... czyli podróże małe i duże ...

Praga 2018

… czyli Golemy, Gargulce i inne Diaboły 🙂

Praga - Most Karola

 

Ze stolicą Czech mieliśmy już przyjemność widywać się już kilka razy z racji lotów z lotniska Ruzyne, ale dopiero teraz mieliśmy okazje ją pozwiedzać tak naprawdę, pomagali nam w tym nasi znajomi Kasia i Piotrek. Zacznijmy może od aspektów technicznych naszego wyjazdu:

– głównym naszym środkiem transportu był pociąg a dokładnie czeskie koleje Leoexpress, wyjechaliśmy o o godzinie 7:22 z Pszczyny a w Pradze byliśmy o godzinie 11:39, powrót 16:10 w Pszczynie byliśmy o 20:42, cena poniżej 100 zł tam i powrót od osoby, kształtuje się w zależności od ilości osób, jako grupę Leoexpress traktuje już 4 osoby i mamy tańszy bilet.

– transport w Pradze to bilet 24 h na tramwaje, autobusy i metro cena wynosi 110 koron  <link>, warto ściągnąć sobie z netu mapki metra, autobusów i tramwajów bardzo to ułatwia poruszanie się po mieście, pod tym linkiem mapki w pdf-ie <link>, ogólnie Praga jest bardzo dobrze skomunikowana i podróżowanie po niej jest samą przyjemnością.

– noc spędziliśmy w bardzo przyjemnym Hotelu Jana niedaleko stacji metra Jiřího z Poděbrad (Jerzego z Podiebradów) znalezionym na booking.com

Maps Me – aplikacja z mapami offline na komórkę aby się nie zgubić 🙂

Jak już wspomniałem ruszyliśmy naszą czwórką o godzinie 7:22 z Pszczyny. Pociąg przyjechał punktualnie a koleje czeskie zrobiły na nas bardzo pozytywne wrażenie. Pociąg czysty, nowoczesny (przy każdym fotelu gniazdka z prądem), bardzo miła obsługa, smaczne jedzenie i tak minęły nam ponad 4 godziny, aby czas szybciej mijał raczyliśmy się wiśniówką z colą 🙂 Przed godziną 12:00 pociąg dojechał na stację Praha hlavní nádraží i ruszyliśmy w teren. Z racji tego, iż do zameldowania w hotelu mieliśmy kilka godzin poszliśmy zobaczyć Rynek Staromiejski z mieszczącym się tam pomnikiem reformatora religijnego Jana Husa, miejsce to charakteryzuje się budynkami w wielu stylach architektonicznych (barok, gotyk, rokoko), a Praga jak i sam Rynek Praski były plenerami wielu filmów (m.in Czterej Pancerni i Pies, Casiono Royale ) co dodatkowo dodaje smaku temu miejscu. Pogody może nie mieliśmy super ale Rynek zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie, a że czas mijał szybko ruszyliśmy zostawić plecaki do hotelu. Po drodze udało nam się kupić Małego Księcia w języku czeskim 🙂

Hotel Jana w którym pomieszkiwaliśmy znajduje się niedaleko placu Jerzego z Pobiebradów króla Czeskiego, który jako jeden z pierwszych władców w Europie, odrzucił wiarę katolicką i przyjął nauki Jana Husa. Zameldowaliśmy się, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy do pobliskiej stacji metra aby zakupić bilet 24 h i pojechać wreszcie na Most Karola, po drodze na Placu Jerzego zobaczyliśmy Kościół Najświętszego Serca Pańskiego z bardzo ciekawą wieżą i znajdującym się tam zegarem. Z tej dzielnicy (Vinohrady) pochodzi bohater Przygód dobrego wojaka Szwejka 🙂 sam Józef Szwejk. Na stacji Jiřího z Poděbrad mieliśmy mały problem z zakupem biletów, gdyż automaty przyjmowały tylko bilon i Kasia wycyganiła wszystkie drobne od pani z publicznej toalety 🙂 Bilety kupione, ruszyliśmy metrem do stacji Staroměstská, gdzie już żwawym krokiem ruszyliśmy na Most Karola, po drodze zahaczyliśmy o Rudolfinum jeden z najważniejszych budynków neorenesansowych w mieście, znajdujący się na Placu Jana Palacha, stąd już kawałek do Mostu Karola ale najpierw zaliczyliśmy Most Mánesa aby wzdłuż Wełtawy dojść od naszego celu.

Na starcie przywitały nas duże tłumy turystów, bo sam most jest jedną z głównych atrakcji Pragi, łączy on dzielnice Malá Strana ze Staré Město, ma prawie 516 metrów długości i około 9,50 m szerokości. Początkowo nazywano go Kamiennym lub Praskim Mostem. Nazwa Most Karola przyjęła się dopiero od mniej więcej 1870 roku. Do 1741 roku był jedynym mostem na Wełtawie w mieście. Most jest obecnie otwarty tylko dla ruchu pieszego, choć dawniej kursował po nim tramwaj konny, w latach 1905–1908 tramwaj elektryczny, a do 1965 ruch samochodowy. Wchodząc w główna bramę wejściową, po lewej stronie zauważyliśmy małe wejście do Wieży Mostowej, dalej już po schodach do góry aby po drodze kupić bilet za 100 koron i zobaczyć fantastyczną panoramę Pragi wraz z Mostem Karola. Wieża została zbudowana w 1380 r. Na wieży umieszczone są herby ziem należących do Luksemburgów. Na wysokości l piętra znajdują się figury Karola IV i Wacława IV, pośrodku między nimi posąg św. Wita. Są również rzeźby św. Wojciecha i św. Zygmunta. W dolnej części znajduje się małe muzeum rzeczy wyciągniętych z wody w rejonie mostu, znajdziemy tam karty kredytowe, butelki, okulary czy nawet niezniszczalną Nokie 5110 🙂 do tego można zobaczyć animowany film z człowiekiem żabą o powstaniu Mostu Karola 🙂

Na samym moście ulokowali się miejscowi artyści, rysując portrety bądź grając na różnych instrumentach, szczególnie robi to wrażenie nocą, gdy dźwięk niesie się po wodach Wełtawy. Na jednej z balustrad umieszczono tablicę pamiątkową poświęconą św. Janowi Nepomucenowi – 20 marca 1393 w tym miejscu według legendy wrzucono go z rozkazu króla Wacława IV do Wełtawy. Sama postać świętego jest wypolerowana przez dotyk wielu tysięcy jak nie milionów palców, ponoć dotknięcie tej figury przynosi szczęście (tak bynajmniej stwierdziła Kasia w co my ślepo wierzymy 🙂 ).

Widoki z samego mostu są przepiękne, a głód kultury jest odwrotnie proporcjonalny do głodu fizycznego, więc powoli zaczęliśmy szukać jakiejś przyjemnej restauracji w pobliżu. Trafiliśmy na Cafe Restaurant Marnice znajdująca się pod samym Mostem Karola, przystępne ceny i bardzo sympatyczna obsługa przekonały nas aby pokosztować czeskiej kuchni i delektować się „ichniejszym” piwem w promieniach kończącego się lata. Wszystko co dobre szybko się kończy, a że zbliżał się wieczór postanowiliśmy udać się pod Katedrę św. Wita i pochodzić po Hradczanach.

O samej katedrze opowieści Kasi o diabłach, gargulcach je symbolizujących, samym fakcie długiego czasu jej budowy wzbudziły w nas kolejny głód jak najszybszego zobaczenia tego miejsca, ale po drodze jeszcze musieliśmy zostać sprawdzeni przez sympatycznych czeskich policjantów czy aby nie wnosimy jakiś niebezpiecznych przedmiotów, sama kontrola przeszła sprawnie i szybko, więc mogliśmy wędrować w kierunku katedry po drodze zahaczając na dziedzińcu Praskiego Zamku o zabytkową Fontannę Kohla oraz właśnie tu jest kilka wersji, Kasia stwierdziła, że jest to klatka w której zamykano panny lekkich obyczajów aby w mękach umierały ku przestrodze gapiów, a dla mnie raczej wygląda to bardziej jako studnia i z tego co znalazłem w internetach jednak chyba taką pełniło to rolę.

Idąc dalej zaczynamy widzieć olbrzyma wyłaniającego się z bramy, katedra św. Wita wygląda niesamowicie, szczególnie w wieczornych kolorach. Katedra ta wznoszona była przez setki lat i łączy w sobie elementy stylu gotyckiego i neogotyckiego. Chociaż może się to wydawać dziwne to jej dwie przednie wieże powstały stosunkowo późno, bo dopiero w XIX wieku. Większość świątyni to dzieło średniowiecznych mistrzów Petera Parlera i Mateusza z Arras. Z racji późnej pory nie mogliśmy wejść do środka ale za to mogliśmy w spokoju pochodzić i podziwiać jej niesamowity wygląd od zewnątrz, gdyż praktycznie obok nas nie było żadnych turystów. Gotyckie rysy robią niesamowite wrażenie, Kasia jeszcze nas wprowadziła w klimat opowieścią o pakcie z diabłem przy jej budowie, który sprytnie wykorzystał architekt projektując budynek w taki sposób, że w jednym z miejsc nie pada w ogóle światło, tym samym uratował swoją duszę przed wiecznym potępieniem. Sam pakt wyglądał tak, iż diabeł miał pomóc w budowie ale pod warunkiem, że do katedry nie wpadnie żaden promień światła, co miało wiązać się z brakiem okien. Architekt zaprojektował budynek, tak aby tylko w jednym miejscu nie padały promienie słoneczne i tam umiejscowił diabła pokazując mu wnętrze swojego dzieła 🙂

Wąskimi uliczkami w wieczornym świetle, doszliśmy do Złotej Uliczki. Nazwa ulicy wzięła się od żydowskich złotników, którzy mieli tu niegdyś zamieszkiwać (trudno jednak powiedzieć kiedy dokładnie miało to miejsce). Wiadomo, że za panowania szalonego Rudolfa II żyli na uliczce zamkowi strażnicy. Z tego okresu pochodzi legenda o alchemikach, którymi cesarz lubił się otaczać i których miał osadzić w małych domkach. Ponoć niewielkie siedziby nie spodobały się poszukiwaczom kamienia filozoficznego. Zbuntowali się przeciw władcy i zażądali domów z widokiem na niebo i zamkowy park. Szalony Rudolf kazał zamknąć ich w klatkach zawieszonych nad drzewami (tak aby mogli widzieć i niebo i drzewa). Sama legenda nie ma za bardzo nic wspólnego z tym co działo się naprawdę, na pewno przez krótki czas mieszkał tu Franz Kafka. Uliczka jest bardzo urokliwa do tego my mieliśmy duże szczęście bo byliśmy przez jakiś czas nawet na niej sami 🙂

Po zachodniej stronie uliczki stoi cylindryczna Biała Wieża, której dolna część służyła aż do połowy XVIII w. jako więzienie i katownia, można tam zauważyć zamkniętego w klatce kościotrupa, którym prawdopodobnie był więziony tam. XVI – wieczny angielski alchemik i szarlatan Edward Kelley. I tak wyszliśmy ze Złotej Uliczki aby podziwiać panoramę Pragi z murów Hradczan, wcześniej jeszcze nie wspomniałem o wspinaniu się po schodach do Hradczańskiego Zamku skąd można również zobaczyć bardzo ładną panoramę stolicy Czech.

Zrobiło się ciemno a my zgłodnieliśmy, co zaowocowało znalezieniem Restauracji o Czesko brzmiącej nazwie El Pablo, gdzie Piotrek zafascynował się wielkim akwarium z równie wielkimi pływającymi w nim glonojadami 🙂 w restauracji sami Czesi więc i ceny normalne do tego miejscowe piwko kraftowe dopełniło nasz posiłek.

Pokręciliśmy się jeszcze wąskimi uliczkami Pragi aby finalnie dojść znowu do Mostu Karola i pocykać trochę zdjęć o zmroku. Turystów jakby więcej, chyba nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł, plus udało nam się załapać na koncert akordeonisty, muzyka i klimat Pragi robił na nas wielkie wrażenie. Bożenka cyknęła jeszcze epickie zdjęcie łódki na Wełtawie i postanowiliśmy wracać do hotelu, po drodze zaopatrując się w lokalny Absynt aby do snu degustować go z Piotrkiem 🙂

Drugi dzień zaczął się dobrym śniadaniem w hotelu, gdzie ja wielki facet musiałem ustąpić Kasi w tym kto więcej zje na śniadanie, ot zlekceważyłem przeciwnika i poległem 🙂 Spakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej w planie było Muzeum Narodowe, piękny okazały budynek ale w remoncie, samo muzeum obecnie znajduje się w nowym budynku wyglądającym jak dworzec PKS w Bielsku – Białej więc daliśmy sobie spokój, drugim celem było Muzeum KGB. Staramy się odwiedzać takie muzea. Byliśmy już na Litwie, Łotwie i Estonii z czego moim zdaniem najlepsze jest w stolicy Łotwy Rydze ale o tym później. Znowu zawędrowaliśmy na Stare Miasto z chęcią zobaczenia dzielnicy żydowskiej, ale jakoś tak zaczarowanymi czeskimi uliczkami dotarliśmy pod Senat a dokładnie do ogrodów Wallensteina.

Spośród licznych praskich parków i ogrodów, Ogrody Wallensteina, chociaż niewielkie, są nie tylko najstarsze w stylu barokowym, ale także najpiękniejsze. Mimo że stanowią teren Senatu, są dostępne dla publiczności i to bezpłatnie. Możemy podziwiać tam przechadzające się pawie pływające sumy w sadzawkach, fontanny, rzeźby, przysiąść na ławce i rozkoszować się widokiem ogrodu, bardzo fajne miejsce na popołudniowy chillout :). Czas płynie szybko a odjazd mamy po 16:00 więc ruszyliśmy dalej po drodze zahaczając o pomnik Skrzydlatego Lwa dedykowany Czechosłowackim pilotom służącym w Brytyjskich Siłach Powietrznych w czasie II Wojny Światowej.

Trochę zmęczeni postanowiliśmy usiąść i napić się wybornego czeskiego piwka ot padło na knajpkę w pobliżu kościoła św. Mikołaja gdzie raczyliśmy się piwem Rezanym 🙂 w międzyczasie zauważyłem, wieżę i osoby na niej, no jak to wieża i nas tam nie ma ? Więc ruszamy, wejście standardowo 100 kron i znowu cieszymy oczy cudownymi widokami panoramy Pragi, wcześniej pokonując drewniane i betonowe schody, dzwonnice i różne inne dziwne pomieszczenia. Sam kościół również zwiedziliśmy, bilet wstępu do środka kosztuje 70 koron. Pierwotny kościół św. Mikołaja powstał w tym miejscu jeszcze w XIII w. – był to wówczas kościół farny lokowanego tu miasta Mała Strana (wówczas noszącego nazwę Nowe Miasto), został poświęcony w 1283. Pod koniec XVI w. zaczęli starać się o jego przejęcie jezuici – starania te zostały uwieńczone sukcesem w 1625. Zakonnicy wykupili sąsiednie domy, budując na ich miejscu kompleks klasztorny. Stary gotycki kościół istniał jeszcze do 1737, podczas gdy obok pod kierownictwem m.in. Giovanniego Orsiego i Francesco Lurago, ale przede wszystkim architektów z rodu Dientzenhoferów stawiano nową świątynię barokową. Powstał potężny jednonawowy kościół, z bocznymi kaplicami, zwieńczony widoczną z dala potężną kopułą (o średnicy 17 m). Ostatecznie prace zakończył Anselmo Lurago dopiero w 1755, wtedy też świątynia uzyskała swój wystrój wewnętrzny z imponującymi freskami – w nawie głównej przedstawiającym życie i cuda patrona, a we wnętrzu kopuły – św. Trójcę. Z 1746 pochodzą organy, a dzięki swej akustyce kościół dziś jest częstym miejscem koncertów.

Po takiej dawce historii i pięknych widoków ruszyliśmy do Muzeum KGB, które było największą porażką naszego wyjazdu, sam budynek wygląda jak sklep z farbami, wejście 350 koron, nie da się zapłacić kartą, same eksponaty, brak podziemi, cel więziennych itp. ot takie sztywne nijakie muzeum z gablotkami. Jeszcze na starcie pozasłaniane tak aby w drzwiach nie można zobaczyć jak to konkretnie wygląda, wycofaliśmy się szybko i daliśmy sobie spokój oszczędzając tym samym 350 kron za głowę 🙂 Atrakcją może jest, ale nie dla nas po tym co już widzieliśmy w krajach bałtyckich. I tak powoli kończyliśmy naszą przygodę z Pragą, jeszcze tylko obiad gdzieś na obrzeżach miasta i uciekamy na główny dworzec kolejowy aby po 16:00 odjechać w kierunku Pszczyny.

Praga jest fantastycznym miejscem na weekendowy city break, stosunkowo tanio, sympatyczni mieszkańcy, dobre jedzenie i piwo, do tego w mieście mnóstwo zagadek i tajemniczości, pewnie jeszcze wrócimy nie raz aby poznać historie Golema i takie tam 🙂