… czyli bursztynowa kraina 🙂
Bilet Kraków – Gdańsk – Kraków kupiony, ale w Gdańsku już byliśmy. Końcem września jest szansa na zorzę no to Norwegia, bilet w tej samej cenie co Kraków – Gdańsk. I tak kupiliśmy bilety do Alesund, ale standardowo zacznijmy od aspektów technicznych 🙂
Ryanair Kraków – Gdańsk – Kraków – 78 zł
Wizzair Alesund – Gdańsk – Alesund – 78 zł
Hotel Sleepinn Gdańsk Airpot – 170 zł (ze śniadaniem)
Hotel Scandic Parken Alesund – 269 zł (ze śniadaniem)
Moon Hostel Gdańsk – 120 zł (ze śniadaniem)
Transport z lotniska i z powrotem w Alesund – 139 NOK/osoba
jakieś drobne wydatki – jedzenie/wstępy etc.
Przylecieliśmy wieczorem do Gdańska i radośnie piechotką doszliśmy do hotelu, który bardzo mile nas zaskoczył. Rano wyspani ruszyliśmy do naszego głównego celu w tym dniu, czyli do Europejskiego Centrum Solidarności. O samym Centrum nie będę się rozpisywał i powielał tego co znajdziemy w Wikipedii, ot wrzucam to co zacna Wiki o nim mówi:
Siedziba Centrum o powierzchni 25 349,75 metrów kwadratowych powstała w Gdańsku, w dzielnicy Śródmieście, na obszarze Młodego Miasta przy placu Solidarności, w pobliżu Bramy nr 2i Pomnika Poległych Stoczniowców. Obiekt zajmuje powierzchnię około jednego hektara i posiada 5 pięter oraz podziemny parking o 286 miejscach. Ukończenie budowy nastąpiło rok później w stosunku do tego, co zostało założone podczas podpisywania umowy z firmą Polimex-Mostostal jesienią 2010 roku. Projekt został wybrany drogą konkursu spośród 58 prac. Konkurs architektoniczny wygrał zespół z pracowni Fort z Gdańska, w składzie:Wojciech Targowski, Paweł Czarzasty, Piotr Mazur, Antoni Taraszkiewicz. Koszt budowy wyniósł 231,1 mln zł. Otwarcie nastąpiło 30 sierpnia 2014.
Do nowego budynku przygotowano ekspozycję stałą, która w przestrzeni sześciu sal przedstawia współczesną historię Polski, powstanie ruchu solidarnościowego oraz jego dziedzictwo. Nad wystawą pracował zespół ECS, a jej aranżacją zajmowało się Studio 1:1, wyłonione na drodze konkursu. Oprócz wystawy stałej w siedzibie Centrum mieści się m.in. archiwum, biblioteka, mediateka, sala wielofunkcyjna. Na parterze budynku, swobodnie dostępnym, znajdzie się całoroczny ogród oraz księgarnia, sklep z pamiątkami i kawiarnia. Oprócz Europejskiego Centrum Solidarności w budynku siedziby mają także organizacje pozarządowe.
Powiem tyle, że to jest jedno z ciekawszych muzeów w Polsce, nam uciekło około 3 godziny na jego zwiedzaniu. Warto spojrzeć przed wejściem na Pomnik Pomordowanych Stoczniowców upamiętniający ich śmierć w grudniu 1970 roku, warto też popatrzyć na Bramę nr 2 Stoczni Gdańskiej wpisaną w rejestr zabytków w 1999 r. gdzie 16 grudnia 1970 strajkujący stoczniowcy zostali ostrzelani przez wojsko, zobaczyć też można (a nawet trzeba) Salę BHP gdzie zostały podpisane porozumienia sierpniowe w 1980 roku. Świetne miejsce, gdzie można zapoznać się z naszą najnowszą historią, bardzo polecam każdemu kto znajdzie się w Gdańsku.
Po tak dużej dawce historii ruszyliśmy powoli na lotnisko, bo transport w Trójmieście jest powiedzmy lekko skomplikowany z tym, że jeździ często i gęsto. Jedyne co się rzuca w oczy to to, iż jakiś złośliwy miłośnik języka polskiego musiał nadawać nazwy poszczególnych dzielnic, żeby obcokrajowcy musieli się nieźle gimnastykować, ot np. Niedźwiednik, Wrzeszcz, Strzyża, miałem niezłą bekę z hindusów czytających te nazwy 🙂
Nasz Airbusik wystartował o czasie, co ostatnio zdarzało się Wizzowi i Ryanairowi bardzo rzadko. W Alesund wylądowaliśmy już po ciemku. Małe bardzo przytulne lotnisko, autobus już czekał na nas przy wejściu, kupiliśmy bilet i po chwili śmigaliśmy do centrum. Fajne jest to, że wyspy są połączone podwodnymi tunelami, więc czuliśmy się jak w tunelu pod kanałem La Manche i to dwa razy. 🙂 Pogoda deszczowa, ale Alesund i rejony wokoło raczej słyną z takiej aury. Autobus zatrzymał się w porcie i piechotką doszliśmy do naszego hotelu i tu pierwszy szok. Hotel czterogwiazdkowy w takiej cenie w Norwegii to jak za darmo. Dostaliśmy pokój na 9 piętrze z pięknym widokiem na port i Cukrową Górę (Sukkertoppen) pokój wypas w pełnym tego słowa znaczeniu biorąc pod uwagę, że braliśmy go w wersji ekonomicznej 🙂 W nocy budził nas szum kropel uderzających o okno, no cóż ciuchy mamy więc nie będzie tak źle 🙂 Ranek zapowiadał się ciekawie, bo raz, że trafiliśmy na podwójną tęczę, to jeszcze od czasu do czasu się przejaśniało. Ruszamy na śniadanie i tu kolejny szok, czego tam nie było 🙂 aż musiałem zapytać czy to wszystko rzeczywiście jest dla nas w cenie noclegu :). Najedzeni i spakowani ruszyliśmy wymeldować się, bagaże zostały w hotelowej przechowalni, a na zewnątrz pada :/ Chwile posiedzieliśmy na hotelowym tarasie i ruszamy na pobliskie wzgórze Aksla gdzie znajduje się punkt widokowy z fajną restauracją Fjellstua, po drodze trzeba pokonać 418 schodów. Nie jest to jakiś wielki wyczyn, ale nagroda jest fajna, bo widok nawet przy złej pogodzie jest fantastyczny. U stóp mamy całe miasteczko plus wysepki i wzgórza dookoła 🙂 Ruszamy do restauracyjki aby napić się kawusi i usiąść pod oknem obserwując panoramę z miastem w tle. Knajpka dopiero co otwarta, jesteśmy sami, spokój, cisza, piękne widoki, Norwegia, kawusia co nam więcej trzeba do szczęścia 🙂 Co dziwne oprócz piwa ceny w miarę normalne.
Deszcz się uspokoił, no to ruszamy dalej trzeba zdobyć Aksle i może ruszyć dalej. Szlak biegnie w lesie i skałach z fantastycznymi widokami, po drodze trafiamy znowu na tęczę tym razem widzimy nawet jej koniec, trochę korci żeby sprawdzić czy nie kryje się tam garniec ze złotem, ale trafiamy na jaskinię hmm … wchodzimy.
Jaskinia okazuje się bunkrem w skale, albo jakimś dziwnym magazynem, betonowe pomieszczenia, oświetlane światłem z komórki robią niesamowite wrażenia ot nasz żywioł, korytarzami przechodzimy do jaskini gdzie wychodzimy na drugą stronę wzgórza, czad.
Wracamy ta samą drogą na nasz szlak, ruszamy dalej. Po drodze trafiamy na wieżę widokową i plac zabaw z powalonymi drzewami pozmienianymi w zwierzęta przez jakiegoś miejscowego artystę 🙂 Tak dochodzimy do wielkiej wieży telewizyjnej i punktu widokowego Rundskue. Widoki piękne, trzeba dodać, że tak szlakami można iść do następnego miasteczka, chyba kiedyś polecimy z namiotem i zrobimy sobie taki trip jak w Bergen. Wracamy. Zaczął padać znowu deszcz, trasę trochę modyfikujemy i trafiamy na kolejne bunkry 🙂 oczywiście pakujemy się do środka, klimat jak z horrorów klasy B. Norwegia oprócz pięknych widoków ma jeszcze do zaoferowania dużo fajnych klimatycznych miejsc 🙂
Uciekamy do naszej restauracji na Fjellstua, tym razem ryzykujemy coś do jedzenia 🙂 wielka parówa z frytkami, herbatka i ciacho i znowu zdziwienie, wcale jakoś hardcorowo cenowo nie było, powiem więcej w Polsce można więcej zapłacić. Odnoszę wrażenie, że w Norwegii im bardziej na północ tym taniej, a chyba raczej jesteśmy w mniej turystycznych miejscach. Zaczyna robić się późno i zasuwamy w dół do naszego autobusu aby po chwili oczekiwania ruszyć tunelami na lotnisko 🙂 Na lotnisku zaliczyliśmy dość nieprzyjemną niespodziankę bo Wizz, pozmieniał warunki i na każdy lot trzeba było się osobno odprawić, a co za tym idzie nie odprawiliśmy się online i kosztowało nas to trochę stresu bo Pani na desku stwierdziła, że już nie ma i się nie da 🙂 ale jakoś się dało, tylko trochę zabolało to w dukatach 🙂 Za to mieliśmy klasę pro w samolocie Wizza, czyli pierwszy rząd i mogłem kopyta wyciągać jak chciałem 🙂
Po ciemku wylądowaliśmy w Gdańsku, ruszamy skomplikowaną SKM`ką do Wrzeszcza, aby przesiąść się do drugiego pociągu jadącego kilka stacji do Śródmieścia i finalnie ulicą Długą udać się do naszego hostelu 🙂 Hostel sprawdzony, bo już jesteśmy w nim drugi raz, robimy kolację kładziemy się spać bo jutro rano śmigamy do Sopotu oglądać bunkry 🙂
Ranek przywitał nas super pogodą, pysznym śniadankiem. Pakujemy się wymeldowujemy i uciekamy na pociąg do Sopotu. W Sopocie szukamy przechowalni bagażu, która znajduje się na dworcu kolejowym i za chwile radośnie bez obciążenia ruszamy w miasto. Tym razem nie idziemy na Molo, tylko w drugą stronę, a dokładnie pada pomysł odwiedzić Schron Dalmierza. Schron znajduje się na terenie jakiegoś surwiwalowego parku i szczerze mówiąc park jest bardziej interesujący niż sam schron, który notabene został zaadaptowany na Bieg Morskiego Komandosa, fajne miejsce 🙂 Wylegujemy się w słoneczku na kopule bunkra 🙂
Analizując mapę wpadamy na pomysł, iż do centrum wracamy plażą. Tak też robimy i po chwili zasuwam z gołymi stopami po piasku uciekając przed falami Morza Bałtyckiego, o dziwo woda bardzo czysta i bardzo zimna 🙂 Można poobserwować polskie meduzy, czyli chełbie bałtyckie, których pływa multum i oczywiście ptaszory wszelkiej maści w tym wyróżniające się sprytne wrony siwe 🙂
Bożenka rzuca hasło, że może trafimy jakiegoś bursztynka, nie mija minuta i mam 🙂 jak to mówią głupi ma zawsze szczęście. Plaża sopocka poza sezonem jest fantastyczna, na chwilę kładziemy się na piasku, bacznie przyglądają się nam ptaszory 🙂 cieszymy się promieniami jesiennego słoneczka. Naszła nas ochota na kawę, zasuwamy do jednej z nielicznie otwartych knajpek na plaży, zamawiamy kawusię i ciastko. Ciastko pomagają nam zjeść wrony siwe 🙂 praktycznie ptaszory się tak nauczyły, że jedzą z ręki 🙂 Świetny widok do tego idealnie pozują do zdjęć, zlatują się jeszcze wróble, mewy i gołąb 🙂 Mamy dużo zabawy z tą menażerią 🙂 ciastko znikło, ptaszory również, poleciały do następnego klienta kafejki 🙂
Ruszamy na dworzec aby zjeść późny obiad w naszej ulubionej Naleśnikarni Fanaberia, po drodze kupujemy magnesy dla siebie i znajomych. Oczywiście naleśniki i zupka jak zwykle pycha, najedzeni ruszamy do Opery Leśnej, powoli robi się już ciemno. Trafiamy na świetny punkt widokowy niedaleko Opery, gdzie obserwujemy panoramę miasta i zachód słońca. Do Opery już nie dotarliśmy, brama zamknięta :/ przynajmniej będziemy mieli jeszcze coś co da nam pretekst na powrót do Sopotu 🙂 Ruszamy na pociąg, później lotnisko i hyc jesteśmy w Krakowie, późną nocą wracamy do domu 🙂 Kolejny fajnie spędzony weekend 🙂 tak fajnie, że znowu udało się kupić bilety do Gdańska za 78 zł tym razem na grudzień 🙂