… czyli jak spędzamy Walentynki 🙂
W poniedziałek w pracy zastanawiałem się nad Walentynkowym wypadem „gdzieś” i najlepiej wylot z Katowic bądź z Krakowa rano i powrót w ten sam dzień wieczorem. Pomysły były różne ale ceny trochę odstraszały, bo jak to bywa z kupowaniem lotów z dnia na dzień, nie są one zbyt atrakcyjne. Padło na wylot dzień po Walentynkach czyli 15 lutego z lotniska w Katowicach do niemieckiego miasta Dortmund.
Niemieckie miasta mimo dobrej komunikacji jakoś tak średnio mi przypadły do gustu, ot brakuje im duszy. Berlin był betonowy, Norymberga jakoś tak nic specjalnego może dlatego, że w hotelu pogryzły mnie pluskwy, ogólnie to Niemcy wypadały ogólnie słabo i ani mi ani Bożence nie chciało się robić opisówek z wyjazdu do tych miast.
Po tym, że już czytacie naszą opisówkę widać, że tym razem było inaczej… ale od początku 🙂
Bilet kupiłem w poniedziałek płacąc 210 zł za oba, tam i powrót Katowice – Dortmund wylot o 6:15 a powrót do Katowic o 19:30, czyli czasu mamy dość sporo, teraz tylko aby pogoda dopisała. Wrzucając w Google słowo Dortmund wyskakuje nam w większości niemiecki klub piłkarski Borussia i związany z nim piłkarz Łukasz Piszczek, notabene pochodzący z naszego powiatu 🙂 coś tam jeszcze pogrzebałem i myślę, że nie będzie aż tak źle 🙂
Rano w sobotę ruszyliśmy na nasz ulubiony Parking Planeta przy lotnisku w Pyrzowicach, aby po godzinie znaleźć się na lotnisku. Wylot i lot bez żadnych niespodzianek, landrynka (Wizzair) jak zawsze dała radę 🙂 Lądujemy na lotnisku w Dortmundzie, wychodzimy na salę przylotów i … szukamy przystanku autobusowego, hmm nigdzie go nie ma. Wszędzie parkingi, automaty do parkingów i nic więcej. Trochę się kręcimy, szukamy jakiejś informacji i nic, dziwne jak na Niemcy, gdzie wszystko jest w miarę poukładane. Okazuje się, że sala przylotów jest ulokowana na najniższym piętrze lotniska i wystarczy wyjechać dość długimi schodami ruchomymi na górę aby świat stanął przed nami otworem 🙂
Ruszamy na przystanek autobusowy, gdzie już bezboleśnie kupujemy za 10,70 euro 24 godzinny bilet dla dwóch osób na komunikację miejską, autobus o numerze 490 niczym za machnięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się na przystanku, wsiadamy. Kasownik nie chce z nami współpracować, pan kierowca stwierdził, że możemy skasować bilet dopiero w metrze. Po około 10-15 minutach dojeżdżamy do przystanku Aplerbeck, gdzie znajduje się stacja kolejki/metra jadąca do centrum, numer linii U47 (jakoś nie wiem dlaczego kojarzy mi się to z ubotem). Słońce jeszcze dobrze nie wstało więc postanowiliśmy odwiedzić zamek na wodzie czyli Haus Rodenberg. Na starcie przywitały nas kaczki i dzikie gęsi, te drugie były dzikie tylko z nazwy, gdyż bardzo chętnie pozowały do zdjęć zbytnio się nas nie bojąc. Zapiski o samym zamku pochodzą z roku 1290, a wygląd jaki zastaliśmy został przywrócony w 1996 roku, po jego gruntownym remoncie. Bardzo przyjemne miejsce, dużo zieleni, ptactwo, woda, czego można chcieć więcej 🙂 Temperatura może nie była zbyt wysoka, ale słońce zaczęło już dość mocno się przebijać co świadczyło, iż reszta dnia będzie pogodna. Nic ruszamy do naszego „ubota”, tym razem bilet udało się skasować bez problemu, wsiadamy do kolejki i od razu ruszamy do centrum miasta, gdzie wysiadamy na stacji Kampstrasse.
Na początek małe rozpoznanie terenu, czyli kręcimy się bez celu po centrum miasta i tak trafiamy na małe targowisko, gdzie mamy kawiarnię na świeżym powietrzu. Nie ma nic bardziej urokliwego niż kawusia przy wschodzie słońca z lokalesami 🙂 Mimo, że stoliki były z miejscami stojącymi, czas jaki tam spędziliśmy był bardzo przyjemny. Słońce już pięło się do góry coraz bardziej, tak samo jak i temperatura, a my dalej ruszamy na podbój Dortmundu. Kierunek ratusz, który w sumie jakoś specjalnie nas nie zaciekawił, za to naprzeciwko trafiliśmy bardzo ładną kamienice, która finalnie okazała się Urzędem Stanu Cywilnego (Standesamt), nawet próbowaliśmy się włamywać, ale no cóż, było zamknięte 🙂
Następnym celem był budynek z charakterystycznym znaczkiem „U” no ale po drodze był mały „shopping” w Primarku i tak jakoś aby zaoszczędzić czasu ruszyliśmy do parku Westfalenpark, gdzie czekała na nas główna atrakcja z wieżą Floriana (Florianturm) i restauracja z widokiem 360 stopni (podobno się obraca). Niezawodnie pomknęliśmy metrem na stację Markische Strasse i dalej spokojnie piechotką do bram parku. Wejście jest płatne 1,5 euro, a jeśli chcemy odwiedzić również wieżę to bilet kupiony w automacie kosztuje 3,50 euro. Park bardzo przyjemny z daleka widać górującą nad nim wieżę Floriana., ruszamy w jej kierunku. Sama wieża ma 208,56 metrów. Na jeden z tarasów widokowych wyjeżdżamy szybko mknącą windą, podziwiamy tam widoki z wysokości 142 metrów, na drugi taras musimy podejść po schodach i jesteśmy na wysokości 145 metrów, skąd rozpościera się świetny widok na cały Dortmund i okolice. Pogoda nam dopisuje więc widoki mamy świetne, no może trochę wieje ale to tylko taki bardzo mały, mały minusik 🙂
Nacieszeni widokami ruszamy odwiedzić restaurację i napić się walentynkowej kawy, ale tym razem nie było nam to dane, gdyż restauracja była zamknięta, no cóż trzeba tam kiedyś wrócić bo miejsce jest naprawdę zacne, do tego park w okresie letnim będzie wyglądał dużo okazalej. Mimo jeszcze zimowego sezonu znowu spotkaliśmy szare gęsi, które bardzo chętnie nam pozowały do zdjęć, radośnie przy tym gęgając 🙂
Czas nagli, ruszamy dalej, kolejnym celem jest U-Tower czyli budynek z wielkim „U”. Wsiadamy do metra na stacji Westfalen, dojeżdżamy do znanego nam już przystanku Kampfstrasse i dalej ruszamy pieszo. Naprawdę zrobiło się ciepło, ja na chwile pozbywam się kurtki, ale pomysł ten nie jest do końca dobry 🙂 Po drodze trafiamy na fajny mural 🙂 Sam budynek jak budynek ale jest wielkie „U” i punkt widokowy, co dla nas jest „must see”. Na wieży jest fajna animacja z kolesiami chodzącymi w kółko z drabiną. W samym budynku mieszczą się galerie sztuki i wystawy, niektóre odpłatnie, niektóre nie. Samo wejście do punktu widokowego jest za free, więc ruszamy windą na dach, wszystko jest ok do momentu, gdy musimy otworzyć drzwi, które tak średnio z nami chcą współpracować 🙂 Mimo opornej współpracy jednak udało nam się wydostać na taras, skąd mamy świetny widok na miasto, może nie tak dobry jak z wieży Floriana, ale zawsze coś. Jak możemy coś doradzić to lepiej najpierw odwiedzić U-Tower a później pojechać do wieży Floriana.
Na stadion Borussii już nie mamy czasu, więc ruszamy na „shopping”, trochę nam tam zeszło 🙂 Czas na powrót, wsiadamy do ubota 47 i ruszamy do Aplerbeck, stamtąd odjeżdża autobus na lotnisko (490). Okazuje się, że autobus mamy za około 30 minut więc idziemy kupić coś do picia i nacieszyć się budynkiem, który wygląda jakby projektował go Gaudi (ten od katedry w Barcelonie). Na pierwszy rzut oka wygląda on jak jakaś bawialnia dla dzieci, nic bardziej mylnego bawialnia owszem ale dla dużych dzieci, czyli coś jakby kasyno 🙂
Autobusem sprawnie dojechaliśmy do lotniska, bezboleśnie przeszliśmy odprawę i dolecieliśmy do Katowic, a tam zderzyliśmy się z temperaturą 2,5 stopnia, gdzie w Dortmundzie miejscami było 16 🙂
Trochę praktycznych rad:
- bilet do Dortmund z Katowic i z powrotem – 210 zł za dwa bilety liniami Wizzair
- bilet dwuosobowy 24h na komunikację miejską w Dortmund – 10,70 euro – Bus und Bahn
- wejściówka do Parku i na Wieżę Floriana – 3,50 euro – Westfalenpark