… czyli o tym jak Alpaka znalazła swoje dwie owce
Balkan Trip 2015 – Bułgaria (relacja z poprzedniego etapu wyprawy – zdobycie Musały)
GPS: 3D 2D
Czas na kolejny etap Bałkan Trip – zdobycie najwyższego szczytu w Macedonii i Albanii czyli Korab 2762m n.p.m. Do Skopje dotarliśmy autobusem z Sofii 4 czerwca 2015r z małymi przygodami po drodze. Pieniądze na pobyt wymieniliśmy od razu na dworcu autobusowym w okienku tuż obok kas, sprawdziliśmy sobie też rozkłady autobusów bo następnego dnia mieliśmy już jechać do miejscowości Gostivar. Do zarezerwowanego przez booking.com Hostelu Kej mieliśmy niedaleko więc dotarliśmy tam na piechotę. Chwilę odpoczęliśmy wypiliśmy kawę i ruszyliśmy zwiedzać miasto. Pierwsze kroki skierowaliśmy ku starej części miasta, po drodze podziwialiśmy Kamienny Most z XVw, który jest wizytówką miasta. W 1963r z powodu trzęsienia ziemi w gruzach legło 75% miasta ale dzięki pomocy niemalże z całego świata miasto udało się odbudować. Na każdym kroku mijamy tu pomniki i fontanny. Stara dzielnica jest urzekająca, wąskie uliczki, małe sklepiki, kawiarnie, przy większym placyku stragany z pamiątkami. Daliśmy się skusić na przepyszne lody a na jednym ze straganów dorwaliśmy flagę Jugosławii, Macedonii i Albanii. Sowę na pamiątkę kupiliśmy wcześniej w Bułgarii więc nie rozglądałam się za nowymi tym bardziej, że przed nami było jeszcze kilka krajów a plecak już i tak sporo ważył 🙂
Z daleka nad starą dzielnicą widać było zabudowania obronne. Była to Forteca Kale najstarsza cześć obecnie istniejącego miasta Skopje – powstała prawdopodobnie na początku VI wieku, wzniesiona została z wapienia i trawertynu, na części kamieni widać łacińskie inskrypcje, stąd też podejrzenia naukowców, że do budowy użyto gruzu ze zniszczonego w wyniku trzęsienia miasta Scupi. Następnie twierdza została umocniona w X i XI wieku, o późniejszej historii tego obiektu niewiele wiadomo. W latach 2006 i 2007 na terenie twierdzy były prowadzone wykopaliska. Do twierdzy dotarliśmy późno ale brama była jeszcze otwarta. Oczywiście najpierw poszliśmy pochodzić po murach bo budynek chroniący wykopaliska był już zamknięty.
W pewnym momencie na murach byliśmy sami, dopiero z czasem pojawiały się jakieś pojedyncze osoby. Widok na miasto był stamtąd imponujący. Dalej natrafiliśmy na ścieżkę wiodącą gdzieś poza teren ogólnodostępny do zwiedzania. Oczywiście nie bylibyśmy sobą gdybyśmy tą ścieżką nie poszli sprawdzić co tam jest. Tak trafiliśmy na zrujnowany i opuszczony budynek. Sądząc po wyglądzie mogła być to jakaś restauracja lub kawiarnia. Przed budynkiem pozostał fragment ogrodu i fontanna. Nie wracaliśmy tą samą ścieżką tylko poszliśmy dalej, po schodkach doszliśmy znowu do metalowego ogrodzenia terenu dostępnego do zwiedzania, przeszliśmy boczkiem po skarpie i znowu byliśmy w Fortecy na legalu 🙂
Nie mieliśmy zbyt dużo czasu bo przed główną bramą stał już pracownik zamierzający ją zamknąć więc mimo niedosytu wyszliśmy i wróciliśmy na uliczki starego miasta. Szybko znaleźliśmy spokojny skwer z fontanną przy Meczecie Mustafa Paszy. Meczet ten wybudowano około 1492 roku i jest to największa islamska świątynia w mieście. Potężna kopuła, którą przekryty jest obiekt, została uszkodzona podczas jednego z trzęsień ziemi w Macedonii. Niestety jak tam dotarliśmy wewnątrz świątyni nikogo nie było. Marcin nieśmiało wszedł do środka, bo Meczetu jeszcze nigdy nie zwiedzaliśmy ale ja jestem cykor i bez zapytania kogoś o pozwolenie wolałam tam nie wchodzić. Z tego co wiem to za drobną opłatą turyści mogą też wdrapać się po schodach na szczyt jednego z minaretów, nam jednak nie było to dane bo nie szukaliśmy na siłę jakiejś obsługi i nie chcieliśmy się też narzucać. Zwiedziliśmy jeszcze ogród przy tej świątyni i wróciliśmy na wąskie uliczki starego miasta.
Po zapadnięciu zmroku na wzgórzu nad miastem górował rozświetlony Krzyż Milenijny. Marcin miał nawet rozpiskę jakim autobusem tam dojechać ale jakoś nie mieliśmy już na to czasu. W jednej z kawiarenek wypiliśmy jeszcze kawę i wróciliśmy do Hostelu bo następnego dnia musieliśmy dostać się w rejon Korabu, najwyższego szczytu Macedonii. Rankiem 5 czerwca 2015r autobusem dojechaliśmy do miejscowości Gostivar. Była opcja dojechania tam pociągiem ale jednak autobusy są bardziej popularne i jeżdżą częściej. Z Gostivaru na dalszą trasę też mieliśmy dwie możliwości, mogliśmy pojechać autobusem w kierunku miejscowości Debar i poprosić kierowcę o wysadzenie w miejscu, gdzie odchodzi boczna droga do miejscowości Strezimir w kierunku góry Korab ale od skrzyżowania do samego punktu granicznego w Strezimir musielibyśmy przejść pieszo około 7-8km. Już nawet sprawdzaliśmy rozkłady jazdy autobusów ale ostatecznie wybraliśmy prostsze rozwiązanie. Znaleźliśmy taksówkę i po krótkim targowaniu się kierowca zawiózł nas niemalże na miejsce. Umawialiśmy się na dojazd do drugiego posterunku Policji ale droga była tak wyboista, że wysiedliśmy już przy pierwszym Posterunku w Strezimir, gdzie kierowca zatrzymał się, żebyśmy mogli zarejestrować wyjście w góry. Do następnego Posterunku mieliśmy jakieś 3 km do przejścia. Od samego początku jak wysiedliśmy z taksówki z zaciekawieniem przyglądał się nam sporych rozmiarów psiak. Marcin oczywiście musiał go poczochrać i przez to czochranie pies postanowił nam towarzyszyć, co jakiś czas domagając się dalszych pieszczot i zainteresowania. Nie wiedzieliśmy jak się wabi ale z powodu krótkiego ogonka jego tylna część wyglądała jak zad Alpaki, tak więc został nazwany przez nas Alpaka.
Dopiero po powrocie do domu ustaliliśmy, że pies należał do rasy Sarplaninac ale już wcześniej mieliśmy przeczucie, że to pies pasterski :P:P Ja nie mam takiego zaufania do psów jak Marcin więc wolałam zbytnio się z nim nie spoufalać 🙂 Alpaka szła równo z nami, raz z Marcinem, raz ze mną. Szliśmy z ciężkimi plecakami w pełnym słońcu więc co jakiś czas robiliśmy krótkie przystanki. Raz rozsiedliśmy się tak niefortunnie, że przy kamieniu obok nas znajdowało się gniazdo os. Od razu zmobilizowaliśmy się, żeby iść dalej. Szliśmy drogą gruntową powoli pod górkę i tak dotarliśmy do drugiego Posterunku Policji. Chłopak, który pełnił tam służbę wyszedł, kiedy zauważył nas pod wiatą niedaleko budynku. Pozwolił nam rozbić namiot, nawet wskazał miejsce najlepiej osłonięte od wiatru i to tego poczęstował nas kawą. Ciężko nam się było tylko porozumieć bo w przeciwieństwie do wcześniej spotykanych przez nas osób nie znał on rosyjskiego a angielski bardzo słabo ale trochę na migi trochę po angielsku jakoś się zrozumieliśmy. Wstępnie zamierzaliśmy rozbić namiot i następnego dnia ruszyć w górę ale o 14:00 namiot już stał a na górę było raptem 4-5 godzin.
Uznaliśmy, że jednak idziemy jeszcze tego samego dnia. Pies był oczywiście zadowolony, że to nie koniec wycieczki. Przed trasą zjedliśmy jeszcze jakieś chińskie zupki i parówki, nabraliśmy wody z pompy przy Posterunku i poszliśmy w górę. Trasa od początku była w miarę dobrze oznaczona a ścieżka była widoczna. Najpierw szliśmy lasem, potem znowu drogą gruntową do starych opuszczonych zabudowań, i ścieżką po otwartym terenie. Nad nami zbierały się chmury i przez chwilę nawet pokropił deszcz. Zastanawialiśmy się czy nie zawrócić ale jak przeszło poszliśmy dalej.
Okazało się, że nasza Alpaka już nie raz szła tym szlakiem bo co kawałek wyciągała i pokazywała nam swoje skarby 😛 najpierw jeden but trekingowy, potem drugi but trekingowy 😛 Psiak przejął się też rolą naszego opiekuna, gdy tylko trzeba było trawersować jakieś zbocze po śniegu a ja zostawałam zbytnio w tyle Alpaka wracała, przechodziła za mnie i zaczynała szczypać mnie po łydkach, żebym przyspieszyła 😛 za którymś razem jak widziałam że wraca to od razu wołałam Marcina żeby zwolnił i odciągał ode mnie psa 🙂 bo co jak co ale do owcy mi daleko 😛 Przed nami była już praktycznie ostatnia prostka pod górę, ścieżka już dawno zniknęła pod śniegiem więc postanowiliśmy iść po prostu łachą śniegu przed siebie pod górkę. Niebo mocno zaniosło się chmurami, wzmógł się wiatr więc Alpaka postanowiła zagnać swoje stado z powrotem na dół 😛 nie wiem czemu ten psiak tak nie lubił śniegu 😛 uznał że jest dla nas zbyt niebezpiecznie więc koniec wycieczki a do szczytu mieliśmy już tylko pół godzinki drogi. Psiak podgryzał w łydki i mnie i Marcina.
Zamiast podpierać się kijkami trekkingowymi krzyżowałam je za sobą na wysokości nóg, żeby nie dać Alpace dojść do moich łydek. Wtedy znalazła sobie nowy sposób 😛 bo jak się podskoczy i uszczypie pyskiem w rękę to też ładny siniak będzie i może owce wreszcie zaczną słuchać przywódcy stada 😛 Uparci byliśmy i psiakowi się nie udało nas zgonić na dół. Wreszcie dał za wygraną bo pogoda trochę się miejscami poprawiała. Na górze piesek pokazał nam kolejne swoje skarby w postaci pustego plastikowego wiaderka, pustych butelek, gałęzi 🙂 Dzięki determinacji wytrzymaliśmy podgryzanie w łydki i inne nie chronione w danym momencie miejsca i udało się nam zdobyć najwyższy szczyt Macedonii i Albanii. Przy słupku z napisem Korab oczywiście obowiązkowe sweet focie 🙂 i w dół bo robiło się coraz później a pogoda nie była najlepsza. Jak weszliśmy na śnieg pies znowu dostał pomroczności jasnej 😛 ujrzał przed sobą dwie wielkie niewdzięczne czarne owce i dalej swoim zwyczajem zaczął nas zaganiać do kupy a potem razem w dół. Jestem przeciwniczką śmiecenia w górach ale nie widząc innego wyjścia rzuciłam psiakowi pustą butelkę po wodzie. W sumie to teraz wiem skąd te wszystkie skarby Alpaki pochowane po drodze. Najbardziej zdesperowany musiał być turysta, który za parę chwil spokoju od szczypania rzucił psiakowi buty 😛 Robiło się coraz ciemniej. Jak skończył się śnieg Alpaka uznała, że jesteśmy już bezpieczni. Szła przed nami i tylko co jakiś czas czekała, żebyśmy się nie zgubili. Psa na chwilę zgubiliśmy bo wybraliśmy skrót przez lasek. Jak doszliśmy do Posterunku Policji, Marcin zauważył Alpakę, jak zbiera się na dół w dalszą trasę.
Psiak mimo swych zapędów pasterskich przeszedł z nami sporo kilometrów i w sobie tylko zrozumiały sposób próbował nas chronić i trzymać razem żeby nic nam się nie stało więc należała się Alpace za to jakaś kiełbaska. No może pseudokiełbaska bo parówki nam tylko zostały i jakaś konserwa z mielonką. Z wdzięczności za poczęstunek pies postanowił w nocy popilnować naszego namiotu. Tak dobrze mu szło, że jak tylko zakasłałam w namiocie, szczekaniem pobudził chyba całą okolicę. Do rana nawet nie drgnęłam 😛 za potrzebą z namiotu też nie wyszłam 😛 Dobrze, że z wyjściem na szczyt nie czekaliśmy do następnego dnia bo już od rana zaczęli zjeżdżać się turyści, najpierw samochód terenowy z jakimś młodym chłopakiem i jego przewodnikiem. Aż nam się żal chłopaka zrobiło bo był ubrany w krótkie spodenki a piesek pełen optymizmu na myśl o długiej wycieczce ruszył za nimi w górę. Chwilę później dojechał bus z Polakami z jakiegoś kółka turystycznego. Chwilę porozmawialiśmy a w międzyczasie Policjant z Posterunku załatwił nam transport w dół.
Dojechaliśmy do samego Gostivaru a stamtąd już autobusem do Skopje. Mimo zjedzonych na śniadanie zupek chińskich i resztek naszych zapasów szybko zaczęliśmy robić się głodni. Już w drodze z dworca autobusowego do Hostelu zatrzymaliśmy się przy budce z jakimiś miejscowym fast food-em. Marcin przeszedł tam skrócony kurs języka macedońskiego 😛 Pokazywał, które dodatki chcemy i podawał nazwy po angielsku, Pani mówiła ich nazwę po Macedońsku a Marcin po niej powtarzał 🙂 na koniec próbowała go w coś wkręcić bo jej pomocnik zaczął się śmiać i powiedział Marcinowi żeby ostatniego słowa nie powtarzał 😛 Po małym „co nieco” pognaliśmy do Hostelu Kej ale tam niestety wszystkie pokoje mieli zajęte. Dobrze, że hasło do Wi-Fi znaliśmy bo dzięki temu udało nam się zarezerwować jakiś pokój w starej dzielnicy i od razu tam poszliśmy. Okazało się, że był to bardzo mały pokoik nad jedną z kawiarenek. Pokój nieduży, mieściły się tam tylko dwa pojedyncze łóżka, kosz na śmieci i zostawało trochę przejścia. Ważne że było gdzie spać i można się było wykąpać. Z tym prysznicem to jednak trzeba było ostrożnie bo okazało się, że nadmiar wody wypływa z łazienki i po schodach kieruje się do restauracji 😛 No cóż 🙂 nie można mieć wszystkiego. Następnego dnia i tak mieliśmy ruszać w dalszą trasę. Żeby nie nabawić się klaustrofobii resztę dnia spędziliśmy spacerując po Skopje. Z typowo macedońskich potraw na pewno możemy polecić Tavče Gravče, zapiekaną fasolę, przypominała nawet naszą fasolkę po bretońsku tyle że była bezmięsna. Z bardziej mięsnych dań zjedliśmy jeszcze kebaby ale w formie przypominającej mi Ćevapčići a wszystko świetnie smakowało popijane piwem Skopsko 🙂
Zbliżał się wieczór a gdzieś po drodze zagadnął nas jakiś inny polski turysta. Nie pamiętam już niestety imienia ale nasz rozmówca był podróżującym kolejarzem. Powymienialiśmy się informacjami o tym co w Macedonii już zobaczyliśmy, co warto zobaczyć i tak przy baklawie i kawie uciekło nam z życia kilka godzin. Do restauracji nad którą znajdował się nasz pokój ściągnęliśmy chyba dopiero przed północą i bardzo dobrze bo przed kawiarnią obok trwał jakiś koncert. Ciężko było się przecisnąć pomiędzy ludźmi a potem ciężko było zasnąć bo okazało się że nasze okno wychodzi niemalże ponad cały ten zebrany tłum. Muzyka może i nie była na początku męcząca ale około 3 w nocy było to już lekko denerwujące. Mimo niewyspania udało nam się rano spakować i zdążyć na autobus do Prisztiny, stolicy Kosowa 🙂 ale to już kolejna historia i kolejny szczyt 🙂
Ciąg dalszy : Balkan Trip 2015 – Djeravica (kliknij link)
Praktyczne Porady:
W zakresie połączeń autobusowych pomiędzy poszczególnymi krajami lub miastami na Bałkanach warto posiłkować się stroną https://www.balkanviator.com
Na nocleg w Skopje polecamy Hostel Kej