... czyli podróże małe i duże ...

Jordania 2019

… czyli Desert Dream v2.0

Jabal Umm Ad Dami

To nasz drugi już wyjazd do tego pustynnego kraju, tym razem jedziemy trochę w innym składzie, bo dołączyła do nas Kasia i Marcin. Bilety dawno kupione tym razem z linii Ryanair, a z racji tego, iż kupiliśmy je wcześniej to nie dopadła nas zmiana polityki bagażowej i mamy „rejestrówki”.

Polecam zapoznać się z relacją Bożenki z naszego jordańskiego wypadu w roku 2016, kilka razy nawiązuję do jej relacji w kwestiach miejsc, które wtedy odwiedzaliśmy, a na tym wypadzie byliśmy w nich ponownie.

Lot przebiegł bezproblemowo wylądowaliśmy na lotnisku Królowej Alii w Ammanie, nazwanym od imienia żony króla Husaina I, która zginęła w katastrofie śmigłowca w 1977 roku. Formalności na granicy załatwiliśmy szybko i sprawnie, gdyż wcześniej zakupiliśmy Jordan Pass i nie musieliśmy się martwić o wizę. Na miejscu czekał na nas kierowca, ale najpierw trzeba wymienić pieniądze i kupić jordańską kartę telefoniczną. Na lotnisku tylko Arab Bank nie pobiera prowizji, cała reszta mimo zapewnień kierowcy takową dolicza, karta operatora Zain kupiona. Mamy już internet więc ruszamy na południe kraju po drodze zahaczając o zamek Shobak, a dokładnie Montreal bo taką nosi nazwę, Shobak pochodzi od znajdującej się w pobliżu miejscowości. Więcej na temat zamku i jego historii przeczytacie w naszej relacji z 2016 roku.

Sam powrót do zamku spowodowany był chęcią dokończeni naszego poprzedniego wypadu, w którym odkryliśmy podziemny tunel, gdzie podobno na jego końcu znajduje się rzeka i można wyjść z tej budowli w zupełnie innym miejscu.

Kierowca zaparkował samochód, a my pokazując Jordan Pass weszliśmy do środka i zaczęło się szukanie tunelu, który ostatni raz widzieliśmy 3 lata temu. Najpierw trafiliśmy na korytarz, prowadzący do podziemnej komnaty, do której wprowadził nas miejscowy kot 🙂 Fajne ale to nie to, szukamy dalej. Jest krata :/ ale nie ma kłódki 🙂 więc wchodzimy. Tunel wygląda jak trzy lata temu, niczym jakaś jama chowającego się w ciemnościach czerwia, widać ślady stóp, więc ktoś tam chodzi. Tym razem mamy czołówki i nie straszny nam mrok i czający się za zakrętami Golum. Powolutku schodzimy w dół, prowadzą nas schody, lata ich świetności już dawno minęły, więc trzeba uważać. Dochodzimy do miejsca, z którego wróciliśmy się za pierwszym razem. Nachylenie tunelu się zwiększa, ale teraz mając dużo lepsze światło idziemy dość sprawnie, wokół nas pełno pyłu pustynnego, a tunel wije się raz w prawo raz w lewo, jak na razie nikt za nami nie idzie, ani nie czai się gdzieś we wnęce Golum siedzący na czerwiu 🙂 Światła latarki wyłapują jakąś drewnianą konstrukcję, podchodzimy bliżej, okazuje się to być mostek przełożony przez podziemną rzekę. Rzekę to mocno powiedziane, ale jest sucho więc i rzeka wygląda marnie, mimo to robi wrażenie. Kawałek dalej po klamrach znajduje się wyjście z tunelu zamknięte klapą, odpuszczamy wychodzenie tamtędy, nie chcemy zaskoczyć personelu zamku i naszego taksówkarza wejściem z powrotem główną bramą 🙂

Wracamy tą samą drogą, zamykając za sobą kratę i rozglądając się czujnie czy aby nas ktoś nie widzi 🙂 Wyglądamy jak byśmy się tarzali w piasku 🙂 cali brudni od pyłu, jak by nie patrzeć zabawa ta trwała ponad godzinę, tunel długi a do tego nasze nim zafascynowanie spowodowało bardzo szybki upływ czasu 🙂

Kasia i Marcin zaczęli intensywnie zwiedzać ruiny, a my spokojnie kierowaliśmy się do głównego wyjścia, a nasz kierowca uciął sobie drzemkę 🙂

Pierwszy punkt naszego planu zaliczony, ruszamy do Małej Petry ale tym razem nie było dane nam jej zwiedzić, powód prosty byliśmy już po 16:00, a o tej godzinie nie wpuszczają do środka, proponowano nam jeszcze odwiedzenie wioski neolitycznej, ale jakoś tak nam się nie chciało uznaliśmy, że Małą odwiedzimy później, bo co do niej miałem pewien pomysł, ale o tym później.

Ruszamy dalej do Wadi Musa czyli bazy wypadowej do Dużej Petry, hotel mamy ten co trzy lata temu czyli Saaba Hotel. Widać, że zmienił się właściciel, trochę rzeczy na plus trochę na minus ale ogólnie jest spoko, rozpakowujemy się i idziemy szukać restauracji Al-Arabi, po drodze zachęcają nas do wstąpienia do innej o podobnej nazwie Al-Wadi ale to typowo komercyjna knajpa bez lokalesów, więc i ceny pewnie są turystyczne.

Do Al-Arabi trafiamy po małym błądzeniu dookoła, zamawiamy miejscowe specjały i najedzeni wracamy do hotelu, trochę walki z klimatyzacją, ale finalnie wszystko działa, woda ciepła (ostatnio nie była), jest ok. Kładziemy się spać, bo rano ruszamy do Dużej Petry.

Rano schodzimy do piwnic hotelu na śniadanie, śniadanie na minus ostatnio było lepsze, ale da się to zjeść.

Ruszamy skrótem do bramy Petry, podziwiając miasteczko i miejscowe budynki, trasa biegnie obok firmy wodociągowej i za chwilkę jesteśmy przed głównym wejściem.

Szybkie sprawdzenie czy nie wnosimy czegoś niebezpiecznego i ruszamy do punktu kontroli biletów, czyli głównego wejścia. Mamy Jordan Pass, więc cala procedura mija szybko nie musimy nic kupować, skan kodu i ruszamy w kierunku głównego skarbca, po drodze zaczepiani przez miejscowych czy aby nie chcemy jechać na koniku bądź innym mule.

Kanionem Wadi Musa wchodzimy na główny skarbiec miejsce znane m.in. z Indiana Jonesa. No cóż tym razem chcemy zdjęcia z górnych skał, na starcie zaczepia nas kilku miejscowych, że za jedyne 20 JOD (od osoby) nas wyprowadzą na górę, tak na pewno się zgodzę 🙂 Parę minut obserwacji i wraz grupką sympatycznych Szwedów wspinamy się po skałach patrząc w prawo od wejścia, kilka minut i jesteśmy na górze widok świetny, cykamy zdjęcia i zaoszczędzone 100 JODów można przeznaczyć na zbytki w Jordanii.

Nie będę się rozpisywał jak Bożenka w poprzedniej relacji, ale ruszyliśmy podobną trasą jak ostatnio, przez najwyższy punkt w Petrze, Garden Temple i Colored Triclinium, trasa godna polecenia dużo mniej turystów, do tego napiliśmy się znowu kawy u tej samej pani co ostatnio, finalnie doszliśmy do schodów prowadzących do Monastyru, nam nie chciało się już iść, bo droga daleka i zbliżał się zachód słońca, ale Kasia a za nią Marcin ruszyli żwawo pod górę, my za to poszliśmy delektować się zachodem słońca w Wielkiej Świątyni, przy okazji dokarmialiśmy kabanosami miejscowego piesia. Zrobiło się ciemno ruszyliśmy pod Skarbiec, czyli nasz punk zborny z Kasią i Marcinem. Po paru minutach dotarli cali i zdrowi i całą czwórką ruszyliśmy do wyjścia, w kanionie zamontowane są kamery, trochę się obawialiśmy, iż z racji późnej pory, ktoś na bramie się przyczepi, ale Jordańczycy to ludzie bezproblemowi, pomachaliśmy na do widzenia panu z obsługi, on nam odmachał i spokojnie taksówką wróciliśmy do hotelu.

Szybka toaleta i ruszamy na wyżerkę do Al-Arabi 🙂 Tym razem nie było prądu i na wielkiej sali z innym klientami pałaszowaliśmy posiłki przy świetle świec 🙂 Trzeci dzień miał być dniem odpoczynku, ale została nam Mała Petra, a mi przyszedł do głowy pomysł aby pójść szlakiem z Małej do Dużej, mój pomysł przez aklamację został zatwierdzony, obawialiśmy się tylko pogody bo miało przyjść jej załamanie.

Rano „pyszne” śniadanie w piwnicy i ruszamy szukać taksi, zatrzymuję na drodze taksówkarza 7 JOD za kurs do Małej, bierzemy. Kierowca niczym rajdowiec wchodził w zakręty co bardzo nie podobało się Kasi, ale byliśmy szybko i tanio na miejscu.

Pokazujemy Jordan Pass i ruszamy, tym razem ja wraz z Bożenką jako bardziej zaprawieni, pokazujemy zielonym (Kasia i Marcin) freski w jaskiniach i inne fajne rzeczy. Czułem się bardziej pewnie więc odkryłem przejścia do wspinania się na wyższe kondygnacje miejscowych budowli, skąd ciągnął się piękny widok na cały kanion, miejscowi w ogóle się nami nie interesowali, więc można zwiedzać i w taki sposób, co bardzo polecam. Ruszamy do miejsca, gdzie ostatnio skończyliśmy naszą wędrówkę z tym, że tym razem podsłuchałem miejscowego jak tłumaczy innym, że tam wychodzi się wyżej 🙂 No cóż my też zaraz za miejscowymi straganami z suwenirami wspinamy się w górę, gdzie spędzamy lwią część czasu, wspinając się po skałach i cykając zdjęcie pięknych panoram kanionu. Pogoda robi się co raz gorsza, zaczyna wiać i całe niebo jest zachmurzone, no cóż wracamy bo przed nami trasa pustynią do Dużej Petry.

Ślad trasy Mała – Duża Petra :  Trasa Mała - Duża Petra (Wikiloc)       Trasa 3D : Trasa 3D z Małej d Dużej Petry (ayvri)

Na wejściu obsłudze mówimy, że idziemy zobaczyć wioskę neolityczną, ktoś tam proponuje za 40 JODów, że nas zaprowadzi do Petry, dziękujemy i ruszamy dalej. Wychodząc poza skały dostajemy strzały z wiatru i pyłu piaskowego, no cóż idziemy w burzy piaskowej, dochodzimy do wioski, dość szybko ją przechodzimy wydzielonymi trasami, nawet ciekawe, ale przy tym wietrze dość szybko idzie nam zwiedzanie 🙂

Trasa prowadzi przez pustkowia, gdzie w oddali widać namioty miejscowych beduinów, wiatr miejscami daje nam się we znaki, ale od czasu do czasu trafiamy na skały, gdzie możemy się trochę osłonić. Trasa jest fantastyczna, a pogoda dodaje smaku, miejscami wygląda to jak na zdjęciach z Marsa. Dochodzimy na wzgórze, gdzie wiatr zaczyna być bardziej upierdliwy, a piasek wciska się do nosa i oczu, na chwilę chowamy się w miejscowym namiocie, podziwiając jego wnętrze ale wiatr nie daje za wygraną i w obawie, że polecimy wraz z namiotem idziemy dalej 🙂 Mijamy checkpoint gdzie panu pokazujemy Jordan Pass, życzy nam powodzenia i ruszamy dalej, pojawiają się oznaczenia szlaku jesteśmy już na terenie Dużej 🙂 ruszamy w kierunku skał, gdzie w namiocie smakujemy herbatki, ale cały odpoczynek szybko się kończy, bo psotny wiatr próbuje popsuć namiot, żegnamy się z miejscowym beduinem i ruszamy dalej, tym razem okryci skałami bez wiatru wspinamy się po skalnych schodach, przechodzimy ze skalnej półki na półkę, jesteśmy w najfajniejszym miejscu w Petrze. Mimo złej pogody i słabej widoczności mamy gęby uśmiechnięte od ucha do ucha. Niema nikogo, jesteśmy tu sami, czad. Trasa wiedzie raz w górę raz w dól aby finalnie się wypłaszczyć i … wchodzimy na Monastyr. Zero turystów … czad, miejscowa knajpka działa, kupujemy kawę z kardamonem w tygielkach, chowamy się w grocie i delektujemy cudownym widokiem, smakiem kawy i zachodem słońca choć ten już jest mało widowiskowy z racji pogody 🙂 Zaczyna się ściemniać czas wracać do głównego wyjścia w Wadi Musa, latarki na głowę i ruszamy, mijamy Świątynie, Amfiteatr, przed Skarbcem dopadają nas miejscowi strasząc policją i innym terefere i że oni nas mogą zawieźć, pewnie za kasę. Olewamy ale nie ustępują idą za nami pod Skarbiec, ale tam już stoi jakiś koleś z identyfikatorem i za bardzo już przy nim nic od nas nie chcą, pan zapytał tylko czy wszystko ok mówimy, że tak i ruszamy do kanionu, szybkim marszem pokonujemy trasę do głównego wejścia, gdzie jak ostatnio machamy panu z obsługi a on nam odmachuje, wsiadamy do taksi i znowu dzień świstaka idziemy jeść i spać 😛

Dzień zaczynamy od piwnicy 😛 kierowca już na nas czeka, dowiadujemy się, że wyżej padał śnieg, pisze na Whatsappie do Aliego, szefa naszego pobytu na pustyni Wadi Rum, jak tam z pogodą, a on odpisuje, że słonecznie i ciepło. Nam się wierzyć nie chce, na zewnątrz zimno i pochmurno, no cóż żegnamy się z Saaba Hotelem i ruszamy do Wadi Rum. Trasa wiedzie do góry we mgle, śniegu i szronie, mam wątpliwości co do pustyni :/ wyjeżdżamy na autostradę, zaczyna się przejaśniać, im bliżej Wadi Rum tym bardziej poprawia się pogoda, na checkpoincie do Parku jest ciepło i słonecznie, Ali miał rację 🙂 Marcin załatwia buchalterię i ruszamy do wioski. Aliemu piszę, że jestem wysokim łysym facetem w niebieskiej kurtce 😛 szybko nas znajduje, pakujemy się do pickupa i ruszamy do domu Aliego, gdzie raczy nas miejscowym serem i herbatką, tam omawiamy co i jak będziemy robić przez 4 dni na pustyni 🙂

Zaczynamy od Rakabat Kanionu, stosunkowo blisko od wioski, wspinamy się po skałach, a na szczycie nasz przewodnik rozpala ognisko 🙂 chyba szło nam dość szybko bo mamy dużo czasu na cykanie zdjęć panoramy pustyni, widoki piękne, super pogoda. Ruszamy dalej, zaczyna się zabawa, kanion już nie jest taki łatwy jak to podejście do góry, przeciskamy się przez skały, wspinamy po nich, towarzyszą nam piękne widoki, a końcówka jest trochę hardcorowa, bo wisimy na skale i schodzimy w dół, aktywnie pomaga nam przewodnik, trasa z odpoczynkami jakoś ponad dwie bardzo fajnie spędzone godziny.

Na końcu kanionu już czeka na nas ekipa od Aliego z lunchem, rozkładają dywan, mamy ciastka, wodę, ogórki, pomidory, kiełbaskę i upichcony przez nich posiłek z warzywami … pycha 🙂

Najedzeni ruszamy do Źródeł Lawrenca, zachęcam do poczytania opisówki Bożenki z naszego poprzedniego wypadu, bardziej opisuje miejsca, które zwiedza się w wypadzie 2 dniowym. My jak poprzednio wspinamy się do źródełka aby podziwiać fantastyczną panoramę Wadi Rum, miejsce jest magiczne mimo, że jestem tam już drugi raz nadal widoki zapierają dech w piersiach, schodzimy w dół i próbujemy zaprzyjaźnić się z miejscowymi wielbłądami 🙂

Czasu jeszcze trochę zostało więc ruszamy na Piaski Diuny, tym razem bardzo dużo turystów i nie robi to na nas takiego wrażenia jak za pierwszym razem, jako że byłem mniej zafascynowany piaskiem to powspinałem się po skałach i delektowałem pięknymi widokami 🙂

Odwiedzamy jeszcze Wadi Um Ishrin (odsyłam do poprzedniej relacji Bożenki), gdzie podziwiamy inskrypcje neolityczne, a trzy lata temu widzieliśmy tam utopionego wielkiego pająka 🙂

Zbliża się 16:00 ruszamy do campu (Wadi Rum Travel), tam czekają na nas namioty tzw. sułtanki z metalowymi łóżkami i ciepłymi kocami, namioty mamy dwuosobowe. Ali zaprasza do głównego namiotu na herbatkę, napojeni ruszamy na pobliską skałę oglądać zachód słońca, a jest co podziwiać. Robi się zimno a w bazie czeka kolacja. Kolacja to takie małe przedstawienie, wszystko pieczone w podziemnym piecu zasypanym piaskiem, grill odkopywany jest przy wszystkich mieszkańcach campu 🙂 pyszności. Najedzeni ruszamy do swoich namiotów, przedtem jeszcze toaleta w zimnej wodzie, gdzie Bożenka zaryzykowała zimny prysznic, reszta naszej ekipy uznała, że umycie zębów, twarzy i rąk wystarczy 🙂

Noc miała być wyjątkowo zimna, a jutro ruszamy pod granicę z Arabią Saudyjską zdobyć najwyższy szczyt Jordanii – Jabal Umm Ad Dami, więc trzeba odpoczywać. Na wyjazd zabraliśmy ze sobą wkładki docieplające, a na łóżkach czekały na nas trzy ciepłe koce. Daliśmy radę bez problemu mimo tego, że wyjście do ubikacji w nocy było hardcorowe ale tylko do momentu, gdy nauczyłem się nosić koc jak beduini 🙂

Na wschód słońca nie chciało nam się wstać 🙂 zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy pickupem wraz z naszym przewodnikiem Aied`em pod granicę z Arabią Saudyjską, trasa pustynnymi bezdrożami trwała pod dwie godziny, cali i zdrowi zatrzymaliśmy się na małym wypłaszczeniu u stóp góry, z Marcinem kombinowaliśmy, który to wierzchołek jest właściwy. Aied dał sygnał i ruszyliśmy, wspinaczka w skałach jakieś 1:30 h, bardzo widokowa i niemecząca, ale to chyba przez widoki i to, że jedną nogą jestem w kraju, do którego nie ma wizy turystycznej czyli Arabii Saudyjskiej. Na szczycie łopocze flaga Jordańska, widok jest jeszcze fajniejszy niż w czasie wspinaczki, sam szczyt ma wysokość 1854 m n.p.m. i należy do Korony Bliskiego Wschodu, którą powoli robimy 🙂 Schodzimy w dól po drodze spotykamy grupkę turystów wraz z miejscowym policjantem (chyba bali się, że to teren przygraniczny), dla nich trasa była chyba bardziej mecząca niż dla nas, bo cali spoceni i zdyszani, nam dodawały skrzydeł piękne widoki, niczym Hermesowi kapelusz i sandały 😛 Ważne, że my i oni byliśmy sami na szczycie co pozwalało się delektować pięknem tego rejonu 🙂

Ślad na szczyt Jabal Umm Ad Dami :  Trasa Mała - Duża Petra (Wikiloc)       Trasa 3D : Trasa 3D z Małej d Dużej Petry (ayvri)

Schodziliśmy dużo szybciej, Aied zapakował nas na pickupa i wjechaliśmy do koryta wyschniętej rzeki, gdzie zjedliśmy upichcony przez niego lunch, leniuchując w promieniach pustynnego słońca 🙂

Wszystko co dobre musi się skończyć, ruszamy dalej a przewodnik w ramach bonusu zawozi nas do beduińskiego wodopoju, oglądamy zbiorniki za wodę i dowiadujemy się, że w porze deszczowej woda spływa ze skał i jest magazynowa w takich niby studniach, mamy chwile wolnego czasu więc wspinamy się po skałach, ja z Bożenką dość zachowawczo, ale Kasia z Marcinem wyszli prawie na sam szczyt 🙂

Następnym punktem jest skalny most Umm Fruth, na którym my z Bożenką już byliśmy ale dla naszych znajomych była to wielka atrakcja, jako doświadczony przewodnik poszła z nimi Bożenka, wspinali się na szczyt a ja z dołu cykałem zdjęcia. 🙂 Byłem już bliski wyjścia, ale przyjechała wycieczka i dałem sobie spokój, zrobiło się gwarno niczym na Krupówkach, trzy lata temu nabiłem sobie tam guza, teraz uznałem, że nie chce 🙂

Ruszamy do bazy i dzień świstaka 🙂 herbatka, kolacja, toaleta i nyny 🙂 Ta noc dużo cieplejsza 🙂

Trzeci dzień atakujemy następny szczyt Jabal Haash, który jest ciut niższy od najwyższego, do tego można z niego podziwiać Jabal Umm Ad Dami, ruszamy pickupem przez pustynię, jak dzień wcześniej, dojeżdżamy do szczytu i ruszamy w górę, trasa łatwiejsza i krótsza. Po drodze trafiamy miejsce z masą amonitów i takim jakby ołtarzem, gdzie ktoś nazbierał ich tam całe mnóstwo, my sami dokładamy jeszcze parę 🙂 Sam szczyt jest takim jakby wielkim płaskim stołem, gdzie możemy sobie połazić i pocykać piękne panoramy. Sami siadamy na skraju i odpoczywamy oglądając najwyższy i inne górki w pobliżu 🙂

Schodzimy w dół, Aied zabiera nas do swojego rodzinnego obozu, gdzie jemy lunch, tam też wraz z Marcinem znajdujemy fajnego starego pickupa Toyoty i próbujemy się zaprzyjaźnić z wielbłądem ale on jakoś nie chce, za to mała koza jak najbardziej 😛

Wsiadamy do pickupa i ruszamy do Kanionu Khazali, my go znamy z poprzedniego wyjazdu, ale jak to bywa, gdy nas ktoś puszcza gdzieś bez przewodnika, to bardzo chętnie ruszamy szukać nowych wrażeń i tak trafiliśmy na stado kóz 🙂

Aied czeka na nas po drugiej stronie i ruszamy dalej do ruin domu Lawrenca z Arabii, tam robimy zakupy u miejscowych beduinów i wspinamy się na półkę skalną, tam trochę leniuchujemy, aby finalnie wrócić do campu na uwaga … ostatni dzień świstaka 🙂

Rano śniadanie, Ali odwozi nas do wioski, rozliczamy się i żegnamy, wsiadamy do taksówki ze zwariowanym nowym taksówkarzem 😛 który wiezie nas do Akaby, której w sumie nie chcemy, a później usilnie chce nam wkręcić płatną plażę nad Morzem Martwym, na co też nie chcemy się zgodzić i zaczyna się straszenie policją (brakuje jeszcze diabła) olewamy i na moim GPSie jedziemy na lokalną plażę. Na sam koniec próbuje jeszcze być naszym bodyguardem, bo tam na dole przy wodzie mogą nas wije wciągnąć, ale rezygnuję z jego usług 🙂 Ruszamy w dół i tak jak ostatnio mamy dla siebie plażę pełną lokalesów, może nie jest to Sopot 🙂 ale Kasia z Marcinem testują wyporność słonej wody, aby później opłukać się w spływającej po stoku wodzie z ciepłych źródeł i umazać się błotem z Morza Martwego 😛

Zwariowany kierowca dalej wiezie nas na górę Nebo, która stała się dla mnie największą porażką, tłum chińskich turystów, do tego kierowca chciał nam wcisnąć jakiś sklep z suwenirami, ot w 2016 roku zapamiętałem to miejsce zupełnie inaczej.

Jedziemy do Ammanu, kierowca nie umie znaleźć naszego hotelu i kręci się, aż dajemy sobie spokój, wypuszcza nas jak najbliżej się da i ruszamy piechotą, co też nie jest takie proste bo namiar z booking.com jest trochę inny, finalnie trafiamy do hotelu i mamy bardzo fajne warunki za dość przystępną cenę 🙂 Plus Ammanu to, że działa tam Uber więc mniej więcej wiem ile kosztuje taksi na lotnisko, propozycja z hotelu jest podobna więc bierzemy od nich 🙂 Wieczorem ruszamy na zakupy w Ammanie i kolację 🙂 znajdujemy bardzo fajną lokalną knajpkę i zajadamy się jakimś mięsiwem z metalowego garnka 🙂

Wszystko co dobre musi się skończyć, idziemy spać a rano bez niespodzianek jedziemy na lotnisko i wracamy do Krakowa.

Kilka praktycznych rad:

Wymiana pieniędzy – Arab Bank – brak prowizji

Karta Revolut (bankomaty) w Arab Banku była prowizja z tego co pamiętam 3 JODy niezależnie od kwoty

Używaliśmy karty telefonicznej od operatora Zain – 13,108 JODów

Taxi z lotniska do Wadi Musa – 75 JODów

Taxi z Wadi Rum do Ammanu – 100 JODów

Taxi z Wadi Musa do Wadi Rum – 30 JODów

Taxi z Wadi Musa do Małej Petry – 7 JODów

Korzystaliśmy z Taxi polecanego na forach : Ali Salameen –  tel. 00962777533958, email: alisalameen@yahoo.com (anglojęzyczny)

4 dni w Wadi Rum (Wadi Rum Travel) – 120 JODów na osobę – Ali jest bardzo elastyczny, można samemu skonstruować sobie program pobytu, przez 4 dni nie trzeba się martwić o jedzenie i nocleg, a czas leci niemiłosiernie szybko 🙂

Jordan Pass – 70 JODów na osobę

Cennik potraw Al-Arabi w Wadi Musa:

Hotele:

Saaba Hotel Wadi Musa – pokój 4 osobowy: 116 JODów (3 noce)

Nobel Hotel Amman – dwa pokoje 2 osobowe: 22,500 JODów (1 noc)

Ślady GPS:

Ślad trasy Mała – Duża Petra :  Trasa Mała - Duża Petra (Wikiloc)       Trasa 3D : Trasa 3D z Małej d Dużej Petry (ayvri)

Ślad na szczyt Jabal Umm Ad Dami :  Trasa Mała - Duża Petra (Wikiloc)       Trasa 3D : Trasa 3D z Małej d Dużej Petry (ayvri)