czyli my tylko do sklepu proszę Pana 🙂
Tak dla funu robimy różne Korony Gór, trochę czasu temu udało się skończyć Koronę Gór Polski, w dość zaawansowanym stanie jest Korona Gór Europy, a tak przy okazji robimy też Koronę Gór Afryki. Mamy w sumie już dwa szczyty 🙂 najwyższy Maroka i najwyższy Etiopii i przyszedł czas na najwyższy Egiptu czyli Jabal Katrina (Góra św. Katarzyny) 2629 m npm, a bardzo pomógł nam w tym WizzAir z bardzo dobrymi cenami lotów z Wiednia do Sharm el-Sheikh w optymistycznym wariancie 33 euro, w mniej optymistycznym niecałe 50 euro tam i powrót. Bilety kupione, zabrał się z nami jeszcze nasz kolega Marcin, który już parę razy z nami latał, m. in. był z nami w Panamie, więc wiedział na co się pisze.
Głównym celem był najwyższy szczyt Egiptu, a tak przy okazji chcieliśmy jeszcze zdobyć Górę Synaj, a na koniec zażyć kurortowego życia w Sharm.
Dojazd bezproblemowy Flixbusem z Katowic do Wiednia, wcześniej dogadaliśmy sobie transport z lotniska do Świętej Katarzyny (Sant Katrin) miejscowości, z której biegną szlaki na najwyższy szczyt. Trasa do Wiednia bez niespodzianek, tylko wkręcamy Marcina, że z dwoma dawkami szczepionki to tylko może iść do night clubu we Wiedniu, bo na lotnisko wpuszczają tylko z trzema 🙂 Sprawy lotniskowe i w Wiedniu i w Sharm el-Sheik minęły bez żadnych problemów, ot na lotnisku zakupiliśmy kartę telefoniczną Vodafone z limitem 16 giga netu i radośnie pocwałowaliśmy do naszego kierowcy taksówki, który w godzinach wieczorowo-nocnych zawoził nas do miejscowości Święta Katarzyna, skąd zaczynaliśmy naszą przygodę.
Trasa przebiegła bezproblemowo, przejeżdżaliśmy przez kilka check-pointów (trasa ponad 200 km) finalnie jakoś tak przed 23:00 byliśmy już w naszym kampie. Czekały tam na nas nasze pokoje, pyszna herbatka i kolacja, którą notabene ogarnął nam przez telefon kierowca taksówki.
Nocleg mieliśmy ogarnięty przez Booking w polecanym Sheik Mousa Beduin Camp u stóp naszego celu. W pobliżu jest kilka sklepów, świetna knajpka, komisariat Policji i ogólnie jest tam bardzo sympatycznie i bezpiecznie.
Kolacja została nam przyniesiona do pokoju i była wielkim zaskoczeniem. Zmęczeni dostaliśmy taką pyszną wyżerkę, że byliśmy w szoku. Pokój mamy z łazienką i grzejnikiem elektrycznym (KUMTEL – Spirit of Inovation), bo jak w dzień jest pod 30 stopni, to w nocy temperatura spada w okolice zera. Sumując miejsce jest świetne, z rewelacyjną obsługą i świetnymi widokami. Noc i miliony gwiazd nad naszymi głowami robiły piorunujące wrażenie.
Rano po śniadaniu ruszamy na rekonesans, oczywiście obsługa campu wkręca nam, że jest niebezpiecznie i sami nigdzie nie możemy iść i takie tam. My im bajeczka, że idziemy do sklepu i ruszamy pod Fox Camp (drugie fajne miejsce noclegowe w tej miejscowości), tak przy okazji trafiamy na świetną miejscową knajpkę, gdzie delektujemy się kawusią z kardamonem. Jak się nazywa, nie jestem wstanie sobie przypomnieć, ale łatwo trafić, bo jest w centrum i okupują ją koty 🙂 blisko jest bank i sklepy. Jakieś 5 minut drogi od Beduin Campu.
Tu uznaliśmy, że jutro albo najwyższy, albo góra Synaj, a dzisiaj rekonesans i tak pokręciliśmy się, aż do check-pointu szlaku na górę Świętej Katarzyny, gdzie sympatyczny Policjant powiedział nam, iż jest to wyjście ze szlaku, a wejście jest z drugiej strony, więc ruszyliśmy w tą drugą stronę. Trasa pnie się do góry najpierw przy lokalnych domach, a później wpada w ruiny opuszczonej wioski, gdzie dalej idziemy kanionem mając w oddali po lewej stronie górę Synaj. Trasa jest bardzo klimatyczna, mijamy lokalne studnie i opustoszałe budynki pasterzy. Wydaje mi się, iż kanion ten nazywa się Wadi Al Arbaeen i wraca się przez miejscowy klasztor, który był zamknięty, trasa dalej biegła do check-pointu, o którym już wcześniej wspomniałem.
Poniżej nasza rozpoznawcza trasa z Maps.Me:
Spokojnie wracamy do Campu, gdzie czeka na nas pyszna kolacja. Wieczorem i w nocy planujemy co robimy jutro. Plan jest ambitny, albo najwyższy albo Synaj, najwyższego się trochę obawiam czasowo, bo lubimy pospać, a warto by wcześniej wstać. Finalnie uznajemy, że jednak Synaj.
Rano po śniadaniu po cichu, aby nas ktoś nie nagabywał na płatne wycieczki ruszamy w kierunku Fox Campu, a stamtąd kierujemy się w kierunku Klasztoru Świętej Katarzyny, od którego biegnie szlak na górę Synaj. Po drodze mijamy cmentarz, gdzie znajduje się grobowiec Aarona, brata i pomocnika Mojżesza (Tomb of Haron), miejsce jest ogólnodostępne i warte zobaczenia, sam grobowiec umieszczony jest na małym wzgórzu. Przed klasztorem mijamy pierwszy check-point, na który w 2017 miał miejsce atak terrorystyczny, gdzie zginął jeden z Policjantów, a cztery osoby były ranne. Tam bardzo sympatyczni Policjanci sprawdzają nam bagaże i życzą przyjemnej podróży. Dalej dochodzimy już do poważniejszego check-pointu, bramki i wypytywania o cel wędrówki. Dla ściemy mówię, że tylko klasztor bo już przypętał się przewodnik, który pewnie za jedyne 50$ od osoby może nas zaprowadzić na szczyt. Spisano nas z paszportów i przepuszczono dalej. Trasa do klasztoru to szeroka droga nic specjalnego, ot ładnie i czysto, sam klasztor obejrzeliśmy mijając go bokiem, średnio chciało nam się marnować czas jak góra, gdzie pojawiło się Dziesięć Przykazań przed nami.
Na szczyt prowadzą dwie trasy z czego jedna była zamknięta, o czym dowiedzieliśmy się na ostatnim check-poincie, gdzie nie chcieli nas już puścić bez przewodnika. Tam dowiedziałem się, że przewodnik kosztuje 30 $ (cena uczciwa) niezależnie od ilości osób, do tego mogą nas zawieść pod szczyt na wielbłądach, no cóż z tej atrakcji zrezygnowaliśmy. Policjanci ogarnęli nam przewodnika, z którym od razu się rozliczyłem i ruszyliśmy Ścieżką Paszy, nazwałbym ją nawet drogą na szczyt. Trasa bardzo malownicza, arabskie góry mają swój niesamowity urok. Po drodze można kupić u miejscowych wodę, owoce i coś do jedzenia. Turystów bardzo mało, bo jednak trochę trzeba się wspiąć. Za nami jechała grupka na wielbłądach, ale tak jakoś im to szło, że my byliśmy pierwsi 🙂 Wielbłądy dojeżdżają pod ostatni postój, gdzie można coś kupić i napić się kawy. Dalej już szlak pnie się ostro w górę w skałach, aby finalnie ukazać nam szczyt i dwie świątynie Meczet i Kaplicę Świętej Trójcy. Meczet jest otwarty, a kaplica pozamykana na głucho, za to widoki cudne, w oddali widzimy nasz jutrzejszy cel czyli górę Św. Katarzyny. Gros turystów wchodzi na Jabel Musa (tak brzmi jej arabska nazwa) na wschód słońca, stąd my mamy pusto i możemy delektować się cudownymi widokami panoram gór Parku Narodowego Świętej Katarzyny. 2285 m npm zaliczone, do tego niezły kawał historii dwóch największych religii na świecie.
Czas schodzić, trasa bardzo przyjemna do zejścia, przewodnik towarzyszy nam do samych bramek, później spotykamy go jeszcze przy naszej ulubionej knajpce w centrum wioski, gdzie na zakończenie delektujemy się kawusią, a później wracamy do Campu na pyszną kolację. Wieczór mija na planowaniu i obserwacji magicznego nieba upstrzonego milionami gwiazd. Uznajemy, że ruszamy jednak z przewodnikiem, bo wyruszymy po śniadaniu i mi się słabo spina trasa, że wrócimy za dnia.
Poniżej nasza rozpoznawcza trasa z Maps.Me:
Rano jak zamierzaliśmy, ogarnąłem przewodnika po 40 $ na głowę z obiadem na szczycie i po śniadaniu ruszamy. Trasa początkowo pnie się w górę, skąd mamy świetną panoramę na wioskę, aby wejść później w kanion, gdzie mamy taką mini oazę ze zbiornikiem wody i polami uprawnymi. Nasz kanion rozszerza się i idziemy szeroką pustynną trasą mijając po drodze zaadaptowane do uprawy poletka. Wszystko co dobre szybko się kończy i zaczynamy stromą wspinaczkę pod górę, gdzie po drodze trafiamy na zamarznięte ocienione potoki, no cóż to jednak luty 🙂 Trasa jest rewelacyjna z pełną surowością arabskich gór. Tak dochodzimy do rozdroży, gdzie kombinowałem powrót, gdybyśmy sami szli przez Ramadan Garden, ale z przewodnikiem spodziewałem się zupełnie innej trasy, ciekawszej i trudniejszej. Oczywiście jak przewidywałem wracaliśmy tą ciekawszą. Przed nami widnieje najwyższy szczyt Egiptu, na który powoli się wdrapujemy. Trasa biegnie już przez łachy śniegu, tak dochodzimy do szczytu, gdzie u jego podnóża jest mały schron samoobsługowy, można się przespać i odpocząć, jeszcze wyżej mamy kaplicę a kawałek dalej bazę wojskową, składającą się z anten, jakiegoś budynku i solarnych paneli 🙂 Widok świetny, dla odmiany widzimy teraz Górę Mojżesza, do tego jest też książeczka do której mogą wpisywać się zdobywcy dachu Egiptu. Nasz przewodnik robi nam obiad, ja wcześniej pojadłem jabłek i zapiłem je wodą więc miałem lekkie zawirowania żołądkowe, ale wypiłem od wszystkich mocną i słodką arabską herbatę i przeszło. Nasz obiad był świetny: pomidory, ogórki, ser, tuńczyk i chałwa plus herbatka 🙂 pyszne i to na wysokości 2629 m npm 🙂
Schodzimy trasą, której się spodziewałem, czujemy się tak jak w Jordanii, do tego dochodzi jeszcze zachód słońca, skaczemy miejscami z głazu na głaz, do tego formy skalne przybierają niesamowite kształty 🙂 Już przy końcu trasy we wspomnianej wcześniej oazie robi się ciemno, ale przed sama wioską widok z góry jest rewelacyjny. I tak w ciemnościach chodzimy w dół i dochodzimy do naszego Campu. Ostatnia noc, wieczorem padnięci idziemy spać.
Trasa na szczyt z Wikiloc:
Rano rozliczamy się z obsługą Campu i idziemy rozliczyć się w naszej knajpce, bo właściciel nie miał jak wydać nam po ostatniej wizycie. Gdy wracamy nasz kierowca już czeka, wsiadamy i wracamy do miasta za płotem (Sharm el-Sheik).
Za płotem dlatego, że jest to jeden wielki kurort ogrodzony płotem, my akurat mamy bazę po drugiej stronie, teoretycznie tej gorszej, a tak naprawdę dużo lepszej, wśród lokalesów, gdzie wioska wygląda naturalnie.
Mamy też swojego taksówkarza, bo Sharm jest bardzo rozległe i praktycznie oprócz dwóch miejsc to tam są same kurorty i hotele.
My odwiedziliśmy stare miasto (Old City), gdzie było tak sobie, ot wszystkie napisy po rosyjsku i ogólnie drogo, ale dużo gorzej wypadła dzielnica rozrywkowa Soho, gdzie oprócz lodowiska to chyba nic ciekawego nie ma, same sklepy ze złotem i wszystko po rosyjsku 🙂
Za to tam gdzie spaliśmy była świetna skała po której się wspinaliśmy, niedokończony meczet, lokaleska knajpa i sklepy, ot fajne miejsce na trekking z kozami i śmieciami, śmieci to jedyny minus tego miejsca. Tam czuliśmy się dużo bardziej swobodnie, niż na Starym Mieście, gdzie w kółko ktoś coś nam chciał sprzedać zagadując po rosyjsku 🙂 Na plus, bankomaty nie pobierały prowizji przy kartach Revoluta i Curve. Patrząc na to co widzieliśmy, życie poza Sharm jest dużo ciekawsze, szczególnie w górach. Na minus w Świętej Katarzynie jest budowany kurort taki wielki moloch, więc tam też już powoli dociera masowa turystyka, pewnie w tym roku, albo najpóźniej w przyszłym go skończą, byle by wioski nie ogradzali płotem.
Sumując wypad bardzo udany, mimo słabego Sharm el-Sheik 🙂