmy już z Bożenką, że bierzemy u nich też obiady, bo śniadania mieliśmy wliczone w cenę. Dodać należy, że można też tam kupić miejscowe wyroby; wino, dżemy, soki , miód oraz rakiję 🙂 Obiad oczywiście dwa dania, rewelacyjna zupa plus drugie danie plus deser, jak już wspomniałem wszystko przepyszne. Najedzeni uzgodniliśmy jeszcze transport do miejsca startowego na szlak, godzinę śniadania i padliśmy zmęczeni spać. Szum rzeki, świerszcze, rewelacja, obudziliśmy się dnia następnego.
Szybka toaleta i śmigamy na śniadanie, oczywiście pycha, po śniadaniu uzgodniliśmy warunki naszego pobytu i zapłaciliśmy za wszystko 🙂 Na trasę kupiliśmy dwie duże butle wody oraz dostaliśmy lunchpack`i, mniam 🙂 O 9:00 klimatycznym Yugo zaczęliśmy się wspinać do miejsca startowego, po drodze dowiedzieliśmy się trochę o samym miejscu, Martin polecił nam wodospady na rzece Bigar. Dowiedzieliśmy się też o projekcie elektrowni wodnych, który nie za bardzo podoba się mieszkańcom, gdyż osłabia nurt wody w rzece. Wspinając się w górę do naszego punktu startowego zagotowała się woda w chłodnicy, chwilę stanęliśmy, a w sumie byliśmy w miejscu od którego pierwotnie chcieliśmy ruszyć. Podziękowaliśmy za transport umówiliśmy się na powrót, do tego Martin polecił nam znajdujący się kawałek od nas lokal Plaza, gdzie właścicielem jest jego znajomy.
I tak ruszyliśmy szlakiem narciarskim w górę. Słońce, zieleń, świetne widoki trasa coś a la pod kolejką na Czantorie w sąsiedztwie widzimy szczyt Babin Zub, Bożenka cyka zdjęcia jak Azjaci 🙂 Szybko pokonujemy jakieś 200 m w górę i lądujemy w Kawiarni Plaza, delektując się Coca – Colą 😛 widać już nasz cel oddalony o jakieś 10 kilometrów, do tego można zobaczyć kącik poświęcony Władimirowi Putinowi 🙂
Ruszamy na szczyt, trasa przypomina nasze bieszczadzkie połoniny, ale jest dużo wyżej i rzadko spotykamy turystów, a jak już spotykamy to bardzo miło przywitać się serbskim „zdravo” odpowiednikiem naszego „cześć”. Serbowie to bardzo pozytywni ludzie o czym już kilka razy się przekonaliśmy będąc w tym pięknym kraju. Powoli nabieramy wysokości w oddali widzimy pasące się zwierzaki, ale jeszcze nie wiemy czy to krowy czy może konie, powoli zbliżamy się i tak są to koniki pasące się wolno 🙂 Nie są to dzikie konie bo co poniektóre mają na szyi dzwoneczek ale to nawet dobrze bo możemy sobie do nich podejść i nacykać zdjęć co niemiara 🙂 Widok jest naprawdę sielski zieleń, koniki. Trasa na szczyt jest bardzo przyjemna, odnoszę wrażenie, że chyba Serbia z całej Korony najbardziej przypadła nam do gustu. Z tym, że nam się wszędzie podoba 🙂
Czas pożegnać koniki, ruszamy dalej, masyw Midzura majestatycznie stoi przed nami, a my powoli wspinamy się na jego szczyt, ostatnie podejście i jesteśmy. Świetny widok z góry na Starą Planinę w oddali widać Cafe Plaza. Spotykamy też parę z Polski, dziwnie wydają nam się znajomi, przypominają nam osoby, które kiedyś na stopa zawiozły nas z Komańczy do Wołosatego 🙂 ale jakoś tak w ferworze rozmowy zapomnieliśmy zapytać 🙂 Na szczycie, podziwiając rewelacyjne widoki, sycimy się naszym lunchpackiem, oj czego tam nie było: jajka, kiełbaski, pieczywo, serbska bułka z serem mniaaaam 🙂 Czas szybko mija, trzeba ruszać z powrotem, tym razem trochę modyfikujemy trasę. Idziemy wzdłuż granicy aby przed zejściem do przełęczy odbić w lewo na szlak powrotny.
Trasa biegnie podobnie, tym razem już nie trafiamy na koniki, ale kawałek dalej spotykamy stado krów 🙂 Zapomniałem dodać, że Martin bardzo się o nas martwił i chyba 3 razy na trasie dzwonił jak tam i czy wszystko jest ok i nie potrzebujemy pomocy 🙂 Docieramy do Plazy, czas na piwko, jak najbardziej nam się należy, gdyż Korona Bałkanów zaliczona. Z Martinem ugadujemy się, żeby za godzinę po nas przyjechał. My delektując się chmielowym napojem, spoufalamy się z miejscowym piesiem, pamiętamy, że w tych rejonach dominuje rasa pasterskich psów sarplaninac 🙂 duży sympatyczny piesio 🙂
Schodzimy w dół nasz kierowca już na nas czeka, śmigamy Yugo do naszej bazy już bez przygód, później szybki prysznic i wyśmienity obiad 🙂 Martin mówi, że jutro nas rzuci pod wodospady, ale my mamy zupełnie inny plan, chcemy je zaliczyć, ale nie samochodem 🙂 Pojedzeni raczymy się piwkiem i idziemy spać, śniadanie planujemy na 9:00 bo musimy wypocząć 😛
Poranny dzień świstaka 🙂 śniadanko zjedzone, widzimy że Martin gdzieś znika więc plecaki i uciekamy w teren 🙂 Plan jest taki, że idziemy przez góry do wodospadów, po prostce wychodzi ok. 5 km drogą 14 km, szlaku nie ma więc musimy improwizować 🙂 Kawałek za naszą bazą skręcamy w polną drogę i ruszamy w górę, na razie jest ok, przyroda wokół cudna, znajdujemy grzyby, wzdłuż drogi płynie rzeka, ale wszystko co dobre się szybko kończy, za którymś z kolei rozwidleniem kończy nam się droga, nic idziemy wzdłuż rzeki, mamy doświadczenie z Rumunii, ale tym razem nie było tak łatwo. Z mapy wyczytałem, że w górze jest polana, więc po dość ostrym wzniesieniu wspinamy się by finalnie spoceni wypełznąć na wspomnianej polanie. Zielono, kwiatki jest pięknie. Zauważam ślady jakby quada albo jakiegoś wozu, podążamy za nimi, aby ostatecznie znowu znaleźć drogę a przy niej opuszczoną leśną stodołę. Jesteśmy w żywiole miejsce bardzo klimatyczne, Bożenka robi multum zdjęć 🙂 do tego mamy cały czas drogę i to kierującą się według mapy do naszych wodospadów.
Znowu zadziałała reguła, że wszystko co dobre musi się skończyć, więc i droga kończy się bramą 🙂 w środku lasu ktoś ma swoje gospodarstwo, z daleka słychać psa i bawiące się dzieci 🙂 No cóż trzeba to jakoś obejść cofamy się do rozwidlenia i ruszamy dalej, trasa bardzo przyjemna, kierujemy się na wioskę Stanjinac. Trochę się łudzimy, że może być jakiś sklep i w ogóle 🙂 pierwsze domy opuszczone robią na nas duże wrażenie bo wioska na starcie wygląda jakby porzucona, kojce dla zwierząt, wybite szyby, zarośnięte bluszczem i pokrzywami place przed domami, tak mijamy z 4-5 zagród, dopiero przy końcu trafiamy na zamieszkałe domy 🙂 ale droga do wodospadów to jakieś 6-7 kilometrów a na przełaj jakieś 1,5 km więc przy jednym z opuszczonych gospodarstw ruszamy wydeptaną ścieżką w dół. Ścieżki mają to do siebie, że znikają 🙂 nasza też zniknęła 🙂 No cóż znowu mapa i ruszamy do znajdującej się w pobliżu polany, tam znowu trafiamy na ścieżkę, którą dotarliśmy do … leśnego poletka 🙂 Nie, nie … pewnie już myślicie, że trafiliśmy na serbskiego Pablo Escobara i pole koki 🙂 przy poletku znajdowało się źródełko a na grządkach rosła sobie cebulka, szczypiorek i to w środku lasu 🙂 Nic, wracamy się do polany i ruszamy na przestrzał zboczem w dół, aby finalnie niczym John Rambo wyskoczyć z dżungli na drogę 🙂
Jakieś 200 m i jest piękny wodospad, oj ile nam on sprawił uciechy, do tego są miejscowi z suwenirami i zimnym piwkiem chłodzącym się w rzece. Serbowie są do bólu uczciwi i kupując piwo płaciłem trochę dinarami trochę euro, wiedziałem, iż dałem więcej a oni wydali mi resztę w dinarach, za to Bożenka kupiła magnes, który rzeczywiście jest „handmade”. Po raz kolejny Serbowie okazali się bardzo uczciwi, czego czasem w naszej Unii nie użyczymy :/
Chwila odpoczynku i zabawa pod wodospadem, oj było śmiechu. Bożenka mówi, że tu są gdzie jakieś kaskady, ale na razie nic takiego nie widzimy, rzucamy plecaki i siadamy na trawie delektując się piwkiem, słuchając szumu wodospadu, jest bosko 🙂
Jakiś kilometr dalej ma znajdować się Klasztor św. Onufrego, więc zbieramy się i podążamy drogą w górę wodospadu, widok znowu zacny, myszkujemy w jaskini przy wodospadzie 🙂 wyskakujemy na leśną drogę i powoli pniemy się w górę zaliczając pole namiotowe z wiatą, która daje nam trochę cienia 🙂 Odpoczynek i ruszamy dalej nagle widzimy drewniany szyld z napisem Vodopad po Serbsku czyli wodospad, hmm … ruszamy i się zaczyna, mamy kaskady, woda zmienia kolor, trafiamy na jakiś budynek, który okazuje się chyba dawnym młynem wodnym a za budynkiem … omg kaaaaskaaaady ale jakie, genialne miejsce ściągamy buty i ruszamy do rzeki, miejsce wygląda nieziemsko, mi przypomina jakiś azjatycki wodospad w dżungli, kolor wody, skały, coś niesamowitego, spędzamy tam kupę czasu robią dziesiątki zdjęć.
Nasyceni cudownym widokiem ruszamy do klasztoru, gdzie sobie chwilę odpoczywamy pod wiatą, uzupełniamy zapasy wody i ruszamy z powrotem pod główny wodospad przy drodze 🙂 Kilka fotek na koniec i ruszamy asfaltem do najbliższej wioski, zamiar jest taki, że łapiemy stopa 🙂 Pierwszy samochód i się udało, dwóch sympatycznych Serbów zawozi nas do Kalnej z której mamy już tylko 5 km do bazy 🙂 Świetni goście, rozmawiamy z nimi o wszystkim, nadkładają trochę drogi aby nas rzucić na skrzyżowanie, żegnamy się i ruszamy dalej. Po drodze mijamy opuszczoną stację benzynową co jest dla nas nie lada gratką, cykamy parę zdjęć i ruszamy dalej podziwiając miejscowe domy i pola. 5 kilometrów minęło bardzo szybko, szybki prysznic i umawiamy się na obiad. Martin pyta co robiliśmy, opowiadamy mu naszą trasę, śmieje się pod nosem, pewnie myśli o nas to samo co Chorwaci w Kninie, gdy zrobiliśmy Dinare 50 km marszem 😛
Po raz kolejny świetny obiad i umawiamy się na drogę powrotną, żegnamy się też Martinem i jego rodziną, teraz zajmuje się nami jego siostra z mężem i oczywiście jego mama, która gotuje rewelacyjnie 🙂 Dogadujemy się jeszcze, że chcielibyśmy śniadanie na wynos i idziemy spać bo wstać trzeba o 5:30 abyo 6:15 ruszyć na lotnisko.
Rano wita nas mama Martina z przepyszna kawą, naszym śniadaniowym pakiem i słoikiem słodkich przetworów z jeżyn na drogę, naprawdę nie chce się nam wracać, Bożenka jeszcze dostaje kwiatki. Kierowca przyjeżdża o czasie i po godzinie z lekkim hakiem jesteśmy na lotnisku. Mamy chwilę czasu spędzamy ją w lotniskowej kawiarni zaraz po nadaniu bagażu. Jeszcze chwila i pakujemy się do samolotu aby po godzinie i 15 minutach znaleźć się w Bratysławie.
Do autobusu mamy sporo czasu, zostawiamy bagaże w szafkach na dworcu kolejowym i ruszamy na kawę i ciastko do Rannô Ptáča, gdzie przy muzyce z Myszki Miki spędzamy prawie 2 godziny, robimy się głodni więc kierujemy się do starego miasta do polecanego lokalu Flag Ship,. Jedzenie smaczne i w dobrej cenie do tego bardzo sympatyczny kelner mówiący po polsku 🙂 najedzeni kręcimy się trochę po mieście aby wylądować (to już chyba nasza tradycja) w Kociej Kawiarni – Mačkafé i tak leniwie upływa nam czas w Bratysławie, zaliczamy jeszcze Čumil czyli pomnik kanalarza i ruszamy na dworzec kolejowy po bagaże a następnie na dworzec autobusowy skąd wracamy Flixbusem do Bielska Białej. I tak kończy się nasza Serbska przygoda 🙂
Kilka praktycznych rad:
- Nocleg w Vili Bababin Zub – łącznie ze śniadaniami, obiadami i lunchpackiem – 134 euro (2 osoby, 3 noce)
- Transport Niś lotnisko – Vila Babin Zub – Niś lotnisko – 50 euro
- Transport na szlak i powrót – 20 euro
- Karta prepaid serbskiej sieci komórkowej MTS – 300 dinarów (przez 7 dni 10 giga internetu)
- Autobus linia 61 na lotnisko w Bratysławie – 90 centów
- Relacja ze zdobycia najwyższego szczyty Grecji
- Relacja ze zdobycia najwyższego szczyty Bułgarii
- Relacja ze zdobycia najwyższego szczyty Macedonii i Albanii
- Relacja ze zdobycia najwyższego szczyty Kosowa
- Relacja ze zdobycia najwyższego szczyty Czarnogóry
- Relacja ze zdobycia najwyższego szczyty Bośni i Hercegowiny
- Relacja ze zdobycia najwyższego szczyty Chorwacji
Ślad trasy na Midzor : Trasa 3D :
Ślad trasy do Wodospadów Bigar : Trasa 3D :