... czyli podróże małe i duże ...

Przygoda z Indiami 2014

Leh

Myśl o Indiach i zdobyciu Stok Kangri (6137m n.p.m.) towarzyszyła nam od Pszczyńskich Spotkań z Przygodą w 2013r kiedy to z zapartym tchem wysłuchaliśmy wykładu Julii Lachowicz 🙂 Na 2013r zaplanowany mieliśmy już wyjazd do Wietnamu ale na 2014r nie mieliśmy jeszcze pomysłu 🙂 no i od słowa do słowa staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami biletów z Krakowa do Delhi i z powrotem liniami Austrian Airlines oraz z Delhi do Leh i z powrotem liniami Air India 🙂 Koszt zakupionych biletów wyszedł nas 300zł drożej niż w 2012r koszt przelotów na trasie Praga-Kathmandu więc nie było źle. Z niecierpliwością odliczaliśmy ostatnie dni przed urlopem.

Wylot – 23.08.2014r

Wstaliśmy o 4:00. Dzięki Piotrkowi, naszemu koledze z pracy udało nam się dotrzeć na lotnisko w Krakowie. Dobrze, że zapobiegawczo wyjechaliśmy wcześniej bo przez małą awarię na lotnisku i jedną zbiorczą kolejkę dopiero o 6:30 udało nam się nadać bagaż i to tylko dzięki temu, że wcześniej odprawiliśmy się przez internet. O 7:45 lecieliśmy już do Wiednia a z Wiednia do Delhi o 13:15.

   Drzemka między lotami  Lotnisko w Delhi  Lotnisko w Delhi  Lotnisko w Delhi

I dzień w Indiach – 24.08.2014r.

Kolejny lot mieliśmy mieć następnego dnia po 6:00 ale ostatecznie samolot się opóźnił i wylecieliśmy dopiero około godz. 9:00. W Leh byliśmy po 45 minutach spokojnego lotu. Po wyjściu z lotniska spodziewaliśmy się stoczenia z taksówkarzami batalii o rozsądną cenę przejazdu do centrum a tam pierwsza niespodzianka, ceny dokładnie takie jakie znaleźliśmy wcześniej w internecie i są one urzędowo ustalone, nikt nie próbuje nas na nic naciągnąć 🙂

[M] Wrzucam linka z cenami taksówek w pdf-ie ceny są na lata 2014-2015 więc na pewno się jeszcze przydadzą Taxi-list

Hotel mieliśmy już wcześniej zarezerwowany na www.booking.com żeby nie zaczynać przygody w obcym mieście od krążenia z bagażami w poszukiwaniu noclegu. Jak cała historia pokaże jeśli o Indie chodzi to nie mieliśmy szczęścia do wybieranych w ten sposób hoteli. W Royal Heritage Resort mieliśmy spędzić pierwszy nocleg. Specjalnie wybraliśmy hotel ze średniej półki żeby się później nie zdziwić. Cena wynosiła 2650 rupii indyjskich za nocleg. Jak się okazało w tej cenie dostaliśmy domek z trzema pokojami i łazienką. Pokój w zupełności wystarczyłby nam jeden ale domek był bardzo ładny a na booking.com zbyt dużego wyboru nie było. Jeśli chodzi o zastrzeżenia to okazało się, że ciepłej wody tam nie było a wi-fi działało tylko przez chwilę a potem cisza 🙂 do tego właściciel i pracownicy co jakiś czas kontrolnie wpadali zapytać czy czegoś nie potrzebujemy i czy czegoś „kilka razy drożej” nam nie załatwić.

   Pierwszy nocleg  Pierwszy nocleg  Pierwszy nocleg  Pierwszy nocleg  Wyjście z lotniska

[M] Wpadali i to często z pytaniami czy coś potrzebujemy a jak o coś zapytałem np. o ciepłą wodę to oczywiście będzie – kiedyś na pewno 🙂 Hotel ten też jest stosunkowo daleko od centrum w stosunku do innych a jakość do ceny jest niewymierna, szkoda czasu i pieniędzy. Sumując przybytek ten nie pasuje do Leh za to w Delhi byłby idealny (kanty,kanty kanty i „załatwiacze”) , Tak mi się jeszcze przypomniało wieczorem od obsługi hotelu śmierdziało alkoholem – ot wysoki standard 😛

   Ulice Leh  Ulice Leh  Ulice Leh  Ulice Leh

Postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia znaleźć sobie coś innego na resztę pobytu w Leh. Sądziliśmy, że nie odczujemy zbytnio wysokości po wylądowaniu bo już w tym roku zdobywaliśmy szczyty powyżej 3000 i 4000 m n.p.m. ale jednak 😛 zadyszka mnie łapała jak gdziekolwiek próbowałam szybszym tempem podejść lub przenieść coś ciężkiego (Leh położone jest na wysokości 3518m n.p.m.). Od samego początku zaczęliśmy myśleć nad aklimatyzacją. Uznaliśmy, że pierwszy dzień poświęcimy na zwiedzanie Leh i znalezienie sobie nowego lokum, następny na zdobycie permitu na Stok Kangri a potem będziemy się aklimatyzować próbując zrobić trekking z Lamayuru do Markha.

   Ulice Leh  Ulice Leh  w drodze do Pałacu  DSC05283

Najpierw jednak wydobyliśmy z plecaków sandały 😛 a dopiero potem ruszyliśmy na mały rekonesans w Leh. Doszliśmy do Old Town i powyżej nad miastem zobaczyliśmy zachęcająco wyglądający Pałac a jeszcze wyżej Buddyjską świątynię Tsemo Gompa. Powoli pięliśmy się w górę schodami i wąskimi uliczkami. Okazało się, że w Pałacu trafiliśmy na wystawę zdjęć Czeskich pałaców :p nie takiej egzotyki spodziewaliśmy się po Indiach 😛 Łącznie przeszliśmy 9 pięter pałacu, podziwialiśmy jakąś wystawę malarstwa, zachowane na ścianach freski oraz rzeźbienia na drewnianych wykończeniach pustych wnętrz i oczywiście podziwialiśmy zrobione w Czechach zdjęcia.

   Widok na Pałac  Widok na miasto  Wejście  w komnatach

[M] Pałac fajny, tylko warto uważać jak się jest wysokim (słabo oświetlony) bo zaliczyłem gonga o krokiew w jednym z ciemnych pomieszczeń – czołówki wskazane. Praktycznie nie ma ograniczeń w zwiedzaniu chodzimy wszędzie (mury, balkony, dachy) fajna zabawa bo naprawdę mnóstwo zakamarków. Z tego co pamiętam wstęp kosztował 100 rupii

   Widok z Pałacu  Pałac wewnątrz  Pałac wewnątrz  Zdobienia  Restauracja

Zaczęliśmy powoli robić się głodni więc w pobliskiej restauracji zjedliśmy kurczaka z ryżem o zagadkowej nazwie Chicken Hydarabadi a potem ruszyliśmy w stronę Gompy. Wątek zasłyszanych w tle rozmów członków polskiej wycieczki zorganizowanej pominę bo dotyczyły one zachwytów nad jaraniem „jointów” w Indiach i tak trochę wstyd nam za rodaków było.

[M] Nie no ja tu trochę rozwinę bo bekę miałem niezłą; może nie ładnie podsłuchiwać ale z racji tego, iż byliśmy w jednym pomieszczeniu nie mieliśmy za bardzo wyjścia.
Obsada: szefowa wycieczki czyli pani z agencji babka w temacie, dużo mówi z sensem ogólnie ok – typ kierowniczki koloni 🙂 rodzinka; dwie latorośle typ męski wiek ok. 20 (późne liceum ewentualne wczesne studia) plus mama, tata i jakiś wuja. 🙂 Latorośle typ fryzury wczesny David Guetta ewentualnie Justin Bieber (ubiór podobny, nie jestem do końca pewny ale chyba nawet w rurkach spodniach) opowiadali kawały o miaruhuanie, a kawały były w stylu wczesnego gimnazjum praktycznie sami się z nich śmiali, cały pobyt ich w restauracji to była jedna wielka opowieść jak to wspaniale jest palić jointy, słuchając ich odnieśliśmy wrażenie jak by się zapętlili – współczuje pani z agencji z tym, że jej za to płacą 🙂

   W drodze do Gompy  W drodze do Gompy  W drodze do Gompy W drodze do Gompy

Tego dnia udało się nam spokojnie osiągnąć wysokość około 3800m n.p.m. i zachwycać widokami widzianego z góry miasta. Od Gompy zeszliśmy jeszcze na przełaj do ruin wieży niedaleko pałacu ale wtedy zaczęło się robić pochmurnie i wietrznie więc uznaliśmy, że pora schodzić.

   Widoki z Gompy  Mury Gompy  Czas na modlitwę  Widok w dół

Chodzenie uliczkami miasta było dość męczące bo sprzedawcy starali się nas na każdym kroku zachęcić do kupowania pamiątek a my na tym etapie podróży szukaliśmy tylko kartusza z gazem i artykułów spożywczych a nie kaszmirowych szali. Sklep ze sprzętem turystycznym a w tym i kartuszami znaleźliśmy bez większych problemów ale uznaliśmy, że wrócimy po butlę dopiero następnego dnia.

   Ulice Leh - Agencja Yak Travel  Ulice Leh  Posterunek Policji  Ulice Leh

Przy okazji zrobiliśmy też rozeznanie i znaleźliśmy pocztę. Po drodze do hotelu zaopatrzyliśmy się jeszcze w kartki pocztowe bo nauczeni doświadczeniami z Nepalu (czas doręczenia poczty do 6 miesięcy) chcieliśmy je jak najwcześniej wysłać 🙂 Wracając rozpoczęliśmy też negocjacje w mijanych Guest House-ach, okazało się, że nocleg w przyzwoitych warunkach (patrz wi-fi, ciepła woda i względna czystość) można znaleźć już w granicach 800-900 rupii indyjskich za dwuosobowy pokój co przy zapłaconych przez nas 2650 rupii indyjskich jest sporą różnicą. W naszym ekskluzywnym domku wieczorem nadal nie było ciepłej wody więc postanowiłam zacząć się hartować, wi-fi również nie działało. Właściciel hotelu postanowił nas jeszcze przekonać do wykupienia permitu na Stok Kangri w cenie zaledwie 2 razy wyższej niż ta jaką możemy zapłacić znajdując biuro Indian Mountaineering Foundation, grzecznie odmówiliśmy ale uświadomiliśmy miłego Pana, że w cenach się orientujemy.

    TongSpon GuestHouse  TongSpon GuestHouse  TongSpon GuestHouse  TongSpon GuestHouse

II dzień w Indiach – 25.08.2014r.

Rano szybko zjedliśmy śniadanie i poszliśmy szukać nowej gawry. Wybraliśmy ostatecznie Guest House Tongspon i był to strzał w dziesiątkę do tego cenę z 900 obniżyli nam na 800 rupii indyjskich. I tutaj wreszcie mogłam wziąć ciepły prysznic a do tego działał internet. Wbrew pozorom wi-fi jest tu niezbędne ponieważ zasięgu telefonii dla naszych operatorów tutaj nie ma żadnego a zdobycie indyjskiej karty SIM to masa formalności i wysiłku.

[M] W Ladakh nie działa roaming. Praktycznie działają tylko karty z Kaszmiru, co do załatwienia karty – pamiętajmy to są Indie i nie ma rzeczy niemożliwych ale po pierwszym spławieniu mnie w sklepie z komórkami dałem sobie spokój, średnio potrzebna była mi tam komunikacja GSM.

   Wejście do IMF  Wejście do IMF

Zostawiliśmy plecaki i ruszyliśmy na poszukiwanie Indian Mountaineering Foundation. Dzień wcześniej jak pytaliśmy o lokalizację tego biura naszego gospodarza od „drogich przysług” to wskazał nam miejsce bardzo dokładnie i opisał jak tam trafić, niestety okazało się, że tam gdzie nas wysłał można załatwiać tylko permity borderline. Powiedziano nam tam też, że biuro IMF znajduje się niemalże na drugim końcu miasta w okolicy Posterunku Policji i Szkoły. Łatwiej powiedzieć niż znaleźć 🙂 Do wskazanej szkoły trafiliśmy bez problemów, w jej pobliżu budynek obok budynku znajdowały się agencje turystyczne więc byliśmy faktycznie blisko celu ale ulicę przeszliśmy w górę i w dół a na biuro IMF nie trafiliśmy. Uznaliśmy, że będziemy sprytniejsi i znajdziemy sobie w internecie w jednej z miejscowych kafejek adres. Adres znaleźliśmy i owszem IMF Mentokling complex, Chanspa, Lech ale jak zapytaliśmy właściciela przybytku, gdzie znajdziemy tą ulicę to dowiedzieliśmy się, że znajdujemy się w Mentokling complex przy ulicy Chanspa 🙂 sweet 🙂 chodziliśmy od drzwi do drzwi, nikt nie wiedział, gdzie takie biuro się znajduje aż wreszcie w jednej z agencji turystycznych powiedziano nam, że w dole ulicy powinniśmy się rozglądać. I ostatecznie znaleźliśmy biuro IMF praktycznie naprzeciw wspomnianej wcześniej szkoły tyle tylko, że w podwórku Guest House-u Mentokling. Samo załatwienie permitu już było proste a i kosztował on odpowiednio mniej niż wcześniej nam proponowano bo 1500 rupii indyjskich za osobę.

   Skrzynka pocztowa  i poszły !!!  w Nirvanie  Ulice Leh

Mogliśmy wreszcie pójść zjeść pierożki Momo w restauracji Nirvana i tam wypisać kartki pocztowe, które od rana ze sobą nosiliśmy. Nie wiem ile razy łącznie w górę i w dół chodziliśmy ulicą Chanspa 😛 ale chyba za dużo. W drodze powrotnej do naszego Guest House-u wysłaliśmy kartki pocztowe i kupiliśmy kartusz z gazem ([M]450 rupii brak możliwości negocjacji ceny). Zostało nam później jeszcze tylko znaleźć zapalniczkę i załatwić taksówkę na następny dzień; okazało się, że z tym też nie było najmniejszych problemów. Kartusz z gazem oczywiście od razu wypróbowaliśmy robiąc sobie w pokoju kawę. Na wieczór poszliśmy jeszcze na spacer po Lech, zjedliśmy Dal na kolację i spakowaliśmy się na trekking. Każdy z plecaków ważył około 21kg.

III-VI dzień w Indiach – 26.08.2014r. do 30.08.2014r – opisany już wcześniej trekking z Phanjila do Chiling >link<

VII dzień w Indiach – 31.08.2014r

Ten dzień poświęciliśmy na odpoczynek przed wyruszeniem na spotkanie ze Stok Kangri a przede wszystkim na ładowanie baterii do aparatów, żebym dalej mogła pstrykać zdjęcia jak mały Japończyk. Wstaliśmy około 8:00 a że nie chciało się nam od razu wychodzić to zrobiliśmy sobie kawę w pokoju. Ciepły prysznic rano też był prawdziwą przyjemnością i luksusem po kilku dniach trekkingu. Tego dnia odkryliśmy naszą nową ulubioną knajpkę Happy World, gdzie za 180 rupii indyjskich czyli 9PLN zjedliśmy wypasione śniadanko składające się z kawy, dwóch jajek sadzonych, zasmażanych grzybków z cebulką, sandwicha i sałatki owocowej 🙂 palce lizać. Później „poszwędaliśmy” się po Leh a mając ambitny plan odwiedzenia Hall of Fame, miejscowego muzeum, doszliśmy tylko do Fortu Zorawar, który mimo zamkniętej o tej porze części wystawowej trochę pozwiedzaliśmy. Na obiad wróciliśmy do Happy World a wieczorem załatwiliśmy sobie taxi na następny dzień. Ten dzień nie należał do zbyt ambitnych, głównie spacerowaliśmy i planowaliśmy przyszły zakup pamiątek oglądając miejscowe bazary.

   Fort Zorawar  Fort Zorawar  Fort Zorawar  Ulice Leh  Śniadanie mistrzów :)

VIII-XII dzień w Indiach – 01.09.2014r do 05.09.2014r – opisana już wcześniej próba zdobycia Stok Kangri >link<

XIII-XIV dzień w Indiach – 06.09.2014r do 07.09.2014r

Te dni, z racji moich problemów z oczami, nie należały do zbyt aktywnych. 6 września ograniczał się do posiłków i krótkich spacerów po Lech. 7 września widziałam już lepiej więc wybraliśmy się kupić trochę pamiątek, a że ciężko się było zdecydować i ceny wysokie nie były to wyszło tego nawet dużo 😛

   No to mielimy :)  Ulice Leh

Trafiliśmy tego dnia też na naszego rodaka Darka i po krótkiej rozmowie z nim mieliśmy już nowe pomysły na to co jeszcze chcielibyśmy na świecie zwiedzić i gdzie pojechać 😛 Gdy wracaliśmy z pierwszego trekkingu obiecaliśmy sobie spróbować jeszcze raftingu na rzece Zanskar. Jak wstępnie szukaliśmy ofert to były one w granicach 1500-2000 rupii indyjskich, pogoda dopiero 7-go zaczynała się poprawiać więc postanowiliśmy zorientować się czy 8-go, któraś z agencji będzie coś takiego organizowała. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu bo 9-go września wylatywaliśmy już do Delhi. Dzięki odrobinie szczęścia już pierwsza agencja, do której weszliśmy Yak Travel zaoferowała nam rafting w cenie 1200 rupii indyjskich od osoby, nawet nie próbowaliśmy się targować bo w przeliczeniu było to zaledwie 60PLN a cena obejmowała przejazd Jeepem do Chiling, niezbędny sprzęt,ponad dwie godziny zabawy, ciepły posiłek i powrót Jeepem do Lech. Aż nie chciało się nam wierzyć, że to takie proste. Wpłaciliśmy zaliczkę ale do końca nie byliśmy pewni czy po takim załamaniu pogody jakie zaliczyliśmy w Ladakh ten spływ na pewno się odbędzie. Na koniec wybraliśmy się jeszcze do muzeum Hall of Fame, gdzie obejrzeliśmy bardzo bogatą ekspozycję dotyczącą Indii, Ladakh, ludności, fauny, flory, działalności gospodarczej jak i potęgi sił zbrojnych Indii a na koniec wojskowi obsługujący muzeum zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie z Marcinem.

   Hall of Fame  Hall of Fame  Z ekipa z Hall of Fame  Bożenka Panem Świata :)

Ogólnie Marcin był sporą atrakcją Leh z racji swoich 193cm wzrostu, nie dość, że na ulicy miejscowi pytali go o wzrost i obwód w bicepsie 😛 to od tego dnia zaczął jeszcze wyrabiać za Misia z Zakopanego 😛 Dzień należał do bardzo udanych tym bardziej, że pamiątek też nam przybyło 🙂

XV dzień w Indiach – 08.09.2014r

Punktualnie o 9:00 czekaliśmy pod agencją Yak Travel. Z małym opóźnieniem co prawda ale pojawił się chłopak, który zabrał nas do samochodu zbierającego po mieście uczestników raftingu. Krążyliśmy trochę po mieście więc uzupełniliśmy zabrany przez nas plecak o ręczniki, o których przypomniało się nam dopiero w samochodzie. Do Chiling jechaliśmy dosyć długo krętymi wąskimi drogami. Po drodze mijaliśmy wielu robotników, ponieważ droga ciągle była w budowie. W pewnym momencie musieliśmy też czekać na dalszy przejazd aż koparka skończy zrzucać część wysadzonych skał z ziemią w dół wysokiej skarpy do Zanskaru. Do właściwego miejsca startowego dla raftingów po Zanskarze nie dojechaliśmy, ponieważ część drogi po załamaniu pogody była jeszcze zamknięta.

   Nasza ekipa  Łodzie Wikingów czekają  Zaczyna się :)  Nasz okręt bojowy

Najpierw czekaliśmy na pozostałe samochody a potem jeszcze grzecznie czekaliśmy na przydział kombinezonów, kapoków, kasków i wioseł. Łącznie przygotowane były 4 pontony. Sam podział na załogi przebiegł dosyć szybko i sprawnie. My na miejsce dojechaliśmy z jedną z organizatorek, parą Belgów i Angielką więc dołączył do nas jeszcze tylko Niemiec oraz nasz rodak, który będąc dzieckiem wyjechał do Niemiec i Sternik. Jeśli chodzi o samo przebranie się i przygotowanie to było z tym sporo zabawy tym bardziej, że kombinezony to można było dostać głównie trochę za duże bądź trochę przyciasne. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie z wiosłami w rękach i przeszkolenie przed samym startem. Załoga nam się udała a sam spływ był niesamowitą zabawą tym bardziej, że pierwszy raz braliśmy w czymś takim udział. Już po pierwszych kilkunastu metrach spływu dostaliśmy taką falą, że z całej siły stopami zaparłam się w pontonie i tak już do końca spływu mi zostało 😛 później nie czułam stóp wychodząc na brzeg 😛 I tak przez ponad 2 godziny na przemian obrywanie falą, wiosłowanie, ściganie się, chlapanie i te piękne widoki po drodze 🙂 Zabawa przednia i wszystkim taki spływ polecam.

   Zanskar  Co ja pacze ?:P  Zanskar  Forward !!!!  Zanskar

Dla porównania poziom trudności tego raftingu w niektórych miejscach wynosił 3+ a rafting organizowany w Pieninach ma poziom 1. Na koniec żal było wychodzić z pontonu. Niestety na brzegu rozeszły się drogi nasze i naszego rodaka z Niemiec a mieliśmy wymienić się jeszcze e-mailami. Okazało się, że grupa, z którą przyjechał nie udała się w to miejsce co my na posiłek. My pojechaliśmy do szumnie nazwanego plażową restauracją Campingu, gdzie czekała na nas kawa i Dal z ryżem i smażonymi warzywami. Siedzieliśmy tam jeszcze długo i rozmawialiśmy zanim odwieziono nas do Leh. Mieliśmy zorganizowany czas od 9:00 do 18:00. Do tego na sam koniec to my musieliśmy się zapytać komu wreszcie moglibyśmy wpłacić resztę należności za tą zabawę i okazało się, że możemy to zrobić w agencji Yak Travel, co też zrobiliśmy zaraz po powrocie do miasta. W Leh wybraliśmy się już tylko na kolację i niechętnie zaczęliśmy się pakować przed wyjazdem. Następnego dnia na lotnisku musieliśmy być bardzo wcześnie więc tym razem postanowiliśmy taksówkę zamówić przez właściciela naszego Guest House-u.

Dzień XVI – 09.09.2014r

Dzień wcześniej wzięliśmy sobie kanapki na wynos z restauracji z myślą o śniadaniu. O 5:30 czekała już na nas taksówka. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Na lotnisku zaczęło się trochę zamieszania bo w tym czasie miały być obsługiwane dwa wyloty do Delhi różnych linii lotniczych a do tego transport wojskowy. Marcin bez problemu przeszedł odprawę i security control a ja oczywiście musiałam zacząć rozpakowywać moje pamiątki, które sprzedawcy dla zabezpieczenia owinęli gazetami i obkleili taśmą klejącą. Na szczęście po pierwszym słoniku dali mi spokój 🙂 Czasu mieliśmy dużo. Z dziwnych praktyk każdy pasażer po przejściu kontroli bagażu podręcznego musiał jeszcze wyjść zidentyfikować swój bagaż rejestrowy, który dopiero po tej dodatkowej identyfikacji był przygotowywany do wysyłki.

   Street Food  Ulice Delhi  Ulice Delhi - widać naszą restaurację Exotic Restaurant  Ulice Delhi

Lot do Delhi był krótki i przyjemny a w stolicy jak to w stolicy nie było już tak swojsko jak w górach. Już na początku musieliśmy dobrze szukać taksówki bo te na samym początku kosztowały 700 rupii indyjskich za kurs a następne już 600 i 400 rupii indyjskich. Po przedpłacie w wyznaczonym punkcie poszliśmy z adresem naszego zarezerwowanego hostelu Cottage Good Day do kierowcy. Jak wyjeżdżaliśmy drogami z lotniska, niemalże przy każdym pasie jezdni były wieżyczki strzelnicze z uzbrojonymi funkcjonariuszami 🙂 dziwny sposób kontroli ruchu 😛 Jak dojechaliśmy do turystycznej dzielnicy, gdzie miał się znajdować nasz hostel kierowca uznał, że zostawi nas na środku drogi, bo on nie wie gdzie ma nas zawieźć i nawet po numerze posesji nie chciało mu się poszukać, dopiero sami znaleźliśmy jakiegoś przechodnia, który wsiadł z nami do tej taksówki i wskazał właściwe miejsce. W hostelu też niespodzianka bo przy meldunku spisywali na nasz temat wszystko i kserowali nasze paszporty. Na koniec musieliśmy podpisać się w kilku książkach 😛 to jest dopiero niepotrzebna papierologia. I już myśleliśmy, że wreszcie odpoczniemy a tu jeszcze z ciężkimi bagażami musieliśmy wejść na 3 piętro, dostaliśmy klaustrofobiczny pokój, w którym panował zaduch jak w saunie parowej, do dyspozycji mieliśmy tylko mały wentylator a na Marcina pytanie o ciepłą wodę usłyszeliśmy w odpowiedzi, że na zewnątrz jest ciepło więc woda nie musi być ciepła 😛 a gwoździem programu było wi-fi dostępne na parterze na schodach 😛 uznaliśmy, że od razu idziemy zarezerwować pokój w innym hotelu byle była klimatyzacja a potem wracamy po bagaże i rozliczamy się za nocleg, z którego nie zamierzamy skorzystać. Tak też zrobiliśmy. Po obejrzeniu kilku hotelów wybraliśmy Shelton, było względnie czysto, w pokoju była wydajna klimatyzacja a do tego całodobowo działała restauracja na dachu. Dla porównania Cottage Good Day kosztował nas 800 a Shelton 1300 rupii indyjskich. Ostatecznie ani jednego ani drugiego miejsca nie polecamy.

XVII-XXII dzień w Indiach – 10.09.2014r do 15.09.2014r

Łącznie 6 dni w Delhi to aż za dużo, teraz uważamy, że 3 w zupełności by wystarczyły. Przez ten czas spotkaliśmy zarówno fantastycznych ludzi jak i tych, których wolelibyśmy nie pamiętać. Od pierwszego dnia zaczęliśmy się orientować w cenach wycieczek do Agry i tu pierwszy minus dla Hotelu Shelton – oferowali nam 1000 rupii droższą wycieczkę niż agencja turystyczna zaraz za rogiem. Nam udało się z marszu zarezerwować wycieczkę za 5500 rupii indyjskich po tym jak tuż przy hotelu zagadnął nas jej właściciel a później przekonał do swoich usług.

   Mechanik  Transport  Main Bazar nocą  W naszej restauracji :)

Ogólnie właściwe zwiedzanie Delhi zaczęliśmy 10 września. Tego dnia około 11:00 spotkaliśmy się przed hotelem z Nę, naszym kierowcą i ruszyliśmy w miasto taksówką z agencji turystycznej. Przyjemność ta nas kosztowała 1400 rupii indyjskich i miało być to wg zapewnień właściciela agencji lepsze od jeżdżenia motorikszą i targowania się przy każdym przejeździe. Jedyne czego nie wynegocjowaliśmy to klimatyzacji w samochodzie 😛 ale nie można mieć wszystkiego. Niestety z powodu korków na drogach i tego, że samochodem nie tak łatwo się z nich wydostać zwiedziliśmy tylko 3 miejsca ale za to jakie. Najpierw zobaczyliśmy świątynię Birla Temple, później Qutub Minar i na koniec świątynię Lotus Temple. W międzyczasie Nę zawiózł nas jeszcze na obiad i w sumie zwiedzanie skończyliśmy coś koło 18:00, Nę za każdym razem czekał na nas na parkingu ale wyznaczał nam też limit czasu na zwiedzanie. W większości miejsc musieliśmy zdejmować buty, do niektórych obowiązywał bilet wstępu a w niektórych jak np. wewnątrz Birla Temple i Lotus Temple nie można było robić zdjęć. Już myśleliśmy, że ciężko będzie o wspólne zdjęcia z tego zwiedzania ale w Qutumb Minar jeden z pilnujących obiektów ochroniarzy chwilę z nami porozmawiał i sam zaproponował, że kilka fotek nam zrobi, jedynie z sobą nie pozwolił się nam sfotografować. Wydaje mi się, że więcej czasu spędziliśmy w korkach niż w zwiedzanych miejscach 😛

Oczywiście żeby nie zanudzać i zbytnio się nie rozpisywać miejsca, które zwiedziliśmy opisane są w następnej zakładce >link< .

Jeśli chodzi o czas miło spędzony w korkach to dodatkowo umilali nam go jeszcze wszelkiego typu sprzedawcy produktów niepotrzebnych 😛 (patrz: balony, słuchawki do telefonu, breloczki, kwiatki) oraz żebracy w każdym wieku, było to dość męczące z uwagi na skalę tego zjawiska. Dzień upłynął dość szybko a wieczorem znaleźliśmy sobie nową ulubioną knajpkę Exotic Restaurant, w której można dobrze i niedrogo zjeść. W Leh przy obiedzie dla dwóch osób i czymś do picia z reguły mieściliśmy się w granicach 500 rupii indyjskich (25PLN) a w Delhi już obiad wychodził nas 600-700 rupii indyjskich (30-35PLN) w Exotic Restaurant i niestety jakieś 900-1200 rupii indyjskich (45-60PLN) w miejscach, gdzie podczas zwiedzania zawoził nas kierowca agencji turystycznej (dodam tylko że problemem dla nas nie była cena ale to, że o wiele smaczniejsze dania były w naszej restauracyjce a ja nie lubię białych obrusów na stołach i kryształowych szklanek :P). Dla tych, którzy chcieliby spróbować do tej małej restauracyjki trafić dodam, że stojąc na placyku (takim niby rondzie wykorzystanym przez sprzedawców dóbr wszelakich) przy ulicy Main Bazar trzeba spojrzeć na ostatnie piętra i dachy budynków wokół, na wszystkich znajdują się duże tablice z nazwami restauracji, nie sposób przeoczyć a wchodząc na górę stromymi schodami usłyszymy już przechodząc koło kuchni pozdrowienie „Namaste”.

[M] Ciekawostka w Leh piwo można było kupić normalnie w restauracji czy sklepie za to w Delhi w restauracyjnym menu brak było piwa tylko kelner z tajemniczym uśmiechem proponował nam ten trunek spod lady 🙂 Piwo mają nie za dobre my próbowaliśmy dwa rodzaje Godfather i Kingfisher oba smakują tak samo.

   Agra wejście do Taj Mahal  Agra wejście do Taj Mahal  Agra wejście do Taj Mahal  Moje wypad !!!

11 września o 6:00 ruszyliśmy z Nę do Agry. Byłam w szoku, że na straganach, z których w dzień sprzedawane są przeróżne towary nocą śpią ludzie a koło 6:00 właśnie się budzili. Przejeżdżając przez miasto zauważyliśmy, że ludzie śpią też na pasach zieleni oddzielających pasy ruchu, na rondach, przy parkach i to tylko nieliczni mieli jakieś prowizoryczne zadaszenie zrobione na kształt namiotu z plandeki, reszta spała na „gołej” ziemi, czasem na jakimś skrawku materiału, czy na starym wysłużonym materacu. Do Agry droga była bardzo długa i nudna, po drodze mijaliśmy głównie cegielnie i pola trzciny cukrowej z dużą ilością chatek wykonanych z trzciny. Gdy dotarliśmy wreszcie do Agry widać było rozczarowanie Marcina, przejechaliśmy 205km żeby zobaczyć jakby nie było cud świata Taj Mahal a otoczka tego miejsca była rozczarowująca. Dookoła śmieci i brud, mnóstwo żebraków i sprzedawców breloczków. Turystów do Taj Mahal już przy parkingu nagabują właściciele wozów zaprzęgniętych w wielbłądy. Jeśli chodzi o sam bilet wstępu to miejscowi mogą go zakupić za 50 rupii indyjskich a turyści zagraniczni za 750 rupii indyjskich. Przy wejściu obowiązuje osobna kolejka dla kobiet i mężczyzn, na końcu której każdy jest przeszukiwany a torebki i plecaki trafiają do skanera żeby sprawdzić zawartość, wszystkie produkty żywnościowe, które w plecaku zostaną znalezione trafiają do kosza, z którego zaraz rozkradane są przez małpy. Tłum ludzi jest niestety niebotyczny i ciężko zrobić jakiekolwiek dobre zdjęcie. Nę załatwił nam przewodnika, początkowo oponowaliśmy ale ostatecznie uznaliśmy, że przynajmniej będzie nam miał kto zrobić wspólne zdjęcia 😛 Podsumowując nasze pierwsze spotkanie z jakimkolwiek cudem świata 🙂 spodziewaliśmy się, że widok Taj Mahal powali nas na kolana a tymczasem przytłaczał nas ilością turystów i tą otoczką na zewnątrz, którą niestety zobaczyliśmy w pierwszej kolejności. W ramach tej wycieczki zobaczyliśmy jeszcze Mały Taj Mahal, który zrobił na nas lepsze pierwsze wrażenie bo było tam mniej ludzi i można było gdzieś na ławce usiąść w ogrodzie i spokojnie odpocząć. Kolejnym punktem programu zwiedzania Agry był Czerwony Fort, jak wszędzie ludzi było tu sporo więc co jakiś czas staraliśmy się odbić w przeciwnym kierunku niż wszyscy, żeby na chwilę odetchnąć. I tak uciekając przed zgiełkiem w alejkach parku przy Forcie znaleźliśmy miejscowego mężczyznę karmiącego na swojej dłoni wiewiórki.

   Jedno zwielu zdjęć z Indyjskimi rodzinami :)  a fiordy to mi z ręki jadły :)  a fiordy to mi z ręki jadły :)  Wiewóry :)

Marcin zapytał, czy możemy zrobić mu zdjęcie a on wpadł na inny pomysł 🙂 nasypał Marcinowi do rąk okruszków i wiewiórka zaraz przeskoczyła na jego dłoń. Później spacerując Marcin jeszcze kilka razy wyciągał ręce w kierunku biegających beztrosko wiewiórek a one faktycznie za każdym razem podchodziły bliżej sprawdzić czy to nie pora karmienia 😛 Powrót do Delhi był równie męczący ale przynajmniej zrobiło się trochę chłodniej bo padało. W bonusie Nę zawiózł nas jeszcze do świątyni Akshardham w Delhi. Tym razem sprawdzanie nas i przeszukiwanie zaczęło się już przy wjeździe na parking.Kilku funkcjonariuszy sprawdzało czy nie wwozimy jakiejś bomby neutronowej schowanej w bagażniku, pod maską samochodu, pod podwoziem i wewnątrz taksówki. Dopiero po przekonaniu panów, że jednak nic takiego nie mamy pojechaliśmy na parking. Nę dał nam godzinę, ale mówił, że nie będzie też problemu jak się spóźnimy. Na początku okazało się, że wejście do kompleksu świątynnego jest bezpłatne ale musimy w depozycie zostawić telefony, aparaty i nawet gdybyśmy mieli to pendrive. Potem jak zwykle osobne wejście dla kobiet i mężczyzn. Niestety tego dnia miałam spodenki sięgające odrobinę przed kolana i 3 miłe panie zastanawiały się nad tym czy można mnie wpuścić, ostatecznie po serii prób naciągnięcia mi spodenek w dół mnie wpuściły 😛 O świątyni tej nie słyszeliśmy wcześniej i jesteśmy wdzięczni Nę, że nam ją pokazał 😛 on potem mógł tego żałować bo faktycznie się tam zasiedzieliśmy. Na początku wzięliśmy króciutki folder, żeby mieć opis zwiedzanych punktów a potem zachwycaliśmy się ogrodami, fontannami, pięknymi zdobieniami na ścianach budynków.

   Kicia w Delhi  Policja  Need for speed  trochę ochłody :)

Z racji tego, że nie można było robić zdjęć w całym kompleksie zrobiliśmy sobie oferowane przez ich fotografa wspólne zdjęcie na tle świątyni, które na koniec zwiedzania mogliśmy odebrać w sklepie z pamiątkami. Potem uznaliśmy, że chcemy zobaczyć też odpłatne prezentacje i to był główny błąd, bo po 15 minutach oczekiwania weszliśmy do budynku, w którym można było zobaczyć przedstawienie gdzie aktorami są tylko mechaniczne roboty. Przez 50 min chodziliśmy od sali do sali, gdzie odgrywane były poszczególne fragmenty przedstawionej historii guru Swaminarayan. Niestety przedstawienie zjadło nam bardzo dużo czasu i nie udało nam się zwiedzić samej świątyni a szkoda bo była bardzo imponująca. Jak wyszliśmy z przedstawienia było już ciemno, ogrody i sama świątynia były już oświetlone. Odebraliśmy nasze zdjęcie i sprzęt zostawiony w depozycie i pognaliśmy na parking, gdzie czekał Nę. Na szczęście na spóźnienie nic nam nie powiedział i odwiózł nas do hotelu. Próbował nas jeszcze przekonać na kolejny dzień zwiedzania Delhi taksówką ale uznaliśmy, że następnego dnia chcemy pojeździć motorikszą 🙂 Zmęczeni zjedliśmy jeszcze Kurczaka Tandori (polecamy!!!!) w naszej restauracyjce i tak zakończyliśmy ten dzień.
12 września postanowiliśmy poczuć wiatr we włosach i pojeździć motorikszą. Najpierw planowaliśmy w ten sposób poruszać się pomiędzy poszczególnymi atrakcjami miasta za każdym razem biorąc inny motorek. Najpierw postanowiliśmy podjechać pod India Gate bo tam było najbliżej z Main Bazar. Zaczęliśmy pertraktacje z pierwszym kierowcą i udało nam się cenę przejazdu zbić do 50 rupii indyjskich, dziwne było jednak to, że zaczął jechać w innym kierunku. Okazało się, że najpierw postanowił nas zawieźć do zaprzyjaźnionego sklepikarza, żebyśmy mogli zrobić sobie zakupy a potem nas zawiezie tam gdzie nam się ubzdurało. Od razu zrezygnowaliśmy z jego usług.

   Nowa fura  Kwiatuszek  Mućka  Ptasiek

[M] Kierowca ten stwierdził, że od Main Bazar do India Gate jest 7 km co spowodowało u mnie chęć zasadzenia mu wielkiego kopa – prawda jest taka, że z tego miejsca było ok. 1-1,2 km do India Gate.

Następnym kierowcą motorikszy, z jakim rozmawialiśmy był Asgar. On zgodził się nas podwieźć bez zwiedzania zaprzyjaźnionych sklepów i wytłumaczył nam to zjawisko. Powiedział, że na cenę 50 rupii indyjskich mógłby się zgodzić ale też zaproponowałby nam zrobienie zakupów bo wtedy miałby z tego jakiś profit i nie byłby stratny ale za 70 rupii indyjskich nie będzie nas już namawiał na nic. Ostatecznie dogadaliśmy się z nim, że zawiezie nas w 5 punktów Indian Gate, Humayun’s Tomb, Safdarjang Tomb, Gandhi Smiriti i Red Fort i będzie na nas czekał łącznie za 600 rupii indyjskich. Nam to pasowało bo bardzo przyjemnie się z nim rozmawiało a on chyba też był zadowolony bo w bonusie zawiózł nas jeszcze do Raj Ghat. Z racji tego, że polubiliśmy chłopa to zapytaliśmy się gdzie jest ten jego zaprzyjaźniony sklep bo obejrzeć coś zawsze możemy ale nie obiecujemy, że coś kupimy, w końcu Asgar woził nas za 30PLN przez kilka godzin po mieście i wszędzie na nas czekał. Jeśli zaś chodzi o samo podróżowanie motorikszą to moim zdaniem jest to lepsze wyjście niż jazda taksówką 🙂 Asgar mistrzowsko wydostawał się z wszystkich korków a cena takiego rozwiązania też była dużo korzystniejsza.

   India Gate  Ulice Delhi  Ulice Delhi  India homo :P

Taksówką za 1400 rupii indyjskich zwiedziliśmy 3 miejsca i staliśmy w korkach, motorikszą za 600 rupii indyjskich zwiedziliśmy 6 miejsc, korki mijaliśmy bokiem, z racji otwartej konstrukcji mieliśmy przewiew i nie potrzebowaliśmy klimatyzacji, której taksówkarze poruszając się po mieście i tak nie włączają z tylko sobie wiadomych powodów. Jedyny minus to to, że z racji braku drzwi i okien w tym pojeździe, trudno było opędzić się od żebrzących dzieci. A z zabawnych sytuacji było to, że dostałam ostrzeżenie od Indyjskiego transseksualisty nazywanego przez Asgara Indian Homo:P Nie chcieliśmy w każdym razie błogosławieństwa za drobną opłatą od mężczyzny w upiętym pięknie koku, w złotej biżuterii, damskim białym Sari i z elegancką torebką 😛 ostatecznie dotknął mnie w czoło a w zasadzie pacnął ręką coś tam burknął pod nosem i ostentacyjnie odszedł wymachując torebką 😛 Po powrocie od znajomego dowiedziałam się, że przekląć mnie nie przeklął ale było to swego rodzaju ostrzeżenie. Na pożegnanie Marcin zrobił sobie pamiątkowe zdjęcie z Asgarem i wziął od niego numer telefonu na wypadek, gdyby ktoś znajomy zawędrował kiedyś do Delhi i potrzebował transportu. A propos zdjęć to mamy ich wiele nie tylko na naszych aparatach 😛 jak już wspominałam Hindusi nieraz do nas podchodzili bądź wręcz podbiegali z prośbą o zrobienie sobie wspólnego zdjęcia na pamiątkę. Mistrzostwem chyba było jak staliśmy przy India Gate naprzeciw policjantów w pięknych wyjściowych mundurach, z którymi turyści robili sobie zdjęcia i wyrabialiśmy im za konkurencję bo druga kolejka ustawiła się do robienia zdjęć z nami 😛

   z Asgarem  Pamiątkowe zdjęcie :)  Kwiatuszek  Gdzie są orzeszki ?!!!

13 i 14 września poświęciliśmy już na zakup pamiątek i odpoczynek. Mieliśmy już dość zwiedzania, dość korków i powoli dość Delhi. Ja jeszcze miałam dość nagabujących mnie po kilka razy dziennie przydrożnych tatuażystów z zestawem przeróżnych kolorów henny i zdjęć tego co teoretycznie są w stanie na turystach namalować 😛 a byli oni niezmordowani bo odpowiadałam im „nie” po kilka razy dziennie a oni za każdym razem pytali ponownie 😛 Jeśli chodzi zaś o zakup pamiątek w Indiach to nieraz jak wchodziliśmy do sklepu pytano nas czy przyjechaliśmy w interesach i chcemy zrobić większe zamówienie czy też jesteśmy tylko turystami i szukamy tylko pamiątek. Na trzeciej kondygnacji jednego ze sklepów przy Main Bazar udało nam się trafić coś w rodzaju hurtowni, byliśmy tak zafascynowani przedmiotami, które oferowali i ich cenami, że na pamiątki ostatecznie musieliśmy dokupić dodatkowy plecak (dla ciekawostki po zapakowaniu ważył on 12kg a ja jeszcze i tak miałam trochę pamiątek upchanych w moich plecakach :P). Mile zaskoczył nas też Hindus w sklepie z apaszkami i chustami, mówił on po polsku niemalże idealnie a do tego na koniec jeszcze kupiłam sobie apaszkę z niespodziewanym rabatem. Miłym aspektem tych ostatnich dni w Delhi było ponowne spotkanie z Tomkiem i Wojtkiem, których wcześniej poznaliśmy pod Stok Kangri i to, że tym razem wymieniliśmy się adresami e-mail. Po południu 14 września już nawet nie chciało nam się wychodzić z hotelu, mieliśmy już dość robienia zakupów i przede wszystkim dość temperatury bliskiej 40°C. Wieczorem poszliśmy jeszcze tylko do naszej restauracyjki coś przekąsić i spakowaliśmy się przed wyjazdem. Jeśli chodzi o sam pobyt w hotelu Shelton to chciałabym wyjaśnić dlaczego jeszcze go nie polecamy. Co prawda było tam czysto, działała klimatyzacja i całodobowa restauracja ale na sam koniec przy rozliczaniu się za pobyt, mimo że spędziliśmy tam 6 dni, zostaliśmy podliczeni za 7. Nie lubię jak ktoś próbuje mnie oszukać a tym razem nawet nie była to drobna kwota tylko 1300 rupii indyjskich. Oczywiście po zorientowaniu się otrzymaliśmy zwrot części tej kwoty a resztę mieliśmy dostać później o czym niestety roztargniony recepcjonista zapomniał. O godz. 21:00 przyszedł po nas Nę i poczłapaliśmy z bagażami za nim przez połowę ulicy Main Bazar do zaparkowanej gdzieś daleko taksówki po czym ruszyliśmy na lotnisko. Wylot co prawda mieliśmy dopiero 15 września 😛 ale o godz. 1:35.

Powrót

Lotnisko w Delhi było wręcz zaprzeczeniem wszystkiego co człowiek ma do zarzucenia samej stolicy Indii. Wszystko odbywało się tu bez żadnych problemów, obsługa lotniska była na najwyższym poziomie o czym przekonaliśmy się już w 2012r kiedy lecieliśmy do Nepalu. Bez najmniejszego problemu udało się nam nadać bagaż do Krakowa i pozostało tylko czekać na lot. Jeśli chodzi o nasz niemały bagaż rejestrowy i podręczny to też nikt nie miał do niego najmniejszych zastrzeżeń i nic nie musieliśmy z niego wypakowywać. Rano byliśmy już w Wiedniu a po południu 15 września lecieliśmy już do Polski. W Krakowie byliśmy około 14:05. Z racji ilości bagażu na dworzec autobusowy pojechaliśmy taksówką a stamtąd autobusem do Wadowic, gdzie odebrała nas mama 🙂 a w domu przywitał nas psiak Maniek, siostry nawet specjalnie czekały żeby zobaczyć jego reakcję gdy wrócimy 🙂 cieszył się niesamowicie choć dla niego akurat nic nie przywieźliśmy. Dla nas, rodziny i znajomych w plecakach mieliśmy sporo pamiątek a jeśli chodzi o nasze zbieractwo to Marcin przywiózł dla siebie dwie flagi: Tybetu i Indii a ja kilka małych sów a oprócz tego wiele innych rzeczy, które można obejrzeć w zakładce „Suweniry”. Urlop wykorzystaliśmy już w całości ale zostało jeszcze trochę wypracowanych nadgodzin 😛 więc w głowach już kiełkują nam nowe pomysły bo w domu nie usiedzimy zbyt długo 😛

Polecamy:

Guest House Tongspon przy Fort Road w Leh
Restaurację Happy World w Leh
Agencję Turystyczną Yak Travel w Leh
Rafting na rzece Zanskar
Trekkingi w Ladakh
Kierowcę motorikszy z New Delhi Asgara tel. 09954090612
Sklepik z niedrogimi pamiątkami (na 3 kondygnacji): S.K-Expo Natural Perfume & Essential Oils, Incense, Cosmetics & Handicrafts 1115 Main Bazar Pahar Ganji, New Delhi.