… Vaalserberg i Amsterdam czyli korona gór Holandii 🙂
Po zaliczeniu Korony Gór Polski przyszedł czas, żeby przyłożyć się do zdobycia Korony Europy 🙂 Tak więc postanowiliśmy skorzystać z jednej z wielu promocji Wizz-a i polecieć do Holandii. Tam czekało na nas niebagatelne wzniesienie o wysokości 322.5m n.p.m. czyli Vaalserberg a przy nim leżący 20m dalej trójstyk granic Holandii, Belgii i Niemiec. Bilety do Eindhoven kupiliśmy ze sporym wyprzedzeniem a potem Marcin wziął się za robienie planów. Czasu mieliśmy tam bardzo mało. Wylądowaliśmy z godzinnym opóźnieniem w piątek około godz. 10:00. Samolot opuściliśmy z nowym kumplem Marcina, pluszowym misiem. Górskie wyczyny na wysokościach zostawiliśmy sobie na sobotę a zaraz po przyjeździe wynieśliśmy się pociągiem do Amsterdamu.
Wrażenie zrobiły na nas olbrzymie ilości rowerów zaparkowanych wszędzie gdzie się tylko dało. Na parkingi rowerowe zaadoptowane były sporych rozmiarów place, rowery były przypięte do wszystkich barierek mostów, latarni i znaków drogowych, parkingi rowerowe były utworzone na przycumowanych na rzece Amstel barkach, a w Eindhoven trafiliśmy jeszcze na parking rowerowy podziemny. Pierwsze co zrobiliśmy po wyjściu z dworca kolejowego to przeprawiliśmy się na drugą stronę rzeki promem.
Niestety nie trafiliśmy tam na nic ciekawego do obejrzenia ale za to jak usiedliśmy w malutkim parku przy jednym z blokowisk podbiegł do nas psiak wyglądający prawie identycznie jak nasz Maniek, tylko szczuplejszy był trochę 😛 pospacerowaliśmy tam jeszcze trochę, wypiliśmy kawę niedaleko muzeum filmu i wróciliśmy promem w rejon dworca kolejowego. Jednym z punktów zwiedzania w planie podboju Holandii Marcina było muzeum figur woskowych Madame Tussauds.
Bilety zarezerwowaliśmy sobie wcześniej przez internet ale na miejscu okazało się, że bez rezerwacji też nie byłoby problemu z ich nabyciem. Muzeum w Amsterdamie to filia słynnego muzeum londyńskiego i wcale nie różni się zbytnio od tego głównego.
Na kilku piętrach zobaczyć można naturalnej wielkości figury m.in takich osobistości jak: Angelina Jolie, Brad Pitt, David Beckham, Księżna Diana, Madonna, Lady Gaga, Lance Armstong, Pablo Picasso, Albert Einstein, Barack Obama oraz trio Bondów z Seanem Connerym, Piercem Brosnanem oraz Danielem Cragiem. Spora część z figur ustawiona jest w taki sposób aby zrobić sobie ciekawe zdjęcie stojąc bądź siedząc obok nich a zabawy jest tym więcej, że obok niektórych postaci stoją rekwizyty oraz elementy garderoby, które do zdjęcia można na siebie założyć. Marcin oczywiście skorzystał z tej opcji robiąc sobie zdjęcie z Marilyn Monroe 🙂
Zabawy mieliśmy co niemiara. Pogody niestety zamówić sobie nie mogliśmy i trochę nie dopisała. Wiało i zbyt ciepło mi nie było więc byłam trochę marudna. Przy moście niedaleko dworca kolejowego Marcin zauważył łódź turystyczną, kolejki akurat do niej nie było więc od razu pociągnął mnie w tamtą stronę, pomarudziłam trochę bo rejs kanałami po Amsterdamie w tym wietrze mnie nie przekonywał, na szczęście łódź była częściowo nadbudowana i ostatecznie okazało się to jednak fantastycznym przeżyciem.
Sternik w kilku językach opowiadał o mijanych miejscach, Marcin co ciekawsze od razu zaznaczał na mapie w komórce coby tam za chwilę wrócić drogą lądową i nawet się nie obejrzeliśmy kiedy minęła godzina. W trakcie rejsu co jakiś czas mijaliśmy przycumowane do brzegu barki mieszkalne, do których przymocowane były podesty z przydomowymi ogródkami w donicach, a jak ktoś nie miał podestu na ławkę i ogródek przed barką to ogródek i ławkę miał na dachu 🙂 Wśród kamienic stojących przy kanałach najstarszą wypatrzyłam z datą 1590 na elewacji.
Czas uciekał niemiłosiernie. Niedaleko mostu gdzie zeszliśmy na brzeg w przydrożnej budce z fast foodem zjedliśmy zrobione własnoręcznie hod-dogi i ruszyliśmy wzdłuż kanałów. Niestety niewiele mogliśmy już obejrzeć bo budki na wypatrzonym podczas rejsu targowisku już się zamykały. Postanowiliśmy więc wracać powoli w kierunku dworca. Nie bylibyśmy sobą, jakbyśmy nie przyjrzeli się też różnym dziwnym miejscom tak więc wracając przeszliśmy ulicą czerwonych latarni i z ciekawości zajrzeliśmy też do coffee shopu ale żadnych klientów w środku nie było więc nie było też na co popatrzeć, jedynie zapach dochodzący z wewnątrz przyprawiał o mdłości więc szybko ewakuowaliśmy się z jego okolicy.
Planowaliśmy kupić jakieś pamiątki myśląc o porcelanowych wiatraczkach i chodakach jednak wychodziliśmy z kolejnych sklepików z niczym bo kupić można było tam co najwyżej rastafariańskie czapki, fajki i koszulki z nadrukami liści konopi. Porcelanowe figurki znaleźliśmy wreszcie w markecie z elementami wystroju wnętrz. Z czasem pojawiło się też sporo małych sklepików z figurkami i pamiątkami dla turystów tyle że w cenie 3-4 razy wyższej niż w markecie. Na koniec wycieczki wstąpiliśmy do libańskiej restauracyjki na piwo i herbatę z miętą. W Eindhoven byliśmy około 21:00. Bez problemu znaleźliśmy zarezerwowany wcześniej przez booking.com hotel, obejrzeliśmy jeszcze tylko zrobione zdjęcia i zmęczeni całym dniem zasnęliśmy od razu. Rano na śniadanie wstąpiliśmy do marketu Hema, gdzie wypiliśmy po kawie i soku, zjedliśmy po bułce z omletem, croissanty i świeże owoce, płacąc za wszystko jakieś 4 euro.
Potem ruszyliśmy w kierunku dworca kolejowego skąd pojechaliśmy do Maastricht a dalej autobusem do Vaals. Tam już nawigując się mapą w komórce dotarliśmy do początku szlaku, i w krótkim czasie doszliśmy do pierwszego parkingu i wieży widokowej z przeszkloną powierzchnią na najwyższej kondygnacji. Dziwne ale naprawdę nie każdy odważył się wejść na część podłogi wykonaną z ażuru i szkła.
Gdyby nie ten wiatr to dłużej podziwialibyśmy okolicę z góry. Ruszyliśmy dalej szlakiem i już po około 30 min byliśmy przy trójstyku granic Holandii, Belgii i Niemiec. Najwyższy punkt Holandii, który jest jakieś 20m wcześniej przeszliśmy najpierw nie zauważając go nawet. Marcin zrobił sobie z misiem zdjęcie przy trójstyku, weszliśmy na kolejną wieżę widokową i dopiero wracając stanęliśmy na najwyższym wzniesieniu Holandii i tak po wielkich trudach wspinaczki zdobyliśmy Vaalserberg 😛
Pogoda nas nie rozpieszczała, było zimno i wiało do tego co jakiś czas łapał nas deszcz na szczęście lekki. Po powrocie do Maastricht uznaliśmy jednak, że trochę za wcześnie, żeby wracać już do Eindhoven i Marcin znalazł na mapie jakąś jaskinię kilka kilometrów od dworca.
Ciągle mieliśmy całodzienny bilet autobusowy więc ruszyliśmy szukać jaskiń ułatwiając sobie drogę wsiadając do kolejnych autobusów jadących w tym kierunku. Z mapą i radami miejscowych trafiliśmy na szlak ale jaskini jakoś nigdzie nie było. Do tego przez deszcz zaczęły przemakać mi buty, których nijak do pogody sobie na ten wyjazd nie dobrałam 😛 Wreszcie trafiliśmy na znajdującą się przy szlaku fortecę i dopiero przy kawiarence i budce z biletami dowiedzieliśmy się, że na zwiedzenie fortecy jak i jaskini jest za późno a wejść tam można tylko w określonych godzinach z przewodnikiem.
No cóż, zostało nam tylko zejść do przystanku autobusowego i wracać. Do następnego autobusu mieliśmy około godziny więc załapaliśmy się na ciepłą herbatkę w kawiarni niedaleko przystanku po czym wróciliśmy na dworzec a że na peronie stał już nasz pociąg to też od razu wróciliśmy do Eindhoven.
Niestety na kolację z racji późnej godziny zostało nam już tylko zjeść coś w KFC obok naszego hotelu. Tym razem bardziej zmęczeni pogodą niż wycieczką poszliśmy spać niemalże od razu. Na niedzielę mieliśmy jeszcze wielkie plany zwiedzenia Eindhoven przed odlotem ale jak zwykle spałam za długo i przed odlotem zdążyliśmy już tylko pospacerować nad rzeką Dommel i wysłać kartki pocztowe do domu 🙂 Na lotnisku byliśmy może i trochę za wcześnie ale ostrożności nigdy za wiele. Lot tym razem mieliśmy o czasie i przed 17tą byliśmy już w Katowicach. Podsumowując wycieczka się udała i to bardzo, zaliczyliśmy do Korony Europy najwyższy punkt Holandii, Marcin zdobył flagę ale wrócić i tak musimy tam jeszcze po sowę bo nie udało mi się żadnej stamtąd przygarnąć.
[M] I jak to się już obecnie stało tradycją kilka rad praktycznych:
– z lotniska do centrum miasta Eindhoven możemy się z łatwością przedostać liniami autobusowymi, linia numer 400 i 401, które kursują co 10 minut, łączy bezpośrednio lotnisko z dworcem kolejowym w centrum Eindhoven, czas podróży to 20-25 minut, dojazd z Eindhoven na lotnisko tak samo banalny – bilet 3 ojro w jedną stronę
– transport ; autobusy – dobrze kupić sobie DAGKAART czyli bilet dzienny – nas kosztował w Maastricht 6 ojro więc całkiem przyzwoita cena a jeździć można do oporu co oczywiście wykorzystaliśmy, pociągi – dość drogie (Eindhoven – Amsterdam w jedną stronę 18,80 ojro) ale jeżdżące często, my korzystaliśmy z tras Amsterdam i Maastricht bilet kupujemy w kasie, za papierowy bilecik musimy dopłacić 1 ojro dlatego warto brać od razu powrotny z tego co wyczytałem na forach bilety kasujemy przed wejściem na peron (wszędzie są czytniki przysuwamy do nich bilet – piknie i coś tam pisze po holendersku) oraz jak z niego wychodzimy, transport jest miły, łatwy i przyjemny w pociągach brudniej niż we Włoszech,
– warto zobaczyć muzeum figur woskowych, bilety można zarezerwować na tej stronie:
https://www.madametussauds.com/amsterdam/en/ bilet kupiony online daje możliwość wejścia tzw. fast trackiem czyli omijając główną kolejkę z tego co pamiętam jest też tańszy,
– jaskiń i fortu w Maastricht nam akurat się nie udało odwiedzić ale z tego co poszukałem można zamówić bilet online : http://www.maastrichtunderground.nl/eng następnym razem postaramy się odwiedzić to miejsce bo w Maastricht powstała Unia Europejska,
– bilet na łódkę po kanałach Amsterdamu – 9 ojro na głowę, rejs trwa około godziny kapitan jest anglojęzyczny dużo opowiada o historii miasta,
– street food czyli hot dog z wózka nie pamiętam ceny ale bardzo dobry i robi się go samemu 🙂
– tanie jedzenie; w sieci sklepów HEMA (MAPS ME je widzi) możemy znaleźć restaurację, gdzie za 1 ojro zjemy śniadanie i to całkiem całkiem 🙂
– używaj MAPS ME a się nie zgubisz 🙂
– wejścia na wieże z tego co pamiętam 3 i 4 ojro od osoby dzieci mają zniżki, naprawdę warto, widoki boskie do tego na pierwszej wieży szklana podłoga więc wisimy w powietrzu 🙂