… czyli pierzemy dywany w górach 🙂
Odwołany lot do Hiszpanii hmm… no to z marszu kupujemy bilet do bułgarskiego Burgas. Plaża, będzie nuda… ale mały „risercz” i okazuje się, że w Bułgarii są bardzo fajne i sprawne koleje, plus godzinę z hakiem drogi mamy pasmo Stara Płanina, a tam już to co lubimy najbardziej, góry, skały i jaskinie. Pełni obaw ruszamy z naszego ulubionego parkingu Planeta w Katowicach na lotnisko, bo wiadomo co (nie piszemy w ogóle na temat wirusa). Na lotnisku po 3 miesięcznej przerwie w sumie nic za bardzo się nie zmieniło, równie szybko jak ostatnim razem przeszliśmy do hali wylotów, standardowo kawusia, fotka pasa startowego i wołają nas do samolotu 🙂
Lot bez problemów, odkryłem słuchawki i Netflixa, mniej mi się chce spać niż przy czytaniu książek. Lotnisko Burgas znajduje się w oddalonej o około 10 kilometrów miejscowości Sarafovo, która to znajduje się nad samym Morzem Czarnym i z racji tego, iż jesteśmy wieczorem postanowiliśmy tam nocować i powiem szczerze był to strzał w dziesiątkę. Jakieś 15 minut z lotniska do hotelu, z hotelu na plażę 2-3 minuty, rewelacja, szybki meldunek i ruszamy na rekonesans 🙂
Plaża w Sarafovie super. Pusto, blisko fajna knajpka, sami lokalesi, no to piwerko Burgasko i delektujemy się „ciernoje morie”, do tego fajna muza, planujemy co robimy jutro 🙂 Plan jest dość ambitny, bo przejście brzegiem aż do dworca kolejowego w Burgas raptem około 10 kilometrów, plus podróż pociągiem do Sliven i kolejne kilometry do hotelu. Biorąc pod uwagę to, iż po kwarantannach i lockdownie moja waga poszła do 120 kilogramów, trochę obawiałem się, czy nie będzie to zbyt forsujące, ale strach ma wielkie oczy. Bilety kolejowe kupujemy online, ceny bardzo przystępne, co zabawne online da się kupić tylko pierwszą klasę, cena jest na tyle niska, że nam to w ogóle nie przeszkadza. Do tego ceny w samej Bułgarii bardzo nam odpowiadają piwo na plaży 5 zł z lekkim hakiem w fajnym dużym szklanym kuflu 0,5 litra, w Polsce zapomnij o takiej cenie nad morzem 🙂
Delektujemy się jeszcze nocą w Sarafovie i ruszamy do hotelu, jutro trzeba w miarę wcześnie wstać, bo pociąg mamy o 14:30, ale nie wiadomo co ciekawego znajdziemy po drodze, do tego nie miałem rozpracowanych pociągów bułgarskich, bo też nigdy nimi nie jeździłem, a z kolejami w „nowej Unii” to czasem różnie bywa.
Wstajemy jakoś tak około 8:00, szybkie śniadanie i po 9:00 ruszamy w trasę, słońce już nieźle przygrzewa, wzdłuż morza ciągnie się trasa kawałek betonowa, asfaltowa i trochę szutrowa, można też iść plażą, co na początku robimy, ale w pewnym momencie dochodzimy do małego portu, który jest ogrodzony więc trzeba wyjść na deptak. Mimo tego, że jest sobota na plaży nie jest tłoczno, od morza wieje lekki przyjemny wietrzyk, idzie się nam świetnie, do tego fajnie widać wybrzeże i ulokowane w oddali Burgas z hotelem coś a la „żagiel” w Dubaju 🙂 Po drodze świetnie pozują nam mewy, które zwiemy potocznie „majmajkami”, słońce leje swój żar na moja łysą głowę niemiłosiernie, ale krem +30 daje rade, więc jak na razie jest bez strat 🙂 Powoli zmienia się kolor piasku na czarny, część podróżników wypisuje, że czarne plaże są tylko na Islandii, a tu proszę jaka niespodzianka, jest ciepło i plaża czarna, fajnie to wygląda. Tak gdzieś w połowie drogi dochodzimy do jeziora Atanasowskiego, podobno ma ono kolor różowy, który można zobaczyć lecąc samolotem, nic takiego nie widziałem, bo siedziałem od strony korytarza w samolocie 🙂 Z poziomu morza też tego nie zauważyłem, ale chyba bardziej z racji tego, iż wypatrzyłem masę osób wysmarowanych błotkiem, które podobno ma super lecznicze właściwości. Czasu mieliśmy trochę mało, więc postanowiliśmy skorzystać z tego SPA jak będziemy wracać. Usiedliśmy w pobliskiej knajpce i obserwowaliśmy jak „lokalesi” smarują się błockiem 🙂 zajadając się tzw. czaczą (nie mylić z gruzińskim trunkiem) czyli smażonymi małymi rybkami, rewelacja, do tego piwko i tak można żyć 🙂
Czas szybko leci, ruszamy dalej. Dochodzimy do nadmorskiego parku w Burgas, uff wreszcie cień, w knajpie przy basenie o dziwnej nazwie „Grosch” raczymy się lodami, trochę spacerujemy, bo tempo mieliśmy całkiem, całkiem więc do odjazdu zostało 2 godziny 😛 Park bardzo przyjemny, dużo miejsc, aby sobie przysiąść i odpocząć, knajpki, plaża pod nosem, dużo pomników w tym nawet pomnik Adama Mickiewicza i tak robi się 14:00, ruszamy więc na dworzec.
Na dużym czytelnym ekranie wyświetlają się odjazdy pociągów (dwujęzycznie), pociągi coś a la nasze TLK, odjeżdżamy o czasie. Mamy cały przedział dla siebie, bilety mogą być w wersji elektronicznej, nie robi to żadnej różnicy Panu, który nas kontrolował. Do tego bardzo sympatyczna obsługa informuje nas, ile jeszcze stacji zostało do Sliven. Szybko mija półtorej godziny i jesteśmy w Sliven, nasz hotel jest jakieś 2,5 kilometra od dworca więc ruszamy pod górę aby go znaleźć, przechodzimy przez blokowiska (wcześniej wyczytałem, że miejscowy klub piłkarski nazywa się OFK Sliven, ot tak dla własnego bezpieczeństwa), mijamy opuszczoną jednostkę wojskową w sumie w centrum miasta, ale brama zamknięta i mur dookoła, więc daliśmy sobie spokój ze zwiedzaniem. Po drodze mamy też szpital, który bardziej przypomina jakiś straszny psychiatryk z racji drutu kolczastego na ogrodzeniu wokół budynku 🙂 Doszliśmy do Hotelu Atlantic, przywitał nas bardzo sympatyczny właściciel, a i wygląda na to, że jesteśmy jedynymi gośćmi. Ogólnie to poza Burgas nie widzieliśmy żadnych obcokrajowców. Hotel umiejscowiony jest idealnie, mamy blisko supermarket, oraz dobrą lokalną restauracje, do tego też rzut beretem do szlaków w paśmie Starej Płaniny. Szybkie zakupy w markecie i ruszamy na kolację. Kawałek od marketu trafiamy na bardzo fajną restauracje pełną lokalesów, „Sinja Ribka” czyli Niebieska Ryba. Oczywiście podstawa to sałatka szopska, do tego opiekane w panierce małże i białe lokalne winko, kolacja jak się patrzy. Jedzenie wyśmienite, miła obsługa do tego bardzo dobre ceny, ot nasza knajpa w Sliven 🙂 Wracamy do hotelu, trzeba iść spać bo rano czeka nas długi dzień w górach.
Naszym celem jest szczyt Golyama Chatalka 1044 m npm, trasa na cały dzień. Planujemy powrót w dół kolejką, bądź ewentualnie jak zostanie czasu to piechotą, zapomniałem wspomnieć, iż niedaleko nas jest też stacja kolejki linowej, która mimo pandemii działa, w ogóle to w Bułgarii średnio widać, że jest jakaś pandemia, ot mniej zagranicznych turystów.
Jemy śniadanie i ruszamy na szlak, właściciel hotelu instruuje nas którędy mamy iść. Trasę mamy już dawno zaplanowaną, ale jak to bywa w czasie rzeczywistym jest ona modyfikowana. Ruszamy w górę miasta wzdłuż płynącej rzeki, po drodze trafiamy na hmm opuszczony najprawdopodobniej kurort, miejsce ciekawe do spenetrowania w ramach naszego Projektu NUET, spędzamy tam trochę czasu 🙂 Idziemy dalej, po drodze znajdujemy jeszcze coś a la opuszczona szkoła, ale tam już nie wchodzimy, bo na bramie łańcuch i kłódka.
Trasa pnie się w górę wąwozem, po drodze mijamy miejscowych przygotowujących się na piknikowanie, w Bułgarii nie ma problemu aby rozpalić ognisko w lesie i odpocząć z rodziną, co chwilę mijamy miejsca do piknikowania. Trochę przypomina nam to trasę w Iranie, ale nikt nas czereśniami nie częstuje, bo po drodze też nie ma żadnych knajpek 🙂 Nabieramy wysokości, widoki robią się coraz lepsze, do tego trafiamy na pralnię dywanów, tak wysoko w górach ktoś prowadzi taki interes. Łąka, na niej trzepaki, do tego wymyślna instalacja wykorzystująca wodę płynącą z rzeki.
Dochodzimy do kapliczki i tu zaczynają się modyfikacje, ot zauważamy jakieś odbicie czerwonego szlaku, więc ruszamy, bo może być ciekawie, a do tego mamy dodatkowe szczyty do zdobycia. Wspinamy się stromo w górę, szlak jest dobrze oznaczony mimo, że nie ma go na Maps.Me w oddali widzimy szczyt Kutelka, od którego nazwę ma rezerwat w którym przebywamy. Widoki są coraz lepsze i tak wychodzimy na nigdzie na mapach nie oznaczy szczyt „Vilciowa Kanara” wysokości nie znamy, na szczycie jest mała flaga Bułgarii 🙂
Trasa pnie się wyżej i tak dochodzimy pod szczyt Kuminya, w sumie jak już tu jesteśmy to odbijemy trochę w bok i go zdobędziemy. Zostawiamy plecaki w skałach i wspinamy się na jego koronę, po chwili oglądamy świetną panoramę z wspomnianą już wcześniej Kutelką. Ten rejon Starej Płaniny niby niewysoki, ale bardzo skalisty co bardziej miejscami przypomina nasze Tatry niż Beskid Śląski. Schodzimy w dół zabieramy plecaki i ruszamy dalej, naszym celem jest Golyama Chatalka.
Po drodze, musimy jeszcze pomoczyć stopy w górskim potoku, zapomniałem dodać, że trasa prowadzi w większości wzdłuż rzeki, więc przechodzimy przez wiele mostków i podziwiamy małe wodospady. Powoli znowu pniemy się w górę, a na naszej trasie w skale nagle pojawia się metalowa drabina 🙂 Rejon ten słynie też z wielu jaskiń, więc i nam się trafiło 🙂 oczywiście musimy wdrapać się do tej groty skalnej. Jaskinia niezbyt wielka, ale sama przygoda z wejściem do niej daje nam dużo satysfakcji. W oddali widać wieżę radiowo-telewizyjną znajdującą się przy kolejce linowej, w sumie jest już blisko, ale z racji alternatywnej trasy wiemy już na pewno, że na kolejkę nie zdążymy bo jeździ tylko do 16:00, no cóż do szczytu niedaleko ruszamy, aby za jakieś 40 minut podziwiać piękną panoramę Parku Narodowego Kutelka. Z tego co obserwujemy ze szczytu mimo, że jest po 16:00 to kolejka jeszcze działa, ale jest dość daleko i nie widzimy czy to pusty przebieg, czy jednak są tam turyści.
Czas nieubłaganie mija, więc ruszamy w dół do Sliven tym razem już trasą „weteranów” czyli tak jak planowaliśmy wyjść na górę. Po drodze mijamy dobrze zaopatrzoną górską chatkę, gdzie można spokojnie przenocować, w pobliżu znajduje się też źródełko, więc z wodą nie ma problemu. Bez niespodzianek wracamy do hotelu. Prysznic i ruszamy na kolację do naszej już sprawdzonej „Niebieskiej Rybki”, najedzeni idziemy spać, jutro trzeba wracać do Burgas i lecieć do Polski, oj bardzo nie chce się wracać.
Ranek zaczynamy od śniadania, żegnamy się z właścicielem i ruszamy na pociąg, trasę mamy ciut krótszą, gdyż odkryłem skrót przez blokowiska 🙂 Pociąg przyjeżdża o czasie i bez problemu dostajemy się do Burgas, powrót do Sarafova tą samą drogą co już szliśmy do Burgas, jakoś tak nie chce nam się taplać w błotku, więc uznajemy, że SPA zostawimy na następny raz. W Sarafovie, siedzimy w naszej ulubionej knajpie na plaży, zajadając się „czaczą” popijamy miejscowe piwerko, wylot mamy o 19:30, więc mamy trochę czasu aby pobyczyć się na plaży. Około 17:00 ruszamy piechotą na lotnisko, aby bez problemowo dolecieć Ryanairem do Polski 🙂 W międzyczasie zdążyłem kupić bilet do Bułgarii na wrzesień tym razem WizzAirem 🙂
Podsumowanie:
Lot:
Ryanair Katowice – Burgas – Katowice – około 500 zł za dwa bilety (250 zł osoba)
Noclegi:
Hotel Lazuren Briag w Sarafovie – 37 euro za pokój ze śniadaniem
Hotel Atlantic w Sliven – 51 euro za dwie noce pokój ze śniadaniem
Transport:
Pociąg Burgas – Sliven – Burgas – 16,05 lewa w jedną stronę bilet w klasie pierwszej. >link< do strony kolei bułgarskich