… czyli pociski nuklearne i kosmiczna baza na szczycie
Po lipcowym wyjeździe do Bułgarii wiedzieliśmy już, że na pewno jeszcze odwiedzimy ten kraj i tak jakoś, jak zawsze przypadkiem wypatrzyłem w dobrej cenie bilet z Katowic do Burgas we wrześniu i znowu mamy zorganizowany przedłużony lekko weekend.
11 września o 4:30 meldujemy się na lotnisku w Katowicach, wylot mamy o 6:35, ale z racji covidowych obostrzeń lepiej być ciut wcześniej, o sytuacjach z tym związanych nie chce mi się pisać, więc pominę sprawy lotniskowe, ot było dużo szybciej niż ostatnio i mieliśmy kupę wolnego czasu w strefie odlotów 🙂
Lot przebiegał sprawnie, tak samo przejście bramek na lotnisku w Burgas. Nie trzeba było już wypełniać kart covidowych. Ruszyliśmy od razu na przystanek autobusowy, aby dostać się do centrum, autobus miał przyjechać za około 20 minut. W międzyczasie podbił do nas taksówkarz i powiedział nam, iż po sezonie wakacyjnym autobus odjeżdża z przystanku obok pobliskiego ronda, zapytał tylko gdzie jedziemy, a gdy mu powiedziałem, że do Kalofer, to stwierdził, iż daleka droga i życzył nam powodzenia. W Bułgarii nawet taksówkarze są spoko 🙂
Dwie minuty i jesteśmy na właściwym przystanku, do centrum jeżdżą dwie linie 10 i 15, my bodajże jechaliśmy linią nr 15, bilet 2 leva od osoby, cena napisana jest na rozkładzie jazdy. Bez żadnych niespodzianek dojechaliśmy do dworca centralnego w Burgas. Głodni ruszamy na podbój miejscowych restauracji. Na głównym deptaku trafiamy na dość przyjemną knajpkę z wielkimi porcjami w przystępnych cenach. W międzyczasie kupiłem online bilety kolejowe, bilety kupuje się na stronie bułgarskich kolei (link w podsumowaniu). Szybko i sprawnie, strona jest po angielsku, a ceny naprawdę ciekawe, do tego warto od razu wziąć pierwszą klasę, gdyż różnica między pierwszą, a druga jest niewielka 🙂 Nie ma też problemu z okazaniem biletu w wersji elektronicznej. Pociąg mamy o 14:30 więc zostało jeszcze trochę czasu, ruszamy na podbój miejscowych kafejek i już za chwilę w jednej z bocznych uliczek delektujemy się pachnąca kawusią 🙂 Czas szybko mija ruszamy na pociąg, ten już jest podstawiony na peronie, zajmujemy miejsca i za chwilę ruszamy w kierunku Kalofer.
Za trzy i pół godziny, gdzieś około 18:00 dojechaliśmy. No cóż, czeka nas teraz marsz ok. 3 kilometrowy do naszego noclegu, sam dworzec jest dość oddalony od Kalofer. Widoki ładne, czasu mamy dosyć. Idziemy, jakieś 5-10 minut od dworca zatrzymuje się samochód z pytaniem, gdzie idziecie i wsiadajcie to was podrzucę i tak dojechaliśmy szybko i sprawnie do Kalofer, teraz jeszcze 5 minutek i jesteśmy w miejscu naszego noclegu, które zrobiło na nas niesamowite wrażenie. Golagonova House rewelacja, mamy basen, leżaki, altanę do posiedzenia na zewnątrz, do tego duży pokój z działającą bardzo dobrze klimatyzacją, zero niespodzianek, blisko sklep, robimy zakupy na jutrzejszy wypad, dogadujemy się z właścicielką co do podwiezienia nas pod szlak, bo to jakieś 5-7 km, w zależności jak się chce iść.
Rano jemy pyszne śniadanie, samochód już na nas czeka i ruszamy na szlak, kierowca podwozi nas pod sam początek szlaku, co uniemożliwia nam zwiedzenia bazy, gdzie kiedyś przechowywane były radzieckie głowice nuklearne, w sumie nic nie straciliśmy bo wyżej było widać tą jednostkę wojskową i nie wyglądała na opuszczoną 🙂 Trasa pnie się stromo w górę, takimi małymi wąwozami wyżłobionymi przez wodę, dochodzimy do punktu postojowego stolik i ławeczka, tam zmieniamy ubranie i ruszamy dalej, przed nami wejście do Parku Narodowego Bałkanów Środkowych, gdzie znajduje się nasz cel, czyli najwyższy szczyt Starej Płaniny, Botev 2376 m npm. Co najlepsze za chwilę widzimy wieżę radiowo-telewizyjną znajdującą się na szczycie. Wygląda, że jest niedaleko, hmm tylko wygląda.
Trasa wiedzie gruntową drogą, gdzie docieramy do kolejnego punktu postojowego. W zaadoptowanej do handlu ciężarówce mamy mały sklepik/bufet. Od razu sprzedawca proponuje nam piwo, gdy tylko dowiedział się, że jesteśmy z Polski, jednak dziękujemy, bo to dopiero początek trasy. Siadamy pod drzewem w cieniu i raczymy się Coca – Colą. Ruszamy dalej, dostajemy się na skraj wąwozu, gdzie trasa idzie w dwóch kierunkach, letnią i zimową drogą. Uznaliśmy, iż idziemy letnią przez schronisko „Rai”, trasa bardzo malownicza, na początku w oddali widzimy masyw Botev`a z charakterystyczna wieżą, o której już wcześniej wspomniałem. Schodzimy w dół, po drodze mijamy kapliczki z informacją o osobach, które zginęły w górach, można sobie tutaj odpocząć, trasa znowu powoli pnie się w górę, trafiamy na źródełko, gdzie bardzo interesuje się nami miejscowy ptaszek 🙂 i tak dochodzimy do schroniska, a tak przy okazji odbijając kawałek zaliczamy pobliski szczyt Maluk Raiski Kupen 1483 m npm. Siadamy chwilę odpocząć, do tego panorama Starej Płaniny robi na nas duże wrażenie.
Co najlepsze, niby blisko do schroniska ale go nie widać 🙂 Schodzimy w dół i po 15 minutach jesteśmy w schronisku, gdzie zajadamy się zupą i sałatką „szopską” mniam, jedzenie mają wyborne 🙂 Obok schroniska jakieś 20 minut drogi znajduje się dość malowniczy wodospad „Raiskoto Pruskalo” ale ze względu na porę roku, to wody tam nie użyczymy, więc wybieramy wariant trasy omijający to miejsce.
Jeszcze chwile odpoczywamy przy pobliskiej kapliczce i ruszamy dalej, po drodze trafiamy na stadko koników radośnie pasących się na zboczach Boteva. Trasa pnie się coraz wyżej, miejscami korzystamy z stalowych lin zamontowanych jako dodatkowe zabezpieczenie w czasie wspinania, widoki są super. Zaczynam nam powoli brakować wody, ale na wypłaszczeniu widać już nasz cel, jeszcze tylko bardzo strome podejście i jesteśmy na miejscu. Przed podejściem trafiamy jeszcze na ujęcie wody. Śmiejemy się, że to woda z kanalizacji stacji radiowo-telewizyjnej.
Podejście na sam koniec jest bardzo upierdliwe, ale wyjście na wypłaszczenie rekompensuje wszystko. Szczyt ze wspomnianą wcześniej stacją wygląda jak jakaś kosmiczna baza. Znajomym wkręcamy, że to wyrzutnia rakiet z głowicami nuklearnymi, pozostałość po Układzie Warszawskim 😛 Na szczycie jest bosko, do tego mamy jeszcze zachód słońca, zastanawiamy się czy śpimy w prowizorycznym schronisku na szczycie czy schodzimy kawałek dalej do schroniska z prawdziwego zdarzenia 🙂 Czasu trochę jest więc uznajemy, że schodzimy w dół, ale najpierw kawa i zabawa z nieufnym piesełem, który jak stwierdzili inni turyści na szczycie, ufny jest i da się pogłaskać jak masz coś do jedzenia 🙂
Rzadko kiedy takie industrialne budynki mają klimat w górach, ale ta stacja nadawcza przy czerwieni zachodu słońca wygląda jak marsjańska baza. Powoli schodzimy w dół, mijając grupki turystów cykające sobie w różnych pozach zdjęcia przy zachodzie słońca, my w sumie też 😛 Przy zejściu do schronu żegnają nas pieseły i krowusie 🙂
Już tak trochę po ciemku wchodzimy do schroniska, na początku badawczo, czy nie ma jakiś niespodzianek covidowych, ale schronisko pod Botevem to strzał w dziesiątkę. Rewelacyjna miejscówka, świetne zaplecze, dobre jedzenie do tego rewelacyjny właściciel no i naprawdę ciepła woda pod prysznicem, bez dodatkowych zwariowanych opłat. Ludzi trochę jest, ale tak są porozdzielani, że praktycznie w każdym większym pokoju są maks 4 osoby, rewelacja. Padnięci raczymy się miejscowym piwkiem, jemy kolację i … idę się wysikać, do wygódki na zewnątrz i tu pojawia się wielkie woooooow. Nocne niebo miazga, widać mleczną drogę, miliony (jak nie miliardy) gwiazd, ten widok wymiata, wołam od razu Bożenkę 🙂 Powiem tyle, wyjście sikać w nocy jest prawdziwą przyjemnością :).
Rankiem obok wygódek, przywitał mnie biały królik 🙂 Bożenka, gdy jej to opowiadałem, patrzyła na mnie z lekkim niedowierzaniem 🙂 ale później też sama doznała bliskiego spotkania z panem (może panią) królikiem. Po porannej toalecie, jemy śniadanie i aż żal opuszczać to miejsce. Schronisko pod Botevem polecamy z całego serca. Powrót mamy do miejscowości Karlovo, trasa jest rewelacyjna. Rozległe połoniny, na wysokości ponad 2000 m npm, górskie potoki, widokowo cudownie, ale wszystko co dobre musi się skończyć, trzeba wreszcie stracić wysokość. Zejście do schroniska „Ravnets” jest hardcorowe 🙂
Na miejscu chwila odpoczynku, standardowo zupka plus „szopska” i schodzimy jeszcze większym hardcorem w dół. W miasteczku mamy już dosyć, znajdujemy knajpkę na ryneczku w centrum i raczymy się pyszną bułgarską kawusią 🙂 Do stacji mamy jeszcze jakieś 1,5 km i 3 godziny czasu, więc od groma 🙂 Pociąg mamy o 18:27, w Burgas ma być po 22:00. Trasa na dworzec bez większych problemów, pociąg jest o czasie, więc ruszamy do Burgas, a dokładnie na stację przed głównym dworcem, bo stamtąd mamy dużo bliżej do hotelu. Trasa jak i dotarcie do Hotelu Drama bez większych problemów, prysznic, piwerko i odcięcie systemu 🙂
Hotel bardzo przyjemny, ze smacznym śniadaniem. Rano ruszamy na miasto kupić naszemu psiakowi Mańkowi zabawkę w sklepie zoologicznym i powoli kierujemy się na autobus do lotniska. Podróż powrotna bez niespodzianek 🙂 Lądujemy bezproblemowo w Katowicach.
I tak kolejny wypad do cudownej Bułgarii uznajemy za bardzo udany, smutno nam tylko, że w okresie jesienno-zimowym nie latają „low-costy” do Burgas. Za to kupiliśmy już w dobrych cenach bilety to Warny, Burgas i Sofii na przyszły rok, a bym zapomniał, zwiedziliśmy jeszcze przed odlotem muzeum lotnictwa w Burgas w sumie w Sarafovie 🙂
Podsumowanie:
Loty:
WizzAir na trasie Katowice-Burgas-Katowice – 448 zł. i 80 gr. za dwa bilety
Noclegi:
Galoganova House Karlovo – 31 euro za pokój ze śniadaniem
Hotel Drama Burgas – 36 euro za pokój ze śniadaniem
Schronisko pod Botevem – 20 lewów od osoby
Transport:
autobus nr 15 Lotnisko – Burgas centrum – 2 lewy ( z powrotem tyle samo)
pociąg Burgas – Kalofer – 17,05 lewa – I klasa (osoba)
pociąg Karlovo – Burgas – 18.10 lewa – I klasa (osoba)
kupione online z tej strony >link<
Trasa:
szliśmy trasą z tego linku, trochę ją przy końcu modyfikując >link<
Bilet wstępu do muzeum lotnictwa – 6 lewów (osoba)