… czyli tam i z powrotem
Wyjazdu na Białoruś nie bralibyśmy pod uwagę, gdyby Marcin nie znalazł informacji, że od 12 czerwca 2015r białoruską część Puszczy Białowieskiej będzie można zwiedzić bez wizy. Do przekroczenia granicy na Międzynarodowym Drogowym Przejściu Granicznym Białowieża-Piererov wystarczyć miały od tego dnia tylko paszport, przepustka uzyskana drogą internetową oraz ubezpieczenie. Jedyny minus, że pobyt bez wizy może trwać tylko do 3 dni i niestety po stronie białoruskiej można poruszać się tylko wytyczonymi szlakami rowerowymi. Ale i tak lepszy rydz niż nic 🙂 Marcin przepustki wyrobił z dużym wyprzedzeniem na weekendowy wypad, o nocleg na Białorusi też nie musieliśmy się martwić bo można go było zarezerwować zaznaczając dodatkowe pole aplikując o przepustkę. Tak więc w piątek 31.07.2015r zwolniliśmy się wcześniej z pracy, spakowaliśmy w tempie ekspresowym i wrzuciliśmy na bagażnik dachowy rowery. Początkowo nawigacja pokazywała nam godzinę dojazdu do Białowieży na 19:20. Przez Częstochowę przejechaliśmy nawet bez większych problemów, niestety korki pod Warszawą spowodowały, że do Białowieży dotarliśmy o godz. 22:00. Dobrze, że nocleg mieliśmy zarezerwowany wcześniej bo ciężko byłoby szukać wolnych pokoi po nocy. Rano oczywiście nie można mnie było dobudzić więc Marcin zdążył już zrobić rundkę po Białowieży na rowerze zanim ja zwlekłam się z łóżka. Przy wypełnianiu wniosku o przepustki podaliśmy godzinę przekroczenia granicy 11:00 tak więc pamiętając, że czas na Białorusi to godzina do przodu w stronę przejścia wyjechaliśmy przed 10:00. Kolejka tam była spora, głównie rowerzystów i niestety co któraś osoba była wracana.
Czekając na swoją kolej wypełniliśmy dodatkowe świstki papieru „migration card”. Jeszcze zanim doszliśmy do okienka wiedzieliśmy, że nam też raczej nie uda się przejść. Problemem okazało się podanie jednego imienia i nazwiska przy wypełnianiu wniosku o przepustkę natomiast przy przejściu przepustka miała być zgodna z paszportem a tam „jak byk” dwa imiona, no i niestety nas też zawrócili. Strażnik Graniczny starał się jeszcze grzecznie wytłumaczyć dlaczego nie może nas wpuścić, nasz błąd, nie wykłócaliśmy się więc jak co poniektórzy bez sensu. Marcin uznał, że spróbujemy jeszcze raz wyrobić przepustkę a że laptopa ze sobą nie mieliśmy to postanowiliśmy skorzystać z pośrednictwa PTTK ewentualnie jakiegoś hotelu. Niestety w PTTK w Białowieży dostaliśmy „buta” bo nie chcieliśmy wykupić dodatkowego ubezpieczenia tak więc uznali, że w ogóle nam nie pomogą (mimo że ta pomoc miała kosztować 50zł) i możemy szukać szczęścia w hotelu. W hotelu niestety też się nie udało. Wróciliśmy więc w rejon parku w Białowieży i w informacji turystycznej Marcin zapytał o jakąkolwiek radę. Miła kobieta powiedziała, żebyśmy sami sobie ponownie wniosek drogą internetową wypełnili bo zdarza się, że odpowiedź przychodzi po 10 min. Chłopak ze stoiska z pamiątkami słysząc rozmowę od razu powiedział, że tuż obok w wypożyczalni rowerów koledzy mają laptop i internet. Ludzie w Białowieży okazali się naprawdę przesympatyczni, w momencie znaleźli rozwiązanie problemu, Marcin już po chwili wypełniał wniosek a chłopaki z wypożyczalni rowerów powiedzieli jeszcze, że drukarkę też mają jakby się udało i przepustka faktycznie nam tego dnia jeszcze przyszła. We wniosku optymistycznie wpisaliśmy termin przekroczenia granicy na ten sam dzień godz. 18:00. No cóż, uda się albo nie uda 🙂 Póki co nie zostało nam nic innego jak jeździć po Białowieży i okolicy bez celu na rowerach 🙂 dobrze, że jest tam sporo ścieżek rowerowych, zanim po 3 godzinach przyszły nam przepustki na maila zdążyliśmy nakręcić już około 30km. Ja powoli zwątpiłam, że przyjdzie nam odpowiedź więc zaczęłam już sobie układać listę znajomych, których można by odwiedzić w drodze powrotnej na Śląsk 😛 e-mail jednak doszedł więc szybko ruszyliśmy w kierunku wypożyczalni rowerów. Tam po krótkiej walce z ustawieniami drukarki udało się wydrukować przepustki. Idealnie o 18:00 byliśmy ponownie na przejściu granicznym i tym razem wszystko było „хорошо” 🙂
Na przejściu mijaliśmy wracające już osoby, które razem z nami stały w porannej kolejce, potwierdzili tylko, że warto było zawziąć się i ponownie wyrabiać przepustkę bo trasy rowerowe naprawdę są na Białorusi rewelacyjnie przygotowane. Jadąc dalej mijaliśmy kolejne wracające osoby, jeden z mijanych chłopaków nawet łamał się czy nie zawrócić i zostać jednak na noc na Białorusi ale ostatecznie koledzy go przegłosowali i nadal jechali w kierunku granicy. Nas czekało jeszcze przejechanie 14 km do miejscowości Каменюки. Mimo, że teren płaski i w przeciwieństwie do tras po naszej stronie Puszczy – równiutki asfalt a nie droga gruntowa to i tak jechało się już bardzo ciężko. Minęliśmy zakręt do siedziby Dziadka Mroza i jechaliśmy prosto na Kamieniuki. Mijaliśmy coraz mniej rowerzystów, dopiero niedaleko bramy miasteczka zaczęli pojawiać się spacerowicze. Na chwile zatrzymaliśmy się przy jednej z leśnych wiat, gdzie wsłuchiwaliśmy się w odgłosy głuszca i dzięcioła, w krzakach słychać było jakieś większe zwierze ale dojrzeć się go już nie dało.
Puszcza Białowieska po stronie białoruskiej była dużo bardziej dzika, część dróżek w jej głąb była oznaczona zakazami wejścia, nigdzie nie było ani śladu tak zwanej „pielęgnacji lasu” czyli stert drewna przygotowanych do wywiezienia. Było tu po prostu dziko i naturalnie. Infrastruktura turystyczna dla rowerzystów przygotowana na wysokim poziomie, wyznaczone szlaki rowerowe prowadziły wyasfaltowanymi ścieżkami, co jakiś czas pojawiały się tablice informacyjne opisujące co wokół możemy zobaczyć jeśli na chwilę przystaniemy. Z racji zmęczenia zatrzymaliśmy się tylko na chwilę odpocząć przy jednej z wiat a potem przy 300 letnim Dębie Pustelniku ze szczeliną, w którą wlazł nawet Marcin i przy brzozie z naroślą w kształcie głowy żubra. I tak powoli dojechaliśmy do pomnika „cekaemisty” i bram miasteczka. Wąska do tej pory ścieżka rowerowa za bramą miasteczka zamieniła się w szeroką drogę. Już niedługo naszym oczom ukazały się górujące nad miastem kopuły Cerkwi a tuż przed Cerkwią znajdował się nasz Hotel – Gostinica nr 2. Pokój faktycznie na nas czekał 🙂 ze znalezieniem miejsca na rower też nie było problemu bo w suterenie, jak się okazało, było nimi już niemal wypełnione jedno pomieszczenie 🙂 Zrobiliśmy sobie małe co nieco do zjedzenia i sprawdziliśmy co można zobaczyć w telewizji. O tej porze do wyboru mieliśmy bajki i seriale ale szybko daliśmy sobie spokój 🙂 Około 22:00 postanowiliśmy jeszcze na chwilę wyjść i pospacerować po okolicy ale miasteczko pogrążone było już chyba we śnie, doszliśmy prawie do jego końca pod stację benzynową, gdzie też nie widać było żywej duszy. Z otwartych okien i balkonów dochodziły dźwięki włączonych telewizorów, gdzieniegdzie rozmawiał ktoś półgłosem. Spokój i sielanka, kompletnie nie było co robić więc też poszliśmy grzecznie spać 😛 Rano Marcin rozgryzł zasady działania wi-fi na kartę i załapaliśmy się na śniadanie w hotelowym bufecie. Chcąc nie chcąc trzeba było z powrotem wsiąść na rower, mimo bólu po tym jak dzień wcześniej zrobiliśmy łącznie około 60 km. W sklepiku po drodze do bram miasta kupiliśmy wodę i chwilę później przekonaliśmy się o ograniczeniach jakie niesie ze sobą ruch bezwizowy.
Zobaczyliśmy strzałkę skrętu do domu Rybaka i już skręciliśmy w boczną drogę ale zatrzymał nas znak końca „zony” ruchu bezwizowego 🙁 grzecznie wróciliśmy na główną drogę i pojechaliśmy jednak prosto ku bramie. Naprzeciw niej za pomnikiem znajdował się bank, gdzie nawet w niedzielę można wymienić pieniądze natomiast przed bramą, przy parkingu znajdowały się kasy biletowe, sklepik z pamiątkami i wypożyczalnia rowerów. Zaczęliśmy od wymiany pieniędzy a zaraz potem postanowiliśmy poszukać flagi Białorusi. Okazało się to trudniejsze niż myśleliśmy, na początek udało się tylko dostać bilet wstępu do Puszczy Białowieskiej po stronie białoruskiej, potem w sklepiku przy Muzeum Przyrodniczym Marcin znalazł dla mnie małą sowę i w sumie jeszcze kilka drobnostek dla znajomych ale flagi nigdzie nie było.
Na stoiskach naprzeciw Muzeum miejscowi zapytani o flagę powiedzieli tylko, że flaszkę to szłoby załatwić samogonu ale flagi to nie 😛 swoją drogą wcześniej w Kamieniukach na jednej z tablic ogłoszeniowych trafiliśmy plakat zachęcający do donosu na osoby pędzące bimber 😛 z gwarancją anonimowości 😛 Postanowiliśmy podjechać jeszcze do kawiarni przy bramie miasta sądząc, że może w bufecie uda się jakąś flagę znaleźć ale niestety nic z tego, nikt nawet nie wiedział, gdzie moglibyśmy flagę kupić. Spotkaliśmy tu też grupę polaków, więc zagadnęliśmy o flagi ale na nic takiego po drodze nigdzie nie natrafili, wspomnieli jednak, że nie byli tylko w siedzibie Dziadka Mroza bo to nie dla nich biorąc pod uwagę wiek ale jakbyśmy się poświęcili i tam zajrzeli to może tam byłaby szansa znaleźć flagę.
Zaraz, zaraz ……. ale jak Dziadek Mróz nie na ich wiek, przecież z wyglądu byli w wieku podobnym do mnie i Marcina a my nawet przez chwilę nie mieliśmy wątpliwości co do odwiedzenia siedziby Dziadka Mroza, a tu ktoś każe mi się nad moim wiekiem zastanawiać 😛 i budzi moje wątpliwości i refleksje 😛 a tam Dziadek Mróz przecież …..:P Po wypiciu orzeźwiającego kwasu i krótkim odpoczynku ruszyliśmy tą samą drogą, którą dzień wcześniej tu przyjechaliśmy. Po drodze znowu mijaliśmy brzozę z głową żubra, Dęba Pustelnika, kolejne wiaty i dalsze punkty takie jak tatarskie bagno, gdy dojechaliśmy do rozstajów przed powrotem postanowiliśmy jeszcze odpocząć i pojechać na Carską Polanę a potem jeszcze kawałek dalej 🙂 w końcu trafiliśmy do studni z wyrzeźbionymi krasnalami i sową 🙂
Czas uciekał niemiłosiernie i trzeba było powoli kierować się ku granicy. I tak dojechaliśmy do kolejnych rozstajów by skręcić do siedziby Dziadka Mroza. Drogę co jakiś czas przebiegały nam wiewiórki a kilka razy musieliśmy też schodzić na pobocze, żeby na tych wąskich drogach mogły minąć nas autobusy wycieczkowiczów. Mimo mijanych autobusów w parku wokół siedziby Dziadka Mroza nie było tłumów. Zgodnie z instrukcją chłopaka z obsługi bilet kupiliśmy w sklepiku z pamiątkami i wróciliśmy pod wrota Dziadka Mroza. Chłopak poinstruował nas jeszcze, że Dziadek Mróz mieszka w pierwszym domu po lewej stronie a żeby go wywołać trzy razy musimy powtórzyć „Дедушка Мороз появиcь, пожалуйста” . Do domu Dziadka Mroza podeszliśmy ale jakoś wstyd nam było go wołać 😛 uznaliśmy, że zaraz powinny pojawić się jakieś dzieci, więc pokręcimy się w pobliżu a potem wmieszamy w tłum 😛 i już chwilę później jedna z pracownic przyprowadziła dwie dziewczynki lat około 5 i z uśmiechem zapytała nas dlaczego nie wywołaliśmy już Dziadka Mroza sami 😛 ściemniliśmy, że ciężko nam idzie rosyjski i chórem z przedszkolakami zaczęliśmy go wywoływać 😛 Po chwili pokazał się sympatyczny Pan z długą, siwą brodą i jeszcze sympatyczniejszym głosem, porozmawiał z przedszkolakami po białorusku, z nami po polsku, z Niemcami po niemiecku 🙂 jak zawołał nas do zdjęcia Marcin wypchnął mnie a teraz się nie przyznaje i twierdzi, że sama chciałam zdjęcie z Dziadkiem Mrozem 😛 w każdym razie było bardzo sympatycznie a Dziadek Mróz wysłał nas do budki obok po prezenty 🙂 dostaliśmy po wielgachnej czekoladzie i po folderze z opisem wszystkich atrakcji w jego miasteczku 🙂 a siedzibę zwiedzaliśmy długo robiąc zdjęcia prześlicznym rzeźbom.
Na polanie dwunastu miesięcy zrobiliśmy sobie zdjęcia z rzeźbami naszych znaków zodiaku i miesięcy, w których się urodziliśmy, Marcin próbował ruszyć Saniami Dziadka Mroza w siną dal 🙂 przez okno zajrzeliśmy do domku Baby Kargoty (koleżanki Baby Jagi), podziwialiśmy piękny dom Śnieżynki 🙂 no i Marcin próbował jeszcze zamienić żabę w księżniczkę całusem ale mu nie wyszło 😛 W domku już przy samym wyjściu pieczołowicie zbierane są listy od dzieci do Dziadka Mroza i wiele z nich można było zobaczyć na jego ścianach 🙂
Ogólnie bardzo miło spędziliśmy tam czas 🙂 Na sam koniec w restauracji na początku parku zjedliśmy sobie bliny ze śmietaną i ruszyliśmy w drogę powrotną. Bardzo szybko dojechaliśmy do jeziora Liadskoje a potem do leśnej osady Karaljewo. Tuż przed samym punktem granicznym zobaczyliśmy jeszcze żołnierzy grających w siatkówkę 🙂 aż chciało się zrobić zdjęcie widząc wojskowych w charakterystycznych pasiastych bluzach ale mogłoby to być źle odebrane 🙂 a szkoda bo widok jak w rosyjskich filmach 🙂
Granicę z powrotem przekroczyliśmy bez żadnych problemów bo pozbyliśmy się zawczasu szynki częstując nią bezpańskie psiaki pod Muzeum Przyrodniczym 😛 Wracając w kierunku samochodu zjechaliśmy jeszcze do chłopaka ze stoiska z pamiątkami w Białowieży, żeby zrewanżować się jakoś za pomoc przy ponownym wyrabianiu przepustek i kupiliśmy u niego kilka drobnostek w tym oczywiście sowę. Niestety nie starczyło nam już czasu na przejażdżkę drezyną ale wracając znaleźliśmy punkt startowy, porozmawialiśmy z obsługą i jak zbierzemy kiedyś kilku chętnych to do Białowieży wrócimy 🙂 Mimo, że droga do domu przed nami była długa i tak znaleźliśmy chwilę, żeby przynajmniej jedną osobę po drodze odwiedzić 🙂 Saint`a i jego siostrzeńca Sebastiana, z którymi Marcin już lata gra w World of Warcraft a jakoś dotąd nie udało się nam spotkać osobiście 🙂 straty nadrobiliśmy i czekamy na odwiedziny tym razem u nas 🙂 Chętnych do zwiedzenia białoruskiej części Puszczy Białowieskiej zapraszam na stronę http://puszcza-bialowieska.blogspot.com/2015/03/zwiedzamy-biaoruska-czesc-puszczy.html gdzie dokładniej opisane jest co spotkamy na swej drodze w zależności, w którą stronę się wybierzemy, my pewnie nie zobaczyliśmy nawet połowy tego co mogliśmy 🙂
[M] Kilka aspektów technicznych:
– przepustka jest zupełnie za free i jakiekolwiek naciąganie PTTK na kasę jest w złym smaku,
– link do strony gdzie wypełnia się przepustkę: http://www.npbp.brest.by/,
– pamiętajcie o wpisaniu tylu imion ile jest w paszporcie podobnie pewnie z nazwiskami,
– potrzebne jest również ubezpieczenie i to honorowane przez stronę białoruską my skorzystaliśmy z towarzystwa Signal Idiuna; kojarzę, że jeszcze towarzystwo AXA jest honorowane, lista ubezpieczycieli jest wypisana na stronie ambasady Białorusi, taka przyjemność kosztowała nas na dwa dni raptem 11,84 zł za dwie osoby i znowu „miły” akcent PTTK, który próbował nam wcisnąć swoje ubezpieczenie dużo droższe, chyba taki urok tej instytucji w tych rejonach, 🙂
– ceny turystyczne na Białorusi są niższe niż u nas w Polsce,
– odradzam ze śląska kierować się do Białowieży przez Warszawę mimo zapewnień, że S8 i w ogóle och ech prawda taka 3 godziny stania w korku,
– Puszcza Białowieska to nie góry ale jest naprawdę super , nie żałujemy żadnej minuty tam spędzonej i po polskiej i po białoruskiej stronie.