… czyli ja nie skoczę ? Potrzymaj piwo 🙂
To już nasz drugi wyjazd do Czarnogóry (>link do pierwszego<), za pierwszym razem głównym celem był najwyższy szczyt tego pięknego kraju czyli Zla Kolata, a tym razem … to co wypatrzyliśmy już dawno, czyli kanioning. Bilet kupiliśmy prawie rok do tyłu, bo akurat trafiła się rewelacyjna cena lotów Wizza z Katowic do Podgoricy (stolica Czarnogóry), całe 256 zł za dwa bilety, tam i powrót. Wyjazd jak to bywa w drugiej połowie roku, bardzo intensywny. Urlopu już nie mamy i zostają tylko lekko przedłużone weekendy.
7 września wylądowaliśmy bezproblemowo na lotnisku w Podgoricy. Z racji tego, iż Czarnogóra nie należy do Unii Europejskiej, to nasz paszport ku wielkiemu zadowoleniu przyjął następną pieczątkę 🙂 Mieliśmy umówionego kierowcę taksówki z korporacji RedTaxi, cena 6 euro (gdzie normalnie z marszu na lotnisku 12 euro (ach Ci kochani taksówkarze). RedTaxi ogólnie polecamy, świetny kontakt przez Messengera. Zostało nam jeszcze kupić kartę telefoniczną, którą wypatrzyła Bożenka w kiosku hali przylotów. Z kartą wiąże się taka trochę śmieszna sytuacja, gdyż operator komórkowy Telenor przygotował dla turystów rewelacyjne pakiety z kosmiczną ilością internetu bodajże 1000 Giga na 7 dni za 5 euro, widzę 1000 kojarzy mi się to raczej z mega niż giga i pytam czy ma pani kartę z 2 Giga internetu, pani patrzy na mnie jak na wariata i podaje mi tą z 1000, ja dalej pytam o te 2 Giga ale, że nie ma innej to biorę tą 🙂 Pani skanuje nasz paszport i mamy łączność ze światem, w sumie myślę giga mało, może da się jakoś prosto doładować i nagle w trakcie jazdy taksówką olśnienie to jest 1000 GIGA OMG !!! czyli mamy na wszystko: Netflix wieczorem, Bożenki Pokemony i moje nagrywanie tras, plus wieczne szukanie czegoś dziwnego w pobliżu 🙂
Taksi dojechało do dworca centralnego w Podgoricy, skąd dalej jedziemy do miejscowości Šavnik. Z autobusem wynikła kolejna bardzo śmieszna historia, bo tak szybko się uwinęliśmy, że … no właśnie kupiłem bilet na wcześniejszy autobus i tak poszło w kosmos 12 ojro, bo oczywiście nie zwróciłem na to uwagi i poszliśmy zjeść śniadanie na mieście, w trakcie konsumpcji zauważyłem mój błąd, ale nie dało się już tego odkręcić, jedyne co Pani mogła zrobić to sprzedać nam bilet po niższej cenie, czyli tym razem za dwa bilety zapłaciłem 10 euro. Nie jest źle, zadowolony wróciłem do konsumpcji, która zajęła nam sporo czasu, bo porcje na Bałkanach są oooolbrzyyymie, do tego bardzo smaczne. Polecamy restauracje na przeciwko dworca autobusowego, mieszczącą się na tarasie jakiegoś biurowca, Restauracja nazywa się Forma. Najedzeni postanowiliśmy trochę poszwendać się po stolicy, ale w tym rejonie nic ciekawego nie znaleźliśmy oprócz może murali 🙂
Trzeba dodać, że jak cztery lata temu, tak i teraz przy wyszukiwaniu autobusów kierowaliśmy się rewelacyjną stroną balkanviator.com.
Przed godziną 10:00 zapakowaliśmy się do busa, aby następne dwie godziny spędzić w podróży. Około 12:00 bez niespodzianek dojechaliśmy do miejscowości Šavnik. Autobus zatrzymuje się w centrum obok stacji benzynowej. No to ruszamy szukać naszego hotelu, z internetowych informacji wiem, że namiar z booking.com jest błędny i nasz hotel znajduje się gdzie indziej, w czym utwierdził nas też zapytany mieszkaniec miasteczka. No cóż, nasz nocleg to jakieś 1,5 km od centrum, więc ruszamy, ale najpierw schodzimy po schodach w dół, aby dostać się na most na rzece Bukovica, tam podziwiamy łukowy most drogowy, oraz ratujemy dużą rybę 🙂 Rybka próbowała ominąć kamienną zaporę i popłynęła płytką wodą przelewającą się przez chodnik przy rzece, wody miała raptem tylko tyle, aby do połowy zakryć skrzela. Nie oponowała, gdy ją brałem na ręce, ale w wodzie, w rzece już stała się żwawa i w momencie zniknęła nam z oczu. No to mamy dobry uczynek na starcie naszej wycieczki 🙂
Do miejsca naszego noclegu dotarliśmy bez problemu, obsługa poczęstowała nas kawą i czekaliśmy na szefa, aby przekazał nam klucze, jakoś tak po 15 minutach już byliśmy w małym apartamencie z antresolą, gdzie mieściła się nasza sypialnia. Po drodze bacznie obserwowały nas dwa króliki 🙂 Czas na rozpakowanie i małe leniuchowanie, a później kolacja w sąsiedniej restauracji (mega porcje) i idziemy spać, bo rano o godzinie 9:00 przyjeżdża po nas transport i ruszamy na główną atrakcję wyjazdu czyli kanioning.
Rano jemy śniadanko w restauracji – co najlepsze można je już zjeść o godzinie 7:00 – i wyczekujemy na nasz transport. O równej 9:00 pojawia się samochód z napisami Nevidio, ruszamy z naszym przewodnikiem Miško do miejsca startu, czyli restauracji Jatak, znajdującej się kawałek od drogi M-6 prowadzącej do turystycznej miejscowości Zabljak, tam spotkaliśmy się też z resztą grupy oraz synem Miško, który zajmował się logistyką. Z nami na trasę ruszała para z Belgii i … dwóch chłopaków z Chorwacji, którzy spóźnili się i dołączyli do nas dopiero w momencie, gdy zaczęliśmy się przebierać.
Szybki instruktaż teoretyczny i wraz z Miško ruszamy do miejsca startu, czyli do koryta rzeki Mala Komarnica. Po drodze mijamy dwa jeziorka o owocowo brzmiących nazwach jabłko i gruszka 🙂 Dojeżdżamy na plac wysypany kamieniami, gdzie ubieramy się w kombinezony z pianki, zakładamy kaski a w międzyczasie dojeżdżają Chorwaci. W kombinezonach zaczyna robić się zbyt ciepło. Tak wystrojeni wraz naszym przewodnikiem ubranym na czerwono ruszamy jako ostatnia trzecia grupa 🙂 Zaczyna się spokojnie w małym rozlewisku w kształcie sadzawki, gdzie testuję piankę – okazuje się, że woda mająca 10 stopni, za bardzo jej nie rusza i dalej jest ciepło 🙂 Miłe złego początki, przeskakujemy przez skały, brodzimy w wodzie miejscami po pas, wokół nas pionowe ściany kanionu, rewelacja. Pierwsza lampka zapaliła się, gdy widzimy wracającą kobietę z drugiej grupy w towarzystwie przewodnika, Pani miała minę nietęgą, ale szła sprawnie, więc chyba nie kontuzja … więc co ? 🙂 Zaczęło się niewinnie zjazdem po skale i skokiem do wody dość nisko, to chyba musiało przestraszyć tamtą kobietę, bo mimo wszystko to jakieś dwa metry w dół. Idziemy dalej i zaczyna się zabawa, teraz już skoki nie są z tak małej wysokości, tylko latamy już z około 4 metrów, jest czad, do tego wskakując do wody nie czuję dna, co przy mojej masie daje dużo do myślenia. Pianka ma taką wyporność, że wyrzuca mnie na powierzchnię jak korek 🙂 Dalsza trasa to skoki, przedzieranie się przez skalne tunele, wodospady, pływanie z nurtem rzeki, nie umiem tego opisać, najlepiej przeżyć to samemu, nawet film który umieszczamy poniżej, nie daje pełnego funu całej przygody. Jako ciekawostka, nasza grupa dotarła do końca jako pierwsza, minęliśmy dwie grupy, z racji tego, że część osób jednak miała cykora ze skakaniem i szło to im trochę wolniej. Powrót był trochę męczący, bo treking w butach neoprenowych i piance jest trochę uciążliwy, ale można zobaczyć z góry trasę, którą przeszliśmy wcześniej. Po drodze natrafiliśmy na dwa jadowite węże owinięte w najlepsze wokół gałęzi drzewa 🙂
Po dotarciu do punktu startowego i przebraniu się ruszyliśmy z powrotem do restauracji Jatak, gdzie czekał na nas lunch. Do wyboru były cztery dania, jak to w Czarnogórze porcje olbrzymie. Najedzeni robimy jeszcze pamiątkowy wpis do księgi gości, żegnamy się z Belgami i Chorwatami i wraz z Miško ruszamy z powrotem do Šavnika. Rewelacyjnie spędzony dzień, kanioning w Czarnogórze jest warty każdego euro centa, do tego świetna organizacja i pełny profesjonalizm przewodnika. Cała zabawa trwała od godziny 10:00 do 16:00, wróciliśmy tak około 17:00. Lekko zmęczeni zawędrowaliśmy wieczorem na kolację do pobliskiej restauracji i padliśmy spać, plan na drugi dzień miał być ambitny, czyli najwyższy szczyt gór Durmitoru, Bobotov Kuk 2522 m n.p.m., ale pomruki burzy wieczorem i analiza pogody na dzień następny nie napawała optymizmem.
Noc minęła ciekawie, po dachu chodziły wiewiórki, a z balkonu rankiem zauważyłem coś a la szakolo-borsuko-lisa 😛 Pogoda niezbyt ciekawa, rano padało, chmury zakrywają szczyty, do tego w oddali słychać pomruki burzy, jakoś średnio chce się nam testować nasze ubezpieczenie, wolimy jednak zostać na miejscu i pozwiedzać okolicę. Do tego wpadłem na pomysł mini kanioningu, czyli miałem chęci pójść w górę rzeki Bukovica, to był na razie plan, nie dzieliłem się z nim z Bożenką, ot poszliśmy na śniadanie, a po śniadaniu ruszyliśmy w teren tzn. do koryta rzeki 🙂 No cóż plan był dobry, ale woda zimna i jej głębokość najpierw odstraszyła Bożenkę, a po krótkiej przeprawie również mnie 🙂 Krótki treking w górę rzeki jej brzegiem i wracamy z powrotem sprawdzić, czy aby w miasteczku nie ma jakiejś ryby do uratowania, bądź pieseła do wygłaskania i dokarmienia 🙂
Pieseł oczywiście się znalazł, został wygłaskany, głodny raczej nie chodził, bo średnio chciał się poczęstować kiełbaską od włoskich motocyklistów, powąchał, olał i poszedł załatwiać psie sprawy 🙂 Wypiliśmy kawusię w pobliskiej kawiarni, zrobiliśmy zakupy w markecie i powrót do naszej bazy. Następnego dnia wracamy na lotnisko. Szkoda tylko, że pogoda nie dopisała :/
Powrót bez niespodzianek, dojechaliśmy do stolicy, gdzie szybko udało nam się znaleźć punkt ksero, aby wydrukować bilety. Podobno w Podgoricy nie działają bilety w komórce, co było nieprawdą, bo część pasażerów miała wersje elektroniczne. I to w sumie tyle z naszej kanioningowo-weekendowej wyprawy do Czarnogóry.
Trochę praktycznych rad:
- bilety Katowice – Podgorica – Katowice – 256 zł za dwa bilety – Wizzair
- bilet Podgorica – Šavnik – 5 euro osoba ( z powrotem tyle samo)
- nocleg Katun Peresevic w Šavniku – 124,80 euro ( 4 dni ze śniadaniami)
- Kanioning z Nevidio Canyoning – 100 euro od osoby (transport, jedzenie, sprzęt, przewodnik)
Filmik z kanioningu: