… czyli zielony bank i pszczółki
Jakoś tak w lipcu wypatrzyłem loty z Krakowa do Gdańska i z powrotem za 133 zł, może nie super tanio jak ostatnio 78 zł, ale i tak taniej niż PKP, do tego dużo szybciej, więc kupiłem. Termin nietypowy bo od 1 do 3 listopada. Co można robić w Gdańsku? Np. wsiąść do autobusu PKS-u Gdańskiego i pojechać do Rosji, a dokładnie to do obwodu kaliningradzkiego. Niedawno prezydent Rosji wprowadził darmowe e-wizy do obwodu kaliningradzkiego i Petersburga, więc warto skorzystać z takiej okazji i odwiedzić Rosję, jak pomyślałem tak zrobiłem, ale dopiero po otrzymaniu aprobaty z księgowości, patrz Bożenka. Bilety z Gdańska do Kaliningradu via PKS Gdańsk + bilety z Kaliningradu pod lotnisko w Gdańsku via rosyjski operator – kupione. Czas załatwić e-wizę. Nauczony e-wizą do Białorusi wiedziałem, że w krajach rosyjsko języcznych ważne są dwa imiona, jeśli masz wpisane dwa imiona w paszporcie to nie zapomnij ich wpisać we wniosku. Sam formularz aplikacyjny jest bardzo przyjemny i intuicyjny, dużo przyjemniej się go wypełnia niż np. ten do irańskiej wizy. Po wykonaniu całej buchalterii odczekaliśmy 48 godzin i wiza wylądowała na naszym mailu. Wygląda kozacko, napisana po rosyjsku i angielsku fajną czcionką a w lewym górnym rogu godło Rosji. No to mamy wszystko: lot, przejazd i e-wizę.
Do Gdańska dolecieliśmy bez niespodzianek, podobnie też dostaliśmy się do hostelu „Filip”, który bardziej przypomina hotel niż hostel, noc również bez niespodzianek. Wstaliśmy o 5 rano aby być ciut wcześniej na dworcu PKS Gdańsk, odjazd mieliśmy o 6:00, a na stronie operatora zero informacji jaki peron czy platforma, do tego PKS Gdańsk dolicza sobie opłatę za e-bilet, niby eko taki bilet w pdf-ie ale za eko trzeba dopłacić. To chyba tylko tyle negatywnych rzeczy o tej firmie, dalej już było naprawdę ok. Autobus czysty, wygodny, odjazd punktualnie, do tego bardzo sympatyczny kierowca. Najbardziej obawiałem się granicy, bo na forach pisali dużo dziwnych rzeczy, łącznie z dodatkowa kontrolą za pieczątki z Ukrainy, których mamy hmm … dużo 🙂 Jak to zawsze bywa, strach ma wielkie oczy, granica z Rosją to sama przyjemność, mimo dość strasznie wyglądającego ogrodzenia z drutem kolczastym 🙂 Nasz paszport wzbogacił się o dodatkową pieczątkę, a my ruszamy z granicy do Kaliningradu i w niecałą godzinę jesteśmy na dworcu autobusowym.
Pogoda niezbyt dopisuje, ale co to dla nas. Pierwsze kroki kierujemy do galerii handlowej wyglądającej trochę jak „Skarbek” w Katowicach. Uznaliśmy, iż trzeba nam rosyjską kartę GSM stricte pod internety 🙂 Padło na salon sieci Beeline (lubimy pszczoły) i to był strzał w dziesiątkę. Młodzi ludzie pracujący w salonie to rewelacja, może z językiem angielskim jest lekki problem, ale dziewczyny rozumiały co się do nich mówi po angielsku, a odpowiadały po rosyjsku, my rosyjski rozumiemy, gorzej z mową, więc łatwiej było dogadać się takim kombinowanym rosyjsko-angielskim, ogólnie na duży plus, młodzi Rosjanie są super, starsi też ale o tym później 🙂 Karta telefoniczna kosztowała nas 300 rubli, Revolut przeliczył to jako 18,18 zł, rewelacyjna cena za nieograniczony internet 🙂
Kilka słów o Revolucie w Kaliningradzie: wszędzie da się zapłacić kartą, Revolut ma bardzo dobry przelicznik, do tego w bankomatach Sbierbank (zielone logo) nie ma żadnej prowizji, unikać trzeba natomiast Raifaisen – jakiś okrutny przelicznik plus prowizja. Wszędzie gdzie płaciliśmy to terminale były z logiem Sbierbank. Sumując, zielony bank plus karta GSM od pszczółek wszystko tak ekologicznie – podoba nam się ten kraj 🙂
Podstawowe rzeczy załatwione, ruszamy więc do Muzeum Oceanograficznego, nie ukrywam, że to był główny cel naszego przyjazdu, ja mam hopla na muzea wojskowe, a w tym akurat jest okazja zobaczyć i wejść do okrętu podwodnego klasy foxtrot „B-413”, do tego jeszcze czekał do zwiedzania „Okręt Łączności Kosmicznej Wiktor Pacajew” 🙂 Niecałe trzy kilometry piechotą, po drodze zahaczamy o fast food i kupujemy bułeczki z mięsem, mniam 🙂 Lekko zaspokoiliśmy głód, a tu wyrasta przed nami pomnik Lenina, stoi na przeciwko Domu Sztuki (Дом Искусств) przy Prospekcie Leninskyim. Nie ukrywam, że wiedziałem o tym pomniku, ale nikt konkretnie nie opisywał, gdzie on się znajduje, trafić było bardzo łatwo, stąd pewnie na blogach podróżniczych nikt nic konkretnego o jego umiejscowieniu nie pisał. Kilka pamiątkowych zdjęć, bo obecnie rzadko już można trafić w Europie na jego pomniki. Kim był i co zrobił, powinien każdy wiedzieć z lekcji historii, a jeśli nie wie to odsyłam do Wikipedii 🙂
Ruszamy dalej, dochodzimy do rzeki Pregoły, z której możemy obserwować przycumowane okręty w tym „Okręt Łączności Komicznej Wiktor Pacajew”. Już mi się podoba ale droga do muzeum daleka, trzeba przejść na drugi brzeg. Podziwiamy jeszcze pomnik „Pionierów podboju Atlantyku” i ruszamy do mostu, po drodze zahaczając o targ pełen mięsnych specjałów 🙂 Dochodzimy do mostu Dvukh-Yarusnyy, jego konstrukcja budzi respekt. Most jest cały stalowy, składa się z dwóch pięter, na górze jeżdżą pociągi, na dole samochody, a z boku można przejść piechotą, podziwiając jego konstrukcję i płynącą pod nim rzekę. Odgłos przejeżdżającego w górze pociągu jest jedyny w swoim rodzaju, aż dreszcze przechodzą po plecach, świetne miejsce wprowadzające klimat przed zwiedzaniem okrętów.
Z mostu już widać nasz pierwszy cel – czyli okręt podwodny „B-413”, ruszamy do kasy, na początku lekka konsternacja, bo cennik tylko po rosyjsku, ale jako tako idzie nam odczytanie cyrylicy. Kupujemy bilety, cena za dwa 600 rubli, czyli jakieś 36 zł. Ruszamy na pokład, a raczej pod pokład, kilka zdjęć przy „kiosku” i wchodzimy. Na początek jedno z wyższych pomieszczeń czyli przednia torpedowania, tu łapiemy się na mały wykład po rosyjsku o początkach okrętów podwodnych, aż do czasów obecnych, możemy też podziwiać makiety. Przechodzimy przez kolejne pomieszczenia, gdzie mamy silniki diesla wykorzystywane jako główny napęd oraz do ładowania baterii elektrycznych w czasie, gdy okręt płynie w wynurzeniu. Kajuty kapitana i oficerów, to totalny minimalizm, ja z moim 193 cm wzrostu miałbym bardzo ciężko się tam wyspać, nie wspomnę już o poruszaniu się po okręcie. Docieramy powoli do tylnego przedziału torpedowego, gdzie możemy zajrzeć do wyrzutni i samemu ją zamknąć 🙂 po drodze mijamy jeszcze warsztat z małym imadłem 🙂 Okręt robi piorunujące wrażenie, plątanina rur, kabli, tajemniczych kontrolek, do tego z głośników wydobywają się rzeczywiste dźwięki jakie można było na nim kiedyś usłyszeć, mówiąc krótko rewelacja. Gdyby nie to, że pojawiła się dość duża liczba zwiedzających to przeszlibyśmy go jeszcze raz, skończyło się tylko na ponownym podejściu do „kiosku” i zeszliśmy na ląd 🙂
Gdzieś wyczytałem, iż ciekawą atrakcją są akwaria, kupiliśmy bilety, za dwa 400 rubli czyli jakieś 24 zł i … szkoda czasu, to chyba najsłabsze miejsce jakie odwiedziliśmy w Kaliningradzie, jedno pomieszczenie z akwariami, tłum ludzi, totalna nuda, szkoda czasu i pieniędzy.
Z racji tego, że na „Okręt Łączności Kosmicznej” wejścia są tylko z przewodnikiem, a następne wypadało na godzinę 15:00, postanowiliśmy zjeść szybki deser w miejscowej kawiarni, padło na dzbanek herbaty i tiramisu. Zrobiła się 14:00 więc powoli ruszamy w kierunku kasy, kupujemy bilety za 400 rubli, Pani w kasie robi nam szybki instruktaż, gdzie i o której godzinie mamy czekać na przewodnika, po tym ruszamy napić się kawy, bo mamy jakieś 40 minut czasu 🙂
O równej 15:00 spotykamy się przed okrętem, Pani przewodnik robi szybki instruktaż na temat wejścia na statek. Dowiadujemy się, iż na trapie mogą naraz przebywać tylko cztery osoby i tak czwórkami ruszamy na pokład, na pokładzie wpadamy w labirynt korytarzy i kajut, w jednej z kajut przygotowane jest małe muzeum, gdzie możemy dowiedzieć się bardzo dużo o historii rosyjskiej kosmonautyki, a szczególnie o niedawno zmarłym kosmonaucie Aleksieju Leonowie, pierwszym człowieku, który dokonał spaceru w przestrzeni kosmicznej. Stałem i słuchałem z zapartym tchem co mówi Pani przewodnik, ot mój klimat do tego na każdym kroku eksponaty związane z programami kosmicznymi, w tym klucz startowy do statku kosmicznego Sojuz-19. Sojuz-19 jako pierwszy w historii połączył się z amerykańskim statkiem kosmicznym Apollo, gdzie doszło do historycznego podania sobie rąk dwóch dowódców, rosyjskiego Alieksieja Leonowa i amerykańskiego Thomasa Stafforda. W innej kajucie czekał na nas film z międzynarodowej stacji kosmicznej, a w jeszcze innej kolejne gadżety kosmiczne. Uwieńczeniem naszej wycieczki była wizyta na mostku kapitańskim okrętu, mówiąc krótko dla kogoś kto chce łyknąć historii rosyjskiej kosmonautyki to jest miejsce, którego nie można ominąć, do tego rosyjski personel muzeum jest naprawdę bardzo sympatyczny i pomocny, a jeśli rozumie się rosyjski to jest prawdziwa rewelacja.
Wszystko co dobre musi się skończyć, ruszamy do naszego hostelu, po drodze zahaczając o Astronomicheskiy Bastion, gdzie z naszego rozeznania znajduje się najprawdopodobniej strzelnica. W sumie nic ciekawego, wielki plac, na którym stała kuchnia polowa i zakryty transporter opancerzony, do tego przechodząca Pani stwierdziła, że tu nie ma nic ciekawego i żebyśmy sobie poszli, no cóż dostosowaliśmy się do jej zaleceń 🙂 Po drodze mijamy Wieczny Ogień przy pomniku 1200 Gwardzistów, dalej mamy pomnik Likwidatorów Atomowych Katastrof i tak powoli dochodzimy do naszego hostelu. Spodziewaliśmy się jakiejś norki, a tu bardzo miła niespodzianka: pokój wielki, świetnie wyposażona kuchnia, czysta łazienka i to uwaga za … 8 euro za dwie osoby. Ogólnie to zrobiliśmy wielkie WOW, po raz kolejny Rosjanie nas bardzo mile zaskoczyli, do tego sposób meldunku i odbioru kluczy bardzo prosty i przyjemny. Dostałem maila z kodem do skrzynki, gdzie znajdował się klucz do drzwi wejściowych i klucz do pokoju. Totalny minimalizm, który uwielbiam 🙂 Zaraz obok hostelu jest sklep, który mamy otwarty codziennie do 22:00 więc kolejny plus 🙂
Zgłodnieliśmy po naszej ekskursiji, więc czas zasmakować kuchni rosyjskiej i tu zaczyna się problem, bo… po drodze mijaliśmy głównie fast foody, w tym wszędobylskiego McDonalda. Nie no, tą restaurację to tak średnio chcemy odwiedzić mimo, iż w środku bardzo dużo lokalesów 🙂 Krążymy dalej i w bocznej uliczce zauważyłem dość ciekawie wyglądający lokal o oryginalnej nazwie Patison, i to był strzał w dziesiątkę, mamy kawiarnię i restaurację w klimacie bistra jak ukraińska Puzata Chata. Tacka i lecimy, o matko czego tam nie było, ja od razu pamiętając lekcje języka rosyjskiego w szkole podstawowej nalałem sobie zupy rybnej „Ucha” do tego kotlet z jajkiem o enigmatycznej nazwie, która mi nic nie mówiła 🙂 plus pieczone ziemniaczki tzn. Pani naładowała mi ich cały talerz, oraz rewelacyjna sałatka z kapusty morskiej, a uwieńczeniem tego był kompocik truskawkowy. Za dwa obiady zapłaciliśmy 653 ruble i 83 kopiejki czyli na polskie jakieś 40 zł, rewelacja 🙂 a rosyjskie dania to niebo w gębie 🙂 Po tak dobrym obiadku czas na piwko 🙂 padło na coś co nazywa się „Wiśniowy Sad”, od razu skojarzyło nam się z „Wiśniowym Sadem Czechowa” z filmu Ryś 🙂 Piwko rewelacja, polecamy. Przez aklamację uznaliśmy, iż śniadanie też tu jemy 🙂 Najedzeni ruszamy do hostelu, czas spać, bo na dzień jutrzejszy też mamy zaplanowane kilka Kaliningradzkich atrakcji 🙂
Rano na śniadanie ruszamy do sprawdzonego już lokalu Patison, gdzie zażerałem się sałatką z kapusty morskiej. Z pełnym brzuchem idziemy dalej, dochodzimy do Placu Zwycięstwa, gdzie możemy podziwiać Sobór Chrystusa Zbawiciela, weszliśmy do środka, akurat w trakcie mszy w obrządku prawosławnym, więc nie zagościliśmy zbyt długo. Za to widok na cały plac ze schodów soboru jest rewelacyjny, do tego na placu znajduje się kolumna Triumfalna na wzór kolumny Aleksandrowskiej w Petersburgu, jako ciekawostkę można dodać, iż wcześniej na tym placu stał pomnik Lenina. Tak przy okazji w miejscowym sklepiku trafiliśmy na sowę wykonaną z bursztynu i magnesy które zbiera Bożenka, podstawowe zakupy wyjazdowe wykonane więc jesteśmy zadowoleni 🙂
Niedaleko Placu Zwycięstwa, znajduje się pomnik – czołg T-34, ruszamy go obejrzeć, po 10 minutach trafiamy na mały plac osiedlowy, gdzie stoi czołg znany nam z filmu „Czterej Pancerni i Pies”. Seria zdjęć i ruszamy dalej, na trasie mamy też bunkier dowodzenia, gdzie niemiecki generał Otto von Lash podpisywał kapitulację garnizonu III Rzeszy w Kaliningradzie, bilet wstępu to 150 rubli od osoby plus dodatkowe 150 rubli za audioguide po polsku, razem zapłaciliśmy 450 rubli. Duży plus to Panie z obsługi muzeum, sympatyczne, chętne do pomocy, w ogóle mieszkańcy Kaliningradu to bardzo pozytywni ludzie, nie spotkaliśmy się z jakąkolwiek niechęcią do turystów, powiem więcej, rosyjskie służby graniczne są bardzo pozytywne, do tego świetnie wyglądają w mundurach 🙂 Wracając do bunkra, w pomieszczeniach możemy zobaczyć makiety miasta po zdobyciu go przez Armię Czerwoną, rekonstrukcje bunkra dowodzenia z manekinami niemieckich i radzieckich oficerów w trakcie podpisywania kapitulacji, można też obejrzeć film dokumentalny (w języku rosyjskim) na temat II Wojny Światowej. Trzeba przyznać, że Rosjanie w świetny sposób potrafią zagospodarować pozostałości po II Wojnie Światowej.
Czas ucieka nieubłaganie, ruszamy pod charakterystyczny budynek Kalingradu czyli Dom Pabiedy, który okazuje się opuszczony. Zaciekawieni ruszamy w jego kierunku, ale dość skutecznie odstrasza nas ogrodzenie i biegające za nim psy pracowników ochrony. Szkoda, że tak wielki budynek marnieje. Następnym punktem jest Katedra Matki Bożej i św. Wojciecha, jest to jeden z nielicznych budynków, które zachowały się z czasów przedwojennych. Katedra wybudowana w stylu gotyckim zachwyca swoim wyglądem, ale my zostawiamy ją na następny wyjazd. Ruszamy szybkim krokiem, bo czas do odjazdu autobusu szybko się zbliża a dworca autobusowego nie znamy, więc lepiej być na nim wcześniej tym bardziej, że wracamy transportem rosyjskiego operatora.
Na miejscu przechodzimy kontrolę rodem z lotniska, wchodzimy na halę odjazdów, gdzie idę zapytać czy aby na pewno mój bilet jest właściwy, Pani utwierdza mnie w tym do tego jeszcze informuje mnie o stanowisku, z którego ma odjeżdżać autobus. Nic, zostaje udać się na stanowisko. Po drodze pomagamy włochom, którzy męczą się z językiem rosyjskim, widać, że poczuli wielką ulgę, iż jest ktoś z kim mogą porozmawiać po angielsku 🙂 Powrót jest jeszcze przyjemniejszy niż dojazd, niby rosyjski operator, a autobus i kierowca polski 🙂 Na lotnisko w Gdańsku dojeżdżamy o czasie i bez większych problemów dolatujemy Ryanairem do Krakowa. Rosja zrobiła na nas naprawdę bardzo pozytywne wrażenie.
Trochę praktycznych rad:
- e-wiza do obwodu kaliningradzkiego zero złotych trzeba wypełnić wniosek i średnio po 48 godzinach mamy wizę na mailu >link do wniosku<
- Bilety Kraków-Gdańsk-Kraków – 133 zł sztuka >Ryanair<
- Bilety PKS Gdańsk na trasie Gdańsk-Kaliningrad – 84 zł + 7.99 zł za dwie osoby, ta dziwna kwota 7.99 zł t opłata za e-bilet(!) >PKS Gdańsk<
- Bilet Kaliningrad-Lotnisko Gdańsk kupiliśmy u rosyjskiego operatora – 787,5 rubli za osobę >link do wyszukiwarki<
- Nocleg w Gdańsku – Hostel Flip – 117 zł
- Nocleg w Kaliningradzie – Yantarik Rooms – 536 rubli