… czyli wszędzie koty i dach Czech : )
[M] Śnieżka jest najwyższym szczytem Czech ale z racji tego, iż zdobywaliśmy ją od strony Polskiej nasza opisówka figuruje jednak w menu Polska co nie zmienia faktu, że kolejny szczyt do Korony Europy został zdobyty 🙂
Mapę Karkonoszy kupiliśmy już kilka lat temu ale jakoś tak się nie złożyło do tej pory tam wybrać. Marcin na Śnieżce był już jakieś 20 lat temu ja jeszcze nie więc do pomysłu wyjazdu wróciliśmy przy okazji zmiany planów weekendowych. Mimo nie najlepszej prognozy pogody zarezerwowaliśmy pokój w Pensjonacie Leśne Zacisze i już w piątek ruszyliśmy do Karpacza. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy po drodze nie wynaleźli kilku obiektów w ramach programu N.U.E.T ale to już osobna historia. My miejsce na nocleg znaleźliśmy sobie z dala od centrum Karpacza, które przeraziło nas ilością hoteli, hotelików i wręcz molochów na kilkaset pokoi. Pensjonat Leśne Zacisze możemy z czystym sumieniem polecić każdemu, kto przyjeżdża do Karpacza właśnie po to, żeby pójść w góry.
Przemiła właścicielka pensjonatu okazała się być przewodnikiem górskim, chętnie opowiadała nam o historii Karpacza oraz obiektów, które tam się znajdują, poleciła nam bardzo przyjemną trasę na Śnieżkę, a do tego w pokoju czekała na nas mikołajkowa niespodzianka. Nie musieliśmy nawet zabierać naszej mapy z domu bo już pierwszego dnia dostaliśmy komplet przewodników i mapę od naszej gospodyni. Następnego dnia rano pogoda nadal nie zachęcała do wyjścia gdziekolwiek.
Niechętnie zrobiliśmy kanapki i ruszyliśmy przed siebie ulicą Skalną a potem Wilczą. Tam trafiliśmy na oznaczenia żółtego i zielonego szlaku, którym ruszyliśmy. Niemalże całą trasę towarzyszył nam szum potoku. Przed Schroniskiem Nad Łomniczką przywitały nas dwa koty domagające się głaskania. Jeden wszedł z nami do schroniska. A tam przy stoliku mieliśmy już towarzystwo trzech kociaków z ferajny. Jeden nadzorował otwieranie plecaka i wyciąganie kanapek siedząc mi na kolanach. Drugi zajął już w tym czasie miejsce na krześle obok Marcina a trzeci siedział na ziemi i bacznie nas obserwował. Jak na stoliku pojawił się jeszcze ciepły i smaczny żurek to kociaki były już wniebowzięte. Pociesznie domagały się dokarmiania chociaż właściciele schroniska z uśmiechem uprzedzali, że to tylko takie złe nawyki kociaków a i widać było po nich że przy takich gospodarzach niczego im nie brakuje. Kilka kawałków kiełbaski oczywiście wyprosiły a my mieliśmy przy tym niemało zabawy :).
Teraz po całej trasie wiemy, że to właśnie schronisko miało niepowtarzalny klimat. Jak byliśmy tam to mimo zamkniętego w zasadzie z powodu remontu szlaku żółtego do schroniska przychodzili mieszkańcy Karpacza na herbatę, kawę i naleśniki z jagodami. Jest to przedwojenne poniemieckie schronisko, do dnia dzisiejszego nie ma w nim prądu a posiłki przygotowywane są na płycie kuchennej pieca. Mimo tych spartańskich warunków schronisko jest czyste, schludne, jest w nim bieżąca woda a przede wszystkim niesamowity klimat no i kocia ferajna 🙂 Dalej w kierunku Śnieżki ruszyliśmy szlakiem czerwonym. Był on niestety już zamknięty ale z racji tego, że zagrożenia lawinowego jeszcze nie było a szlak pokrywała jedynie szadź postanowiliśmy ruszyć nim w górę.
Powyżej Schroniska nad Łomniczką w rejonie wodospadu znajdują się ruiny poprzedniego schroniska wzniesionego w 1901 roku i zniszczonego całkowicie przez lawinę gruzową 31 marca 1902 roku, niestety na miejsce to nie zwróciliśmy uwagi ponieważ dowiedzieliśmy się o tym już po zdobyciu Śnieżki od właścicielki naszego pensjonatu. W rejonie wodospadu na czas zamknięcia szlaku zdjęty został mostek ale strumień pokonaliśmy bez większych problemów. Szlak w górę był od tego miejsca trochę oblodzony i szliśmy ostrożnie ale warunki takie to bardziej była wina modernizacji szlaku i ułożenia pięknej równej ścieżki z dużych płaskich i śliskich niestety głazów. Idąc dalej w górę minęliśmy symboliczny Cmentarz Ofiar Gór. Patrząc na ilość tablic przytwierdzonych do głazów aż nie chciało mi się wierzyć, że Karkonosze pochłonęły aż tyle ofiar śmiertelnych, a jednak. Właścicielka pensjonatu opowiedziała nam później o największej tragedii do jakiej doszło w górach i było to właśnie w Karpaczu 20 marca 1968r kiedy to pod lawiną, która zeszła Białym Jarem ze zboczy Równi pod Śnieżką zginęło 19 osób, dziesięć kobiet i dziewięciu mężczyzn. Trzynaścioro ofiar to turyści rosyjscy, grupa młodych nauczycieli z Kujbyszewa. Oprócz nich czworo Niemców z NRD i dwóch Polaków. Z artykułu Andrzeja Dryszel na stronie tygodnika Przegląd dowiadujemy się, że tuż za tymi, którzy zginęli, szły dwie siostry, turystki z Łodzi. Wpisały swą relację do księgi pamiątkowej jednego z domów wczasowych w Karpaczu, gdzie mieszkały a relację podpisały „MR z Łodzi”:
“Słońce roziskrzało intensywną biel śniegu, zapraszało na wędrówkę. Najdogodniejszym punprzez wiatr. Niżej coraz bardziej stromo opadał wąwóz Złotego Potoku. Nasza ścieżka przestała być gościnną drogą do krainy słońca – stała się półką brzegu wąwozu. Wiatr utrudniał poruszanie się. Para młodych ludzi idąca cały czas na przedzie wróciła. Wróciło też kilka osób idących przed nimi. Ale z dołu idą nowi, tym razem Rosjanie. Nie boją się śliskiej ścieżki, nie odpycha ich silny wiatr. Schodząc ze ścieżki, przepuszczamy ich – im się śpieszy, są młodzi, ciekawi. Jedna z dziewcząt prosi kolegę, by zaśpiewał. Posuwamy się dalej, trzeba się schylić, bo wiatr jest tak silny, że chwilami odpycha w tył. Jednakże zakręt już bliski. Znowu stajemy i przysuwamy się do ośnieżonego zbocza, bo mijają nas dwie dziewczyny – Rosjanki i trzech starszych panów.
Jesteśmy zmęczone. Nastrój krajobrazu, tak radosny początkowo, zmienia się w groźny. Wiatr dmie i wyje, siostra dalej nie chce iść. Proszę ją, żeby jeszcze tylko kilka kroków, do zakrętu, który jest tuż przed nami. Znowu krok – przed nami plecy ostatniego z mężczyzn widziane na tle zakrętu.
W tej samej chwili zadymiło, szurnęło mocno śniegiem! Całe zbocze przed nami rusza, rusza cała ściana śniegu wprost na nas! Skaczemy w lewo, w kierunku drzew. Siostra krzyczy:
– Lawinaaa!
– Do drzew! Trzymajmy się!
Śnieg sypki, sięga za kolana, zdołałyśmy zrobić dwa kroki, a już zakręt – cel naszej drogi – piętrzy się górą olbrzymich pryzm. Obok, tuż-tuż, suną w wąwóz (głębokość ok. 20 m) masy śniegu. Na naszych oczach wąwóz przestaje istnieć. Bezgraniczne przerażenie i myśl – co z ludźmi, którzy parę sekund temu byli przed nami?! Raptem widzimy, jak z drugiej strony wąwozu, z wolniej już płynącej lawiny, wyłania się człowiek, chwiejnie poruszając się, w stale jeszcze ruchomym śniegu. Wrzeszczymy do niego:
– W górę! W górę! Nie słyszy, porusza się nadal w dół, niknie za drzewami.
Wiatr wyje przeraźliwie, zagłusza wszystko. Obok nas, z góry, wyskakuje mężczyzna. W jesionce, bez buta. To jeden z Rosjan, którzy nas mijali. Jest cały.
– Gdzie reszta?! – wrzeszczymy.
– Ja adin! Ja adin! – powtarza kilka razy.
Biegnie w dół i ginie nam z oczu. Staramy się wycofać, czepiając się gałęzi drzew. Wał śniegu przed nami jest wciąż groźny – przecież może znów ruszyć. Z dołu dobiegają Niemcy, pomagają nam wydostać się z zaspy. Wszyscy wiemy, że tuż za zakrętem znikło przed sekundami tylu ludzi
– gdzie oni są!? Przez szum wiatru słyszymy:
– Na pomoc! Na pomoc!
Niemcy zbiegają do brzegu lawiny, pokazują coś sobie. Gorączkowo biegając po ścieżce, patrzymy, czy w zaspach kogoś nie widać. Dobiegają z dołu chłopcy z jakiegoś klubu sportowego, którzy ruszyli na bieg treningowy. Jest już GOPR i WOP. Pytają, ile było osób? Zorientowałyśmy się, że z osób, które nas mijały, wszyscy zginęli! Po chwili prowadzą z lawiny Niemca. Pokiereszowany, potłuczony, jest w szoku, nic nie wie. Znowu ktoś z goprowców woła:
– Jest! Ciągną dziewczynę – nie żyje. Poznajemy jedną z Rosjanek. Potem wyciągają dwóch Polaków (jeden z nich to ten, którego zobaczyłyśmy po drugiej stronie lawiny) – żywi, jeden nawet odpowiada przytomnie. Układają ich na tobogany i zwożą. Akcja ratunkowa została rozpoczęta – mogłyśmy wracać do domu. Wracałyśmy z krawędzi śmierci, wstrząśnięte do głębi. Tylu młodych, zdrowych ludzi zginęło tragicznie i niepotrzebnie” (za portalem Nasze Sudety).
Była to jedna z wielu ale najtragiczniejsza w skutkach lawina, która zeszła w tym rejonie.
Powoli dotarliśmy do schroniska Śląski Dom pod Śnieżką. Tu okazało się, że na Śnieżkę tego dnia wybierają się tłumy turystów, większość jednak wjechała kolejką. Szlak już był dużo bardziej przysypany śniegiem. Przed wejściem do schroniska a później na dalszej trasie szlakiem czerwonym na Śnieżkę mieliśmy przegląd obuwia i ubioru górskiego począwszy od chińskich tenisówek i Conwersów idealnych na śnieg i lód po eleganckie płaszcze. Śląski Dom nie był już tak klimatycznym miejscem jak schronisko Nad Łomniczką, przypominał stołówkę z bardzo dużą rotacją klientów, gdzie znalazł się nawet etat dla Pana z laptopem pobierającego opłaty od wchodzących do WC. Bardzo szybko ruszyliśmy z tego miejsca dalej.
Z powodu mgły, mżawki i marnych warunków postanowiliśmy wejść na górę najkrótszym wariantem trasy. Po drodze musieliśmy podtrzymywać się łańcuchów przy ścieżce żeby nie pośliznąć się na oblodzonych i ośnieżonych głazach, z których ułożono równą ścieżkę pod górę. Bardzo szybko naszym oczom ukazały się talerze schroniska na Śnieżce. Jeśli chodzi o historię tego obiektu to w latach 60-tych podjęto decyzję o wyburzeniu starego schroniska z 1862 i budowie nowego, większego. Argumentowano to złym stanem technicznym oraz wzrostem ruchu turystycznego. Nowy budynek powstał w latach 1967–1976 według projektu Witolda Lipińskiego i Waldemara Wawrzyniaka z Wrocławia. Posiada formę trzech połączonych ze sobą dysków. W najwyższym mieści się Obserwatorium Meteorologiczne im. Tadeusza Hołdysa, w pozostałych zaplecze techniczne, magazyny oraz bar. Nie jest to jednak schronisko, gdyż brak w nim części noclegowej, a więc jeden z głównych powodów wyburzenia starego obiektu w praktyce nie okazał się prawdziwy. Jeśli chodzi o nasze odczucia na temat tego schroniska albo jak nowy właściciel by sobie życzył je nazywać restauracji górskiej to są niestety tylko negatywne.
Turysta, który ma zaufanie to tego typu obiektów spotykanych na wielu szlakach może nie zwrócić uwagi na ceny z kosmosu jakie tam przyjdzie mu zapłacić za zwyczajowo składane zamówienie. Tu ponownie spotkaliśmy się z etatem zawodowego “pobieracza” opłat za WC tym razem w astronomicznej kwocie 3zł lub 1euro za skorzystanie. A o zgrozo podobno osoby, które w przybytku tym wyciągną do zakupionej herbaty własne kanapki są natychmiast wypraszane w niekoniecznie miły sposób.
Na pewno nasza noga w schronisku tym więcej nie postanie przynajmniej dopóki nie zmieni się jego dzierżawca bądź jego polityka. Myślę, że niesmak pozostały po wizycie w tym obiekcie nie zrazi nas do samej Śnieżki i Karkonoszy. Naszym celem była Śnieżka, góra która wg najnowszych pomiarów ma wysokość 1603m n.p.m. i jest również najwyższym szczytem Czech, wchodząc na nią odhaczyliśmy kolejny szczyt z listy do Korony Gór Polski i Korony Europy. Mimo mieszanki wielu wrażeń tych miłych i tych mniej miłych jakie odczuliśmy po drodze z wycieczki i tak byliśmy zadowoleni. Powolnym krokiem ruszyliśmy w dół tym razem czarnym szlakiem przez Sowią Przełęcz.
Po drodze mijaliśmy jeszcze jedno Schronisko „Jelenka”, na słowo wierzymy właścicielce pensjonatu w którym się zatrzymaliśmy, że ma niepowtarzalny klimat, niestety było zamknięte i nie mogliśmy się o tym przekonać. W zejściu do Karpacza towarzyszyli nam Bartek i Ania, z którymi mijaliśmy się po drodze już kilka razy aż wreszcie rozmowa sama jakoś się wywiązała i tak już do samego zejścia ze szlaku. Jak zawsze okazuje się, że wybierając się w góry można spotkać naprawdę bratnie dusze 🙂 Do Karpacza zeszliśmy już po zmroku mimo że nie było jeszcze chyba 17tej. Wycieczka nam się jak zawsze udała mimo złych warunków pogodowych i braku widoków na szczycie, wróciliśmy bogatsi o nowe przeżycia i nowych znajomych 🙂
Polecamy:
– Pensjonat Leśne Zacisze a zwłaszcza wiedzę na temat Karkonoszy jaką posiada jego właścicielka i którą chętnie się dzieli >Leśne Zacisze<
– Schronisko “Nad Łomniczką”