... czyli podróże małe i duże ...

Piza, Cinque Terre – Włochy 2018

… czyli to tu jest to Cinque Terre

Cinque Terre

Jakoś tak w kwietniu wypatrzyłem bilety z Krakowa do Pizy w sumie Krzywą Wieżę to można by zobaczyć, a w trakcie analizy co by tu ciekawego odwiedzić w okolicy, przypadkowo(!) trafiłem na Cinque Terre, chyba wszyscy znają kolorowe domki w skałach u wybrzeża Morza Śródziemnego. My w sumie też, ale żadne z nas nie wpadło na to, iż jest to tak bardzo bardzo blisko Pizy. No to zacznijmy od aspektów technicznych:

– bilet Kraków – Pisa – Kraków – 194 zł na osobę

– nocleg w Pizie – Le Ciel d’Orphèe – 3 noce ze śniadaniem pokój 2 osobowy 147 euro

– Cinque Terre Card – karta wstępu plus transport – nie pamiętam obecnie ceny

– Bilet do La Spezia Centrale ze stacji Pisa San Rossore ( mieliśmy bliżej od naszego noclegu) – 7,80 euro osoba

– bilet na wszystkie atrakcje placu Duomo w Pizie – 26 euro od osoby

Wylądowaliśmy około 21:00 na lotnisku Galileo Galilei w Pizie, lotniskowe sprawy przebiegały szybko i sprawnie, więc szybciutko opuściliśmy terminal. Dużym plusem tego lotniska jest jego umiejscowienie, bo przejście do centrum zajmuje raptem około 20 minut, a do naszego noclegu szliśmy może 30-40 minut, po drodze zahaczając oczywiście o Krzywą Wieżę (naprawdę jest krzywa 😛 ). Krótka sesja, bez tłumów turystów i ruszamy dalej, po drodze mijamy dworzec kolejowy Pisa San Rossore, mały stadion piłkarski i już jesteśmy na miejscu.

Le Ciel d’Orphèe bardzo przyjemne miejsce, na uboczu, bez tłumu turystów z jednym małym minusikiem – brakiem klimatyzacji, ale z racji tego, że wstawaliśmy wcześnie, a pojawialiśmy się późno w nocy, to to akurat nam nie przeszkadzało, mimo, że to końcówka czerwca. Szybkie rozpakowanie, prysznic, planowanie i czas spać.

Zabytki Pizy zostawiamy na ostatni dzień, a zaczynamy od Cinque Terre, a dokładnie od podróży lubianą przeze mnie włoską koleją ze stacji Pisa San Rossore do stacji La Spezia, gdzie możemy zacząć naszą przygodę z malowniczym wybrzeżem włoskiej Ligurii. Nauczeni przygodą z peronem „ovest” ruszamy trochę wcześniej, na miejscu kupujemy w automacie bilety i z radością czekamy na pociąg. Przejazd trwa około godziny, gdzie po drodze analizując mapy, znalazłem masę szlaków na całkiem wysokie szczyty, ot pomysł na kolejny wypad w ten rejon.

W La Spezii zbytnio nie kombinujemy, mamy raptem 15 minut na pociąg do Levanto skąd zaczynamy naszą trekingową przygodę, pociąg odjeżdża o czasie, a my przez 30 minut podróży obserwujemy piękne widoki włoskiego wybrzeża.

W Levanto szukamy supermarketu aby kupić wodę i coś do przegryzienia, trasa wiedzie wąskimi uliczkami, prawie dochodzimy do plaży gdy znajdujemy market, szybkie zakupy i wracamy, gdyż trasy do pokonania mamy dość trochę.

Ruszamy mozolnie z powrotem aby kierować się na wioskę Fontona, docieramy wreszcie do szlaku. gdzie trafiamy na bardzo urokliwy kamienny mostek, wodospadzik i zarośniętą pnączami ścieżkę, no nareszcie uciekliśmy z miejskiego klimatu 🙂 Trasa pnie się powoli w górę, aż docieramy do Fontony, widok z tej wysokości jest naprawdę bardzo piękny, a sama osada z wąskimi uliczkami, dużą ilością zieleni i kolorowymi domkami robi na nas bardzo pozytywne wrażenie.

Z Fontany biegną dwa szlaki do Kościoła Madonna del Soccorso, my wybieramy ten dłuższy i ruszamy jak na razie bez innych turystów, ścieżka biegnie przez kaskadowe ogrody z drzewami owocowymi z tym, że wygląda to bardziej na opuszczone i zapomniane, nawet w jednym takim miejscu robimy sobie popas. Mamy dużo zieleni ładne widoki i tak docieramy do kościoła, który wygląda bardziej na większą kaplicę, widok z tego miejsca jest przepiękny plus cisza i spokój. Doszukujemy się małego zabytkowego przykościelnego cmentarzyka, Bożenka znajduje motor 🙂 ale taki nadmuchiwany w kształcie balonu, a ja w leśnych chaszczach sławojkę 🙂 Chwilę odpoczywamy sycąc się pięknymi widokami i ruszamy dalej.

Tym razem pada na pobliski szczyt Monte Negro 444 m npm i będący kawałek dalej punk widokowy. Szlak pnie się ostro w górę, aż docieramy do bardziej znanej trasy i tu dopiero zaczynamy spotykać turystów, szlak zaczyna ostro wspinać się w górę, tak ostro, że nawet znajdujemy o tym ostrzeżenia przypięte do drzew 🙂 i hyc jesteśmy na szczycie, skąd mamy naprawdę bardzo niezły widok. Na punkcie widokowym są ławeczki, więc siadamy i pałaszujemy co tam mamy dobrego do jedzenia, dokarmiając miejscową szynka wędzoną wielkie mrówki wspinające się po drzewach 🙂 Mrówkom smakowało co plusowało tym, iż nie interesowały się nami 🙂 na przegryzkę daliśmy im też trochę bułki 🙂

Wracamy z powrotem do skrzyżowania ze szlakiem do kościoła Madonna del Soccorso i idziemy dalej prosto nie skręcając w lewo, kierując się na Colla di Gritta, tam wychodzimy na asfaltowa drogę, która jakoś tak średnio nam pasuje. Ze szlakowskazu wynika, iż mamy około 40 minut do Santuario di Soviore, ale jakoś tak nam nie pasuje ten asfalt i wynajdujemy następny szczyt Monte Soviore 619 m npm więc ruszamy już leśną ścieżką w górę odbijając od asfaltowej drogi. Uff znowu zielono i pięknie. Widać, że miejscowe dzieciaki też sobie upodobały ten rejon bo na jednym z drzew widzimy jakieś pozostałości budowanej bazy 🙂 Po drodze trafiamy jeszcze na rowerzystów zjeżdżających tym karkołomnym szlakiem w dół aby po chwili znów być na asfaltowej drodze z tym, że wokół żadnych turystów 🙂 jakieś 200 metrów asfaltem i z powrotem ruszamy zieloną polną drogą aby wylądować na Monte Soviore. z którego możemy znowu poobserwować wybrzeże z góry 🙂

Ruszamy w dól i po chwili docieramy znowu do kolejnej asfaltowej drogi, pomykając nią jakieś 200m skręcamy w lewo kierując się na Santuario di Nostra Signora di Reggio. Tu już spotykamy dużo turystów pytających nas jak daleko do Monterosso ( co zabawne myślałem, że to jakiś szczyt, a nie pobliska miejscowość), my akurat tłumaczymy, iż idziemy od Monte Soviore czym budzimy zdziwienie na ich twarzach 🙂 Mamy teraz bardzo ładny odcinek trasy z pięknymi panoramami wybrzeża, ale idąc w drugą stronę szlak jest dość upierdliwy bo trzeba się trochę wspinać w górę, co widzimy po spoconych twarzach mijanych turystów 🙂 w oddali widać miasteczko Vernazza z charakterystyczna wieżą.

Tak docieramy do sanktuarium, gdzie siadamy w cieniu delektując się wodą z kranu, bo niby jest sklepik i niby jest samoobsługa, ale tak średnio za wodę czy sok chciałbym wydać 20 euro, gdyż nie mam drobnych, a jakiegokolwiek personelu nie widać, więc odpoczywamy delektując się widokami, a pilnowani jesteśmy przez miejscowego kota wylegującego się leniwie na murku 🙂

Wszystko co dobre, szybko się kończy więc i my się zbieramy i ruszamy w dół drogą krzyżową do Vernazza, podziwiając kolorowe miasteczko w dole. Postanawiamy coś zjeść, ale średnio nam to idzie, bo ludzi tłumy więc ruszamy na plażę przechodząc przez jaskinie, fajny widok ale kąpać raczej się nie będziemy 🙂 Ruszamy pociągiem do pobliskiego Corniglia, ale jakoś tam nic ciekawego nie znajdujemy i postanawiamy wracać powoli do domu, poniekąd czujemy już zmęczenie trasą, w końcu to jakoś tak ponad 20 kilometrów i to w dość mocnym słoneczku 🙂

Ruszamy do La Spezii, gdzie znajdujemy bardzo miła knajpkę znajdującą się niedaleko Stadionu Alberto Picco, tam też raczymy się wybornymi arbuzami 🙂 Leniwie ruszamy pokręcić się po mieście aby około 22:00 pojechać pociągiem do Pizy i około północy wrócić do naszego Le Ciel d’Orphèe, zmęczeni idziemy się kąpać i czas spać.

Drugi dzień, trochę leniuchujemy bo śniadanko 🙂 więc ruszamy około 10:00. Trasa kolejowa podobna jak dzień wcześniej z tym, że tym razem wysiadamy nie w Levanto, a w Vernazzie i ruszamy już oficjalnym widokowym szlakiem w kierunku Cornigli, turystów już jest trochę na trasie, ale za to widoki nadrabiają wszystko 🙂 Dla zmęczonych trasą – po drodze można trafić na knajpki serwujące napitki i jadło włoskie z tym, że trzeba mieć gotówkę bo kartą nigdzie nie zapłacimy :/ My raczymy się wyciskanym sokiem pomarańczowym ciesząc oko wspaniałym widokiem z okna na Corniglie 🙂 Trasa mija nam dość szybko, planujemy trochę nielegalnie pójść szlakiem do Manarola, bo niby trasa jest zamknięta z racji osuwiska z tym, że zamknięta jest już trochę lat i raczej nikt z tym nic specjalnego nie robi. Sam szlak zaznaczony jest na maps.me więc kombinujemy, że może się jednak uda 🙂 ale na razie docieramy do Corniglia, gdzie w knajpce niedaleko Chiesa di San Pietro raczymy się kwaśną jak diabli lemoniadą, podziwiając kościół i miejscową architekturę 🙂

Nawodnieni ruszamy dalej, znajdujemy fajny taras z widokiem na nasz następny cel czyli Manarola, widok jak z widokówki 🙂 No to co … idziemy na ten nasz nielegalny szlak 🙂 na razie trasa jest ok ale to w sumie jeszcze miasteczko, mijamy obok stację kolejowa oraz betonowe konstrukcje, jedna z nich nas bardziej zainteresowała i tak tajnym przejściem po schodach i drabince wyskakujemy na plażę, gdzie odpoczywają lokalesi 🙂 Tego nam było trzeba więc czas na leniuchowanie, wskakuję w kąpielówki i hyc do wody, tak mija nam ponad godzina. Kurde trzeba by się ruszyć na ten nielegalny szlak w sumie będąc na plaży jesteśmy tuż obok niego 🙂

Tak jak przyszliśmy tak też wracamy tajnymi betonowymi kanałami, przebierając się w zakamarkach 🙂 wskakujemy na szlak i ruszamy dalej, żeby za około 800 metrów odbić się od stalowego ogrodzenia zabezpieczającego wejście, nauczeni doświadczeniem z Irlandii Północnej szukamy jakiegoś obejścia, ale tym razem to nie zadziałało, a z domu obok czujne przyglądał nam się właściciel niczym Cerber na skraju Hadesu 😛 No cóż odpuszczamy, wracamy jak przyszliśmy z tym, że w betonowej konstrukcji po schodach w akompaniamencie przelewającej się wody wychodzimy na peron dworca kolejowego 🙂 niepocieszeni wracamy, wsiadamy do pociągu i uciekamy do La Spezii na małe co nieco do naszej knajpki z arbuzami, tym razem zajadamy się specjałami miejscowej kuchni plus wcinamy arbuzy 🙂 Najedzeni ruszamy na miasto, oglądając miejscowe graffiti 🙂 i tak znowu w godzinach wieczorowo nocnych wracamy do domu 🙂 Po drodze zahaczając o meczyk miejscowej drużyny piłkarskiej 🙂

Trzeci dzień zaczynamy jak każdy od śniadania włoskiego na słodko 🙂 kawusia, potem wymeldowanie i ruszamy w kierunku Krzywej Wieży, może trochę co o niej mówi Wikipedia:

… wkrótce po rozpoczęciu budowy w 1174 wieża zaczęła odchylać się od pionu, co próbowano korygować w czasie budowy (np. wydłużając kolumny po jednej stronie wieży). Wieżę budowano w 3 etapach. Cała budowa trwała 177 lat. Mimo niebezpieczeństwa, jeszcze w 1350 dodano ostatnie piętro, w którym umieszczono dzwony. W XIX wieku zaczęto podejmować pierwsze próby powstrzymania przechylania się wieży, co przyniosło jednak przeciwny skutek.

Wieża jest zbudowana z białego marmuru, liczy osiem kondygnacji. Jej masę ocenia się na 14 tysięcy ton. Została zaprojektowana przez Guglielmo i Bonanno Pisano.

W 1990 wieżę zamknięto dla zwiedzających i powołano specjalny komitet, który miał wybrać najlepszy sposób zabezpieczenia przed dalszym odchylaniem się wieży. Od 2001 wieża jest ponownie otwarta dla turystów.

Obecnie wieża ma wysokość 54,98 m, odchyliła się zaś od pionu o około 5 m (średnio o 1 mm rocznie). Od 1911 pomiary te są co roku aktualizowane.

To tyle z Wiki, my sami zawędrowaliśmy do Piazza del Duomo, gdzie zakupiliśmy bilety na wszystkie atrakcje tego rejonu czyli katedry, baptysterium, cmentarza i wieży, teraz już nie pamiętam dokładnie, ale sam bilet kosztował bodajże 26 euro na osobę, więc trochę bolało 🙂 Samo wejście jest podzielone na godziny, kupując bilet możemy sobie wybrać o której godzinie chcemy wejść ( o ile są jeszcze miejsca). My mieliśmy ponad 1:30 czasu do wejścia więc ruszyliśmy do Baptysterium San Giovanni, no to po staremu trochę z Wikipedii:

Baptysterium San Giovanni zostało założone 15 sierpnia 1152 roku w celu udzielania sakramentu chrztu. Powodem, dla którego budowla została wzniesiona zapewne była chęć dopełnienia architektury katedry. Prace nad baptysterium ukończono około roku 1180, a nadzorował je architekt Diotisalvi. Projektując baptysterium inspirował się Kopułą na Skale w Jerozolimie. W 1260 roku wznowiono prace budowlane – nadzór nad nimi przejął Nicola Pisano, który wykonał gotycką dekorację galerii. Kopuła baptysterium została ukończona dopiero pod koniec XIV wieku.

Budynek z zewnątrz robi duże wrażenie, a wewnątrz czeka nas też wyprawa na jedną z kondygnacji skąd możemy podziwiać z góry widok środka budynku, jak i na zewnątrz na plac Duomo.

Ruszamy dalej czyli na Composanto Monumentale (cmentarz) rozpisywał się nie będę, uwagę naszą przykuli pracownicy żmudnie odrestaurowujący znajdujący się tam fresk, a dla rządnych wiedzy wpis z Wikipedii :

Cmentarz Camposanto jest ostatnią budowlą, jaka powstała na Piazza del Duomo. Jego długa, marmurowa ściana przylega do północnej strony Placu. Cmentarz został założony w 1277 roku, aby pomieścić groby, które do tej pory były rozproszone wokół katedry. Jest jedną z najstarszych chrześcijańskich średniowiecznych nekropolii przeznaczonych dla kultu zmarłych. Początkowo sarkofagi były umieszczane w centralnym miejscu, po tym jak okazało się, że, zgodnie z tradycją, zawiera ono ziemię świętą przywiezioną z Palestyny w czasie II wyprawy krzyżowej (1146). Pod posadzką korytarzy bocznych umieszczono skromniejsze groby. W XVI wieku na cmentarzu pojawiły się groby najbardziej prestiżowych profesorów Ateneo Pisano oraz członków rodziny Medici, którzy wówczas dominowali w mieście. Na początku XIX wieku cmentarz zyskał – jako jeden z pierwszych cmentarzy w Europie – status muzeum publicznego. W czasie gdy, na mocy napoleońskiego dekretu, wiele dzieł sztuki zostało wywiezionych do Francji, Carlo Lasinio, kurator cmentarza powołany przez królową Etrurii, Marię Ludwikę, zgromadził w murach cmentarza rzeźby i obrazy, uratowane ze zniesionych kościołów i klasztorów Pizy. Dołączyły do nich dzieła sztuki z katedry i baptysterium oraz przedmioty pochodzące z wykopalisk archeologicznych i rynku antyków. Jednocześnie kontynuowano wznoszenie w korytarzach krużganków pomników nagrobnych, poświęconych najważniejszym postaciom Pizy

Dalej ruszyliśmy w kierunku katedry, Katedra Santa Maria Assunta, kilka zdań z Wikipedii:

Katedra Santa Maria Assunta została założona w 1064 roku dla uczczenia wielkości Pizy, która była wtedy potężną republiką morską; drugą była Genua. O finansowaniu budowy świątyni z łupów wojennych informuje jedna z ówczesnych inskrypcji, zachowanych na fasadzie. Możliwym powodem rozpoczęcia budowy mogła być też chęć wypełnienia ślubów złożonych Najświętszej Maryi Pannie w zamian za jej pomoc w zwycięstwie odniesionym nad Saracenami w bitwie morskiej u wybrzeży Sycylii. 26 września 1118 roku katedra została konsekrowana. Wybudowana została w dwóch etapach. W pierwszym, zrealizowanym pod kierunkiem architekta Buscheto, powstała oryginalna bazylika z nawą główną i czterema nawami bocznymi oraz z transeptem, składającym się z nawy środkowej i dwóch naw bocznych. Na skrzyżowaniu naw zbudowano kopułę. W drugim etapie, zrealizowanym pod kierunkiem Rajnaldo, wydłużono świątynię od strony zachodniej o 3 przęsła i zbudowano fasadę, zachowaną do dziś. Budowa świątyni została ukończona w ostatniej ćwierci XII wieku. Pod koniec XIV wieku zbudowano niewielką loggię wokół kopuły. W 1595 roku katedrę spustoszył katastrofalny pożar, po którym wiele zniszczonych dzieł zastąpiono innymi podejmując zarazem zakrojony na szeroką skalę program dekoracji wnętrza

Powoli zaczęła psuć nam się pogoda więc ruszyliśmy żwawo do Krzywej Wieży, bo akurat wybiła nasza godzina wejścia. Cały rejon dozoruje włoskie wojsko stacjonujące w pobliskiej jednostce, co jakiś czas można też zaobserwować zmiany patroli 🙂 ale do rzeczy. Zostaliśmy skontrolowani i mogliśmy wejść do środka, wewnątrz jest naprawdę dziwnie, a wyglądając przez drzwi widzimy jakąś taką krzywą katedrę … a nie … to my stoimy krzywo 🙂 Krótkie wprowadzenie przez panią przewodnik i ruszamy w górę, docieramy do dzwonnicy aby z góry spojrzeć na cały plac Duomo, widok warty każdego wydanego euro, do tego to wrażenie 🙂 Trochę czasu spędzamy, na szczycie, nikt też nikogo nie pogadania, ot ile chcesz tam być to Twoja sprawa 🙂 Pogoda zaczyna się psuć więc ruszamy w dół, przyzwyczajeni do krzywej podłogi czujemy się nieswojo wychodząc na zewnątrz 😛 Zaczyna padać uciekamy pod drzewa zaczepiani przez najprawdopodobniej uchodźców sprzedających okulary, a obecnie w trakcie deszczu parasolki 🙂 Jako ciekawostkę można dodać, iż w pobliżu kas znajduje się rzeźba Angelo Caduto (Upadły Anioł) stworzona przez nieżyjącego już polaka mieszkającego we Włoszech, Igora Mitoraja.

Deszcz przestaje padać więc idziemy poszwendać się po mieście, napić się piwka, coś zjeść po czym ruszamy na lotnisko, aby po prawie 3 godzinach czekania na opóźniony samolot wrócić do Krakowa 🙂