… czyli Zamek Šomoška
[M] Czyli jak dzielna ekipa w składzie druidka, hunterka, palladyn i priest mimo przeciwności losu dostarczyli 5 antałków potionów mocy do Pszczyny
Wracając 13 października 2013r z Węgier w ekipie My (druidka i priest) , Asia (hunterka) i Tomek (palladyn), już po przejechaniu słowackiej granicy zobaczyliśmy niepozorny znak ze strzałką w boczną drogę, i słowem Zamek :):) jeszcze tylko porozumiewawcze spojrzenia i Tomek skręcił jak strzałka pokazywała 🙂 Dotarliśmy na parking obok którego znajdowała się kasa biletowa. Pomimo tego, że sprzedający nam bilety przemiły Słowak wiedział, że jesteśmy z Polski i tak po Słowacku opisał nam wszystkie okoliczne atrakcje, dokładnie przedstawił co zobaczymy zależnie czy wybierzemy trasę dłuższą czy krótszą do ruin zamku, opisał też czego na terenie rezerwatu “Narodná prírodná rezervácia Šomoška” robić nam nie można 🙂 między innymi dowiedzieliśmy się że nie możemy łapać „chrobaków” ani sprzedawać ich potem Niemcom 😛 🙂 jak miło było po wycieczce do Węgier usłyszeć język tak bardzo przypominający nasz, że bez problemu się rozumieliśmy, mimo iż każdy używał swojej rodzimej mowy.
[M] To co wspomniała już Bożenka, naprawdę od granicy jakieś 2km i można się normalnie porozumiewać, nie ma szolontoków, elado i innych czardaszów 🙂 prawdę mówiąc Šomoška leży na samej granicy.
Rzuciliśmy jeszcze okiem na mapę poglądową rezerwatu ale trudno było nam się zdecydować na wybranie jednej trasy, postanowiliśmy więc dłuższą dojść do zamku a krótszą wrócić 🙂 Sądziliśmy, że wycieczka zajmie nam z 2 godzinki a okazało się, że na podziwianie okolicy i samego zamku poświęciliśmy pół dnia. Idąc dłuższą trasą najpierw trafiliśmy na kamieniołom Mačacia 🙂
[M] O kamieniołomie była jeszcze historia opowiedziana przez Słowaka, a no w miejscu tym lubią być kręcone filmy erotyczne 🙂 dlatego też z Tomkiem poniekąd pomijając decyzje naszych drugich połówek postanowiliśmy zobaczyć najpierw kamieniołom, ku naszemu zmartwieniu najbardziej erotyczną rzeczą w tym rejonie była moja kudłata łydka 🙂 Tomek był tak bardzo niepocieszony takim obrotem sprawy, że aż przerobił jedno ze zdjęć czym doprowadził do ogólnego zgorszenia 🙂 (zdjęcia nie mogę umieścić bo raz, że się boje, dwa kto by chciał oglądać zdjęcia z Justinem Biberem) nie udało nam się znaleźć drewnianej wieży obserwacyjnej, której oznaczenie widzieliśmy na mapie ale idąc dalej zobaczyliśmy pozostałości po systemie kolejowym, transportującym niegdyś urobek z kamieniołomu. Zaginioną wieżę dopiero zauważyliśmy na wzgórzu z Šomošką
Na tablicy informacyjnej obok małego wagonika znaleźliśmy też informację, o istniejącym tu kiedyś urzędzie celnym. Podążając dalej leśną drogą wyszliśmy na otwartą przestrzeń i w górze zobaczyliśmy w całej okazałości ruiny zamku Šomoška. Musieliśmy zejść trochę w dół, żeby trafić na ścieżkę wiodącą dalej w górę do ruin zamku. Niemal u ich podnóża naszym oczom ukazał się skalny wodospad. Tworzą go dochodzące do 9 metrów wysokości bazaltowe słupy o pięciokątnym ciosie, które poprzez swoje wygięcie uznawane są za unikalne na terenie Europy. Już na początku trasy po zakupieniu biletu dowiedzieliśmy się, że żeby zobaczyć coś podobnego, musielibyśmy się udać do USA 🙂 Idąc dalej w stronę zamku mijamy jeszcze “kamienne morze” czyli blokowisko bazaltowe o charakterystycznym dla tej skały ciosie. Sam zamek znajduje się tuż przy granicy Węgier i Słowacji, Po Węgierskiej stronie granicy znajduje się miejscowość Somoskő od której wzięła się nazwa zamku, zresztą była to węgierska średniowieczna warownia. W 1703 roku podczas powstania anty habsburskiego na Węgrzech zamek został zdobyty i następnie zniszczony przez wojska carskie. Po tym wydarzeniu zrujnowana warownia została opuszczona i zaczęła stopniowo popadać w ruinę. Prace konserwacyjne, dzięki którym możemy zamek podziwiać obecnie częściowo zrekonstruowany rozpoczęły się w latach 70tych XX wieku. Zwiedziliśmy 2 piętra wieży, wąski korytarz, wiodący do nieodrestaurowanej części zamku oraz podziwialiśmy okolicę z tarasów widokowych 🙂
[M] ja poczułem się na wieży jak mag miotający „fireboltami”, ewentualnie priest leczący armie wojowników broniącą zamku, ot mój klimat World of Warcraft 🙂
W drodze powrotnej do parkingu natrafiliśmy jeszcze na urocze jeziorka, służące niegdyś do hodowli ryb. Dodać muszę, że zwiedzanie tego rezerwatu było bardzo przyjemne, ponieważ pogoda dopisywała, mimo tego, że był to październik było ciepło, a widoki pięknie ozłoconych jesienią drzew niezapomniane 🙂 przy parkingu Pan, który sprzedał nam bilety,
zapytał jeszcze o wrażenia i zrobił nam pamiątkowe zdjęcia. I czas najwyższy było ruszyć dalej w drogę powrotną.
[M] po drodze na jednej ze stacji benzynowych mieliśmy „auto szolontok” tzn. pompa paliwowa odmówiła współpracy i Mazda wyraźnie i stanowczo mówiła „Nein!”, ale dzięki odprawionym czarom i zużyciu całej many, którą zaczerpnęliśmy na zamku udało się odpalić samochód i ładunek 5 baniaków z potionami mocy został dowieziony do celu 🙂