… czyli … we found your passport : )
Ależ człowiek jest podatny na te promocje 😛 Tym razem skusiły nas Chiny 🙂 Jeszcze w maju 2015r udało się nam kupić bilety do Pekinu i do samego wyjazdu czyli do marca 2016r nie widzieliśmy lepszej ceny na tą trasę. Wylot mieliśmy z Warszawy 14 marca 2016r o godz. 14:50 tuż po powrocie z Rygi. Na lotnisku miłą niespodzianką było spotkanie znajomych więc czas do odlotu szybko i przyjemnie nam upłynął. Około godz. 19:00 byliśmy już w Istambule, gdzie przyszło nam czekać na dalsze połączenie do Pekinu około 6-ciu godzin. Mieliśmy jeszcze ważne wizy tureckie od grudnia 2015r to też aby się nie nudzić siedząc na zatłoczonym lotnisku ruszyliśmy zobaczyć Błękitny Meczet i Hagię Sophię. Komunikacja z samego lotniska była bardzo przyjemna, najpierw metro, później tramwaj i mieliśmy jakieś pół godzinki na podziwianie pięknie oświetlonych z zewnątrz świątyń. Później szybki powrót na lotnisko 🙂
Oczywiście po drodze zjedliśmy jeszcze kebab ale rewelacyjny to on nie był 🙂 Na lotnisku do samego odlotu znowu towarzyszyli nam Justyna i Szczepan. Lot do Pekinu trwał 8 godzin. Dzięki temu, że mogliśmy zmienić miejsca na wolne z większą przestrzenią na nogi to nawet było nam całkiem wygodnie. Plusem też było to, że lecieliśmy nocą więc całą trasę praktycznie przespaliśmy. Biorąc poprawkę na różnicę czasu w Pekinie wylądowaliśmy około 16:00. Procedury wjazdowe odbyły się błyskawicznie, zostało nam tylko przejechać kolejką do punktu odbioru bagażu. W drodze do wyjścia uzbrojeni w internetową wiedzę na temat różnic w kursach walut pomiędzy lotniskowymi kantorami a bankiem ICBC, którego placówka znajdowała się na tym samym lotnisku, zaczęliśmy szukać oczywiście banku, tym bardziej, że w kantorach obowiązywała też dodatkowa opłata za wymianę pieniędzy. Do banku wbiliśmy się niemal tuż przed zamknięciem. Warunkiem wymiany pieniędzy było podanie telefonu kontaktowego w Chinach, na szczęście mógł to być też numer hotelu, w którym miało się rezerwację. Kurs był dokładnie taki jak aktualny wskazywany przez program XE-currency na komórce. Po wyjściu z terminala pomknęliśmy do metra i już po kilku przesiadkach byliśmy na stacji najbliższej naszego hotelu. Troszkę głodni już byliśmy więc daliśmy się skusić na zupkę ze straganu przy wyjściu z metra. Zabawa z jedzeniem jej pałeczkami trwała trochę czasu a pod koniec miseczki nawet doszliśmy do jako takiej wprawy 😛 Tuż za dworcem przeszliśmy jeszcze przez mały targ a tam kolejne stragany kusiły nas zapachami 🙂 ale tu już byliśmy twardzi i bez postojów szliśmy trasą wyznaczoną przez Maps Me.
Do hotelu faktycznie było niedaleko, niestety z powodu różnych koordynatów na mapach google i tych podanych przez booking.com trafiliśmy dopiero po wskazówkach miejscowych, pokazywaliśmy wydruk rezerwacji z adresem w języku chińskim a Panie, którym to pokazywaliśmy wskazywały nam ręką kierunek, w którym powinniśmy iść i tak wreszcie udało się nam zlokalizować Bestay Hotel Express Beijing Temple of Heaven. Tu czekało nas kolejne wyzwanie 🙂 czyli porozumieć się odnośnie naszych zakupionych wcześniej internetowo biletów kolejowych, które przesłane zostały kurierem kilka dni wcześniej na adres hotelu. Niestety dziewczyna na recepcji nie wiedziała o co nam chodzi, tłumaczyła nawet jak dojść do stacji kolejowej, żeby sobie bilety na pociąg kupić, translator też niewiele pomógł bo o żadnych biletach nie wiedziała, dopiero przy którejś próbie wytłumaczenia jej i jej koleżance czego my właściwie od nich chcemy 😛 przypomniała sobie o przesyłce, była to koperta do nas ale w miejscu adresata nie było pełnego imienia i nazwiska Marcina a jedynie imię i trzy pierwsze litery nazwiska 🙂 Dziewczyna nie mogła też wiedzieć nic o biletach kolejowych bo na przesyłce nie było opisu zawartości. Kolejnym zaskoczeniem był sam pokój. Zgodnie z rezerwacją był to pokój dwuosobowy z łazienką i z oknem 🙂 ale wyglądało jednak na to, że jest to łazienka z pokojem … bo ubikację i prysznic od pokoju oddzielała jedynie szklana ścianka 😛 Trochę się z tego pośmialiśmy 😛 Okno natomiast wychodziło na oddaloną o 50cm od niego ścianę. Mimo wszystko sam hotel był całkiem przyjemny. Spać poszliśmy około 22:00 ale o 3:00 nad ranem byliśmy już wyspani, mimo że budziki ustawiliśmy sobie dopiero na 6:00. Na ten dzień zaplanowaliśmy sobie dotarcie do Wielkiego Muru Chińskiego. Wskazówki jak i którym autobusem tam dotrzeć Marcin znalazł na jakimś blogu. Jak zobaczyliśmy ilość ludzi jaka podąża z metra w różnych kierunkach zaczęliśmy powątpiewać w opis na tym blogu, że jego autor przy wyjściu ze stacji metra trafił akurat na konduktorkę, która zaprowadziła go nie tyle na dworzec autobusowy co do właściwego stanowiska z którego autobus odjeżdża. I jak się tak nad tym w tym tłumie ludzi zastanawialiśmy spoglądając to na wejście do metra to na budynki wokół próbując wypatrzyć dworzec autobusowy podeszła do nas kobieta w niebieskim uniformie. Zapytała w czym pomóc, okazało się, że jest kierowcą autobusu, spytała, którym autobusem i dokąd się wybieramy a potem zaprowadziła nas do stanowiska, z którego nasz autobus odjeżdża, podała nam też cenę za 2 bilety jaką powinniśmy sobie przygotować dla kierowcy i wytłumaczyła, na którym przystanku powinniśmy wysiąść 🙂 Normalnie nie do uwierzenia 😛 Wracając do ludzi w metrze to ich ilość jest ogromna a wszystko działa tam jak w zegarku, w każdym możliwym kącie platform i korytarzy stoi policja a przy drzwiach wagonów na peronie stoją panie z mikrofonami i małymi głośniczkami na paskach i poganiają ludzi, czasem nawet dopychając ich w drzwiach wagonu aby te się zamknęły 🙂 Na stacji docelowej po wyjściu z wagonu wpada się w wolno przesuwającą się falę ludzi, nawet nie trzeba patrzeć pod nogi czy też przed siebie, fala wyciąga nas na zewnątrz a zanim się dotrze do wyjścia można oglądać filmy na telefonie jak robiło to wiele osób wokół nas. Zaraz po przylocie do Pekinu przed stacją metra widzieliśmy autobus policyjny 🙂 faktycznie, biorąc pod uwagę ilość policjantów pilnujących porządku w metrze, musiał ich tam przywieźć autobus a nawet kilka 😛 Jeśli chodzi o bezpieczeństwo to każdy bagaż przed wejściem do stacji metra jest prześwietlany a osobno sprawdzane są butelki z napojami. Same bilety bez problemu można nabyć w automatach w cenie kilku yuanów zależnie od stacji docelowej, którą należy wskazać. Przez automat wydawana jest karta, która przy wejściu otwiera bramki po przyłożeniu do czytnika a przy wyjściu zaś jest połykana przez automat otwierający bramki i znowu trafia do automatów z biletami. Podróżowanie metrem mimo tłumu jest tu bardzo przyjemne. Wracając do trasy na Wielki Mur Chiński 🙂 my wybraliśmy najdłuższy odcinek jaki można przejść czyli Jinshanling. Najpierw musieliśmy dostać się autobusem do Miyun, dojechaliśmy tam autobusem linii 980, kobieta, która zaprowadziła nas na autobus radziła wysiąść na pierwszym przystanku w tej miejscowości 🙂 i swoją drogą dziwne, że właśnie na tym przystanku, ktoś nas przy drzwiach wywoływał z autobusu obiecując wycieczkę na Chiński Mur 🙂 My jednak za radami znalezionymi na blogu postanowiliśmy wysiąść na trzecim przystanku za mostem. Trasa w tamtą stronę kosztowała nas 14,5 CNY/os. Jak tylko wysiedliśmy od razu przechwycił nas kierowca taksówki oferując swoje usługi. Pertraktacje zaczął od 280 CNY/os w jedną stronę 🙂 Z bloga wiedzieliśmy, że jego autorowi udało się pojechać za 90 CNY w jedną stronę za cały kurs bez uwzględniania ilości osób. Nasze pertraktacje zakończyliśmy na cenie 250 CNY za cały kurs w obie trony.
Wstęp na Wielki Mur Chiński kosztował nas 65 CNY/os, tak więc podrożał od czasu jak był tam autor bloga, którym się posiłkowaliśmy. Ruszyliśmy w górę schodami tuż za punktem kasowym, wiodły one do wejścia na jedną z wież muru a w drodze towarzyszyły nam cały czas 2 kobiety, trochę to było na początku krępujące. Okazało się, że jednak nas nie pilnują a tylko chcą nam sprzedać jakieś pamiątki. Ostatecznie Marcin wziął koszulkę i torebkę dla mnie, dalej ruszyliśmy już bez obstawy 🙂 Mur był imponujący, ciągnął się w każdą stronę po horyzont, szliśmy to w górę to w dół a poszczególne odcinki ograniczały wieże :) Jeśli chodzi o wieże, które mijaliśmy po pamiętam min. Eastern Five-window Tower, Flower Tower, Big Jinshan Tower, Small Jinshan Tower i Heigu Tower. Ja swoim zwyczajem robiłam mnóstwo zdjęć, tym chętniej, że nikt mi nie wchodził w kadr; co jakiś czas spotykaliśmy tylko pojedyncze osoby.
Czas mijał nam beztrosko, z kierowcą byliśmy umówieni dopiero na 15:00 pod stacją kolejki linowej. W pewnym momencie przyszło mi do głowy zrobienie zdjęć z podskakiwaniem bo gdzieś takie z Chińskiego Muru widziałam. Plecak mi to skutecznie utrudniał więc rzuciłam go pod murek i zaczęliśmy zabawę, najpierw ubaw mieliśmy przy moich podskokach, potem przy oglądaniu zdjęć, które Marcin zrobił za wcześnie albo za późno, jedno prawie wyszło 😛 Poszliśmy kawałek dalej i niedaleko wieży Big Jinshan Tower postanowiliśmy spróbować ostatni raz ze zdjęciami w podskokach. Obciążenie w postaci plecaka i paszportówki znowu powędrowało pod murek i za pierwszym podskokiem Marcinowi wyszło idealne zdjęcie więc plecak na plecy i ruszyliśmy dalej. Tu już trafiliśmy na większą ilość turystów a nawet grupę z przewodnikiem podążającą w tym kierunku co my, tak więc przyspieszyliśmy. Po drodze co jakiś czas zaczepiały nas Panie z pamiątkami ale grzecznie tłumaczyliśmy, że mamy już koszulkę i torebkę więc lepiej żeby zapytały kogoś innego niż traciły czas idąc za nami.
Chyba ze dwie wieżyczki dalej zatrzymaliśmy się aby zjeść kupioną po drodze wielką drożdżówkę. Jak już się zbieraliśmy żeby iść dalej to zorientowałam się, że nie mam paszportówki na szyi :/ Nogi się pode mną ugięły bo musiałam ją zostawić przy murku jakieś 4-5 wieżyczek wcześniej jak Marcin robił mi zdjęcie. Zaczęliśmy biec w tamtym kierunku licząc, że albo ją znajdziemy albo znaleźli ją sprzedawcy pamiątek. Niestety po drodze nikogo nie spotykaliśmy a sprzedawca niedaleko tego miejsca nigdzie jej nie widział. Jak już tam dotarliśmy znaleźliśmy na ziemi notes, który miałam w paszportówce, tak więc ktoś ją znalazł, teraz tylko pytanie ile czasu wcześniej i czy tą osobę zdołamy jeszcze znaleźć. Ja już nie miałam siły a Marcin pobiegł dalej licząc na to, że kogoś spotka. Ja zostałam daleko w tyle. Gdzieś z daleka zobaczyłam, że Marcin zszedł w dół zejściem w rejon kolejki linowej z jakąś miejscową kobietą, oboje praktycznie zbiegali. Kiedy dotarłam do tego zejścia to kobiety sprzedające pamiątki od razu mnie pokierowały za nimi. W dół początkowo zbiegałam po kilka schodów ale jak już Marcina miałam w zasięgu wzroku nie miałam siły aby się do niego bardziej zbliżyć. Nie zmniejszając już odległości od siebie dotarliśmy do parkingu, gdzie na szczęście czekał już na nas kierowca, mimo że była dopiero 14:10. Dopiero na parkingu udało mi się dogonić Marcina, powiedział, że paszportówka została znaleziona a ta kobieta rozmawiała z osobami, które ją znalazły i przekazała, że będą oni czekać przy wejściu, z którego rano rozpoczęliśmy trasę na Mur. Kierowca zawiózł nas tam razem z tą kobietą. Nasz bieg zakończyliśmy ale ciągle byliśmy zdyszani a ja ciśnienie miałam pewnie 300/200 i trzęsły mi się ręce na myśl o załatwianiu formalności związanych z utratą paszportu w tak restrykcyjnym kraju, gdzie jest on sprawdzany na każdym kroku. Jakieś 10min później kobieta zauważyła schodzących z góry znalazców mojej „pederastki” 😛 znaczy się „paszportówki”. Nawet nie wyobrażacie sobie jaka to ulga odzyskać w Chinach zgubiony paszport 😛 Naszymi wybawcami byli Szwedzi 🙂 Peter z rodziną 🙂 Zapytali nas czy przeczytaliśmy wiadomość w notatniku, ponieważ tam napisali, gdzie schodzą i gdzie będziemy mogli odzyskać dokumenty. W stresie nawet nie zauważyliśmy tej wiadomości w notatniku ale dzięki bezinteresownej pomocy kobiety sprzedającej na Murze pamiątki udało nam się tam dotrzeć na czas. Za swoją nieocenioną pomoc Peter nic od nas nie chciał przyjąć. Odwdzięczyć się za pomoc mogliśmy tylko tej kobiecie, która zeszła z nami na dół pokazując krótszą drogę i pomogła rozpoznać znalazców mojej paszportówki. Odwieźliśmy ją później na parking przy kolejce linowej.
Mimo tego, że wszystko dobre co się dobrze kończy dalej nie mogłam dojść do siebie a ciśnienie długo jeszcze nie wracało mi do normy 😛 Już kawałek dalej przed wjazdem na autostradę, przy kontroli samochodu przez policję, my z Marcinem musieliśmy się również wylegitymować 🙂 gdyby nie Peter i jego rodzina już tutaj nieźle bym się tłumaczyła z braku dokumentów 🙂 Kierowca odstawił nas na główny dworzec autobusowy. Przy jego wyjeździe stał już autobus 980 ale po tym jak Marcin krzyknął żeby poczekali spokojnie zdążyliśmy przebiec przez metalowe barierki i wsiąść. Bilet powrotny do Pekinu z głównego dworca w Miyun kosztował już 17 CNY/os, nie zdziwiło nas to bo do miejsca, w którym wysiedliśmy rano z tego dworca trasa trwała jakieś 20min. W Pekinie byliśmy na wieczór; mimo wielkich planów na dalsze zwiedzanie po tym jak dotarliśmy do hotelu wyszliśmy z niego już tylko na zupę i to do restauracyjki naprzeciwko. Chcieliśmy zjeść coś lekkiego przed snem a dostaliśmy po wielkim talerzu 😛 co ja mówię 😛 po sporych rozmiarów misce zupy 🙂 była pyszna ale nawet Marcinowi nie udało się zjeść więcej niż połowę. Następnego dnia przed wyjazdem do Changsha chcieliśmy pozwiedzać Pekin ale obudziliśmy się dopiero o 11:30, realnie mieliśmy już tylko czas na spakowanie się i zjedzenie czegoś przed wyjazdem. W agencji przez którą kupowaliśmy bilety uprzedzali, że na dworcu kolejowym trzeba być z godzinnym zapasem czasu. Jak wyszliśmy z metra i zobaczyliśmy tłumy przed dworcem zrozumieliśmy dlaczego. Wokół było oczywiście sporo radiowozów i policji. Przed wejściem było chyba kilkadziesiąt stanowisk kontrolnych a przed nimi kolejki podróżnych. Ciąg tych stanowisk ograniczały dwie wieżyczki z żołnierzami z długą bronią. Mimo wielkich tłumów wszystko szło całkiem sprawnie i kolejka malała, już po chwili sprawdzano nam paszporty i bilety, potem kolejne stanowiska, na których skanowano bagaże, dalej przejście przez bramkę z wykrywaczem metali i podesty, gdzie sprawdzano nas dodatkowo ręcznym detektorem i wreszcie udało się nam wejść do środka. Jak przechodziliśmy przez bramki te piszczały, detektor ręczny też piszczał ale płynność musiała być i przesuwano nas dalej do przodu 😛 Na tablicy Marcin szybko znalazł informację, że na nasz pociąg mamy czekać w poczekalni nr 3.
Mieliśmy do odjazdu ponad 2 godziny więc weszliśmy do kawiarni, gdzie było spokojniej niż w poczekalni i podawali pyszną kawę. Wiedzieliśmy, że do pociągu powinni zacząć nas wpuszczać jakieś 40min przed odjazdem i mniej więcej o tym czasie zajęliśmy strategiczne miejsca przy wyjściu, którym wcześniej wypuszczano pasażerów z tej poczekalni. Był to plan prawie doskonały 😛 prawie bo w pewnym momencie wyszła Pani z megafonem, powiedziała coś po chińsku i kilkadziesiąt, jeśli nie ze 100 osób wstało i zaczęło się ustawiać przy innym wyjściu niż my 😛 Faktycznie Marcin dojrzał tam wtedy tabliczkę z godziną odjazdu naszego pociągu więc też podążyliśmy w kierunku tej kolejki. Jeszcze dla pewności pokazałam Pani z megafonem swój bilet a ona potwierdziła nasze domysły wskazując na tą właśnie kolejkę. Po około 10min stania zaczęto nas wpuszczać do wyjścia na perony. Tu kolejny raz sprawdzono nam bilety i paszporty. Dotarliśmy wreszcie w tłumie ludzi na peron, gdzie stał już nasz pociąg, na peronie znowu zaczęły formować się kolejki pod drzwiami poszczególnych wagonów. Znaleźliśmy nasz i również się ustawiliśmy. Przy wejściu konduktorka zabrała nam bilety a w zamian dała plastikowe karty z numerami naszych miejsc sypialnych. Podobnie jak w Wietnamie w przedziałach były po 3 miejsca po każdej stronie. Szybko pojawili się też nasi współlokatorzy. Miłą odmianą było to, że wreszcie mogliśmy porozmawiać z kimś, kto znał angielski bo jak do tej pory to w większości miejsc porozumiewaliśmy się na migi albo przy użyciu kilku słów po angielsku. Tak więc czekało nas 15 godzin jazdy i 1533km do pokonania. Dobrze, że pociąg ruszał o 15:25 i większa część trasy przypadała na noc.
Na szczęście w pociągu całkiem sprawnie działało wi-fi więc czas też szybciej mijał. Rano przed stacją Changsha obudzili nas konduktorzy oddając bilety i zabierając plastikowe karty. Z Changsha do Zingziajie mieliśmy jechać autobusem, problem w tym, że z dworca autobusowego przed samym dworcem kolejowym jeździły tylko linie miejskie. Pokręciliśmy się po nim trochę i zagadnął nas mężczyzna. Zapytany o autobus powiedział, że zaprowadzi nas na dworzec. Okazało się, że był całkiem blisko, wystarczyło pójść wzdłuż sklepików przylegających do dworca kolejowego i tworzących z nim literę L a następnie w prawo, przejść kładką na drugą stronę drogi i po zejściu z niej trafiamy na wejście dworca autobusowego. Bardzo blisko a jednak mielibyśmy problem tam trafić. Mężczyzna ten zaprowadził też Marcina do pracownika dworca, od którego kupiliśmy bilety. Przez chwile nawet mieliśmy wątpliwości czy nie zostaliśmy oszukani bo nasze bilety wyglądały jak wizytówki serwisu wymiany ogumienia z dopisaną długopisem datą i numerami miejsc – dziwnym trafem były to miejsca 1 i 2 – a inni pasażerowie mieli wydruki na cienkim białym papierze, do tego godzina o której miałby niby odjeżdżać nasz autobus zupełnie nie zgadzała się z tym, co wyszukaliśmy na rozkładach jazdy w internecie. U innej pracownicy dworca upewniliśmy się, że to co dostaliśmy to na pewno bilety, potwierdziła skinieniem głowy, że tak. Faktycznie przed godziną odjazdu autobusu wpuszczono nas do niego po okazaniu tych dziwnych biletów. W autobusie również było wi-fi więc udało się nam przetrwać 4 godziny z hakiem. W Zangziajie nasz zarezerwowany wcześniej hotel miał być jakieś 150m od dworca autobusowego i kolejowego ale nijak nie pasowały jego koordynaty i nie mogliśmy tam trafić. Na szczęście na wydrukach z booking.com jest nazwa i adres również w języku chińskim tak więc zagadnęliśmy kogoś o drogę. Mężczyzna nawet zadzwonił do hotelu żeby dobrze wskazać nam do niego drogę. Kazał wrócić w kierunku dworca autobusowego a potem kierować się na „QQ” cokolwiek to znaczy. Do dworca wróciliśmy i faktycznie na jakimś wieżowcu zobaczyliśmy pomiędzy chińskie znaki wplecione dwie litery „Q”. Poszliśmy w tamtą stronę drogą gruntową przy jakimś wieżowcu w budowie i znowu zagadnęliśmy o drogę, tym razem kobietę ze sklepiku pokazując wydruk z adresem hotelu. Zaprowadziła nas tam bo było to tuż obok. Mężczyzna w hotelu nie przywiązywał zbyt dużej wagi do naszego wydruku rezerwacji, zapytał na ile osób pokój i nawet jeden z pokoi pokazał Marcinowi.
Było to trochę dziwne a na reklamie z nazwą hotelu był inny numer telefonu niż na naszej rezerwacji więc uznaliśmy, że to jednak nie może być nasz hotel mimo że właściciel i stojące na zewnątrz osoby nas przekonywały pokazując na chińskie napisy nad wejściem. Wyszliśmy się rozejrzeć za właściwym hotelem, znowu zagadnęliśmy po drodze dwie osoby i od zupełnie innej strony pokierowały nas do tego samego hotelu, w którym byliśmy chwilę wcześniej. Kobieta przed wejściem powiedziała jeszcze żebyśmy zadzwonili na telefon hotelu jaki mamy na rezerwacji i rzeczywiście zaczął dzwonić jej telefon. Właściciel i jego znajomy mieli z nas niezły ubaw. Po załatwieniu formalności z meldunkiem i szybkim prysznicu ruszyliśmy sprawdzić dworzec autobusowy i rozkład jazdy na dalszą trasę oraz stację kolei linowej. Najpierw jednak zjedliśmy sobie obiad w restauracyjce prawie naprzeciw drugiego wyjścia z dworca autobusowego. Wcześniej przechodząc obok widzieliśmy w niej sporo ludzi a to był dobry znak. Faktycznie restauracyjka miała wzięcie bo było tam bardzo dobre jedzenie i każdy nakładał sobie co chciał i ile chciał a posiłek niezależnie od tego co się wzięło kosztować 10 CNY i to za dwa dania, tyle kosztowała nas zupka i ryż z przeróżnymi dodatkami, jakie sobie wybraliśmy kierując się tylko wyglądem potraw bo ciężko nam było nawet stwierdzić co jest mięsem a co nie 😛 po smaku też trudno było to ocenić 😛 potem na dworcu autobusowym Marcin kupił bilety na 20 marca czyli na dwa dni później i rozbawił Panią kasjerkę do łez pokazując jej wcześniej przygotowaną kartkę z datą i godziną wyjazdu, nazwą miasta w języku chińskim własnoręcznie przerysowaną oraz rysuneczkiem autobusu 😛 Potem doszliśmy do stacji kolejki linowej.
Kasy były już nieczynne więc w informacji zapytaliśmy tylko od której rano będą czynne kasy. Przejrzeliśmy jeszcze adverty z mapą poglądową tras w górach Tianmen, do których ta najdłuższa kolejka linowa świata dociera. Jak tak sobie siedzieliśmy przed wejściem podszedł do nas jakiś mężczyzna pytając o nasze plany, o to czy mamy bilety na kolejkę i ile ich potrzebujemy a potem zniknął. Uznaliśmy, że lepiej czym prędzej się stamtąd zwijać bo jeszcze wróci z biletami dla nas a sami chcieliśmy je sobie kupić w kasie, Marcin na tą okazję nawet narysował sobie chińskie znaki oznaczające linię A i narysował wagonik kolejki linowej, do tego jaskinię, schody ruchome do niej i autobusik na powrót 😛 i nie mogła się ta kartka przecież zmarnować 😛 Wróciliśmy do hotelu robiąc jeszcze po drodze zakupy, spać jednak poszliśmy dobrze po 1:00 bo chyba jeszcze się nie przestawiliśmy z czasem. Rano pod stacją kolejki byliśmy o 7:00 bo mimo że kasy otwierają o 7:30 to kolejki do nich tworzą się dużo wcześniej. Przed kasami były już tłumy, kolejne osoby ustawiały się przed wejściem przy automatach z biletami. Rysunek Marcina zdał egzamin bez problemu kupiliśmy bilety a cenę kasjerka napisała nam na przygotowanym już przez Marcina w komórce kalkulatorze, na osobę wyszło po 258 CNY. Widoki z wagoników kolejki robiły wrażenie a sam wagonik zaczynał huśtać się podczas przejazdu przez podpory czym potęgował emocje związane z wysokością i przestrzenią wokół. Na górze kupiliśmy jakąś colę i wjechaliśmy jeszcze windą na szczyt powyżej końcowej stacji kolejki. Stamtąd na początek postanowiliśmy wybrać czerwoną trasę zachodnią i to był strzał w dziesiątkę.
Najpierw zrobiliśmy sobie krótką przerwę a potem ruszyliśmy eksponowanymi balkonami na zboczu skały, niesamowite robiła ta trasa wrażenie bo pod nogami miało się tylko trochę betonu tworzącego chodnik z poręczą przytwierdzony do pionowej ściany, tak wyglądała prawie całość trasy jaką wybraliśmy, co jakiś czas schodziło się tylko na ścieżki przy szczycie skał i pomiędzy drzewami, później po schodach dochodziło się do kolejnych balkonów. Zaraz po starcie doszliśmy też do dodatkowo płatnego odcinka, gdzie część trasy przytwierdzonej do skalnej wysokiej ściany była całkowicie przezroczysta z grubego ale jednak szkła. Tutaj dostaliśmy na buty ochraniacze z materiału ale mimo tego szklany chodnik był już dosyć porysowany. Na odcinku tym robiły się małe zatory z powodu zdjęć jakie każdy chciał sobie zrobić. Wrażenie robiła przestrzeń widziana nie tylko dookoła ale i pod stopami, niektórzy idąc woleli trzymać się ściany. Po przejściu tego tłocznego odcinka poszliśmy na trasę powyżej wiodącą samym niemalże szczytem, było tam już mniej ludzi i można było nacieszyć się widokami. Dalej trafiliśmy na odcinek, gdzie na drzewach było bardzo dużo czerwonych wstążek. Okazało się, że każdy może tam zostawić napisane na wstążce życzenie a ono się spełni, tak więc i my zostawiliśmy swoje ale nie powiemy jakie 🙂
Na trasie co chwilę byliśmy zaczepiani z prośbą o wspólne zdjęcie. Od przyjazdu w rejon gór Tianmen nie widzieliśmy żadnych innych europejczyków więc może dlatego wzbudzaliśmy zainteresowanie. Na niektórych odcinkach trasy odbywały się pokazy artystyczne, można było poznać lokalną twórczość, tu ktoś śpiewał, tam grał na różnych instrumentach, ogólnie było też bardzo kolorowo. Jak tylko zniknęłam wychodząc do łazienki miejscowi kładli Marcinowi dzieci na kolana i robili zdjęcia a nawet całe rodziny fotografowały się z nim. Jak dochodziliśmy do kompleksu świątyń buddyjskich ktoś przechodząc przywitał Marcina słowami „Helo Guliwer”. Przy świątyniach zatrzymaliśmy się na dłużej bo były niesamowite i można było sobie tam znaleźć spokojne miejsce żeby usiąść. Marcin nawet zrobił sobie zdjęcie z mnichem. Po przekroczeniu mostu wiszącego Marcin zrobił sobie zdjęcia w mundurze wojskowym wygrzebanym ze straganu oferującego zdjęcia w różnych przebraniach. Dalej dotarliśmy do trasy niebieskiej. Nie robiła na nas ona już takiego wrażenia jak ta oznaczona czerwonym kolorem, do tego częściowo była ona w trakcie remontu. Doszliśmy nią do ruchomych schodów wiodących do jaskini czyli charakterystycznego otworu w skale, do którego z dołu prowadzi 999 schodów :) nieruchomych 🙂.
My dotarliśmy tam od tyłu idąc w tłumie pomiędzy rusztowaniami i robotnikami dostawiającymi kolejne betonowe platformy. Do tej pory nie wiem jakim cudem ale Marcinowi udało się wykorzystać moment nieuwagi tłumu i zrobić sobie zdjęcia pod tablicą z czerwonym serduchem. W takim samym tłumie schodziliśmy schodami w dół. Myślałam, że już nie zrobię zdjęcia tej jaskini, a w zasadzie otworu w skale ale na dole znalazłam na to sposób 🙂 robiąc zdjęcie schody pełne ludzi przysłoniłam misami na kadzidła i tak oto powyżej misy z pierwszego planu była już jaskinia, niestety schodów do nieba pustych jak na folderach nie udało mi się uchwycić. Na placu poniżej schodów na turystów już czekały autobusy i na bieżąco zwoziły ludzi pod dolną stację kolejki. Posiedzieliśmy sobie jeszcze chwilę przy stolikach i też ruszyliśmy w drogę powrotną. Pogodę na tą wycieczkę mieliśmy całkiem ładną tak więc słońce troszkę nas spiekło. Po powrocie do hotelu już nigdzie się nie ruszaliśmy, dopiero następnego dnia na autobus. Bez problemu znaleźliśmy nasz do Zhuzhou bo wskazały nam go po pokazaniu biletu pracownice dworca.
Okazało się, że jednak nie byliśmy jedynymi białymi turystami w mieście 🙂 do naszego autobusu wsiadła jeszcze czteroosobowa rodzina anglików lub amerykanów. Po czterech godzinach byliśmy już w Changsha i do Zhuzhou zostało nam już jakieś 90min. Przed wjazdem na kolejną autostradę coś się nie zgadzało obsłudze autobusu i sprawdzili nam bilety, nasze były w porządku ale rodzina, o której wspomniałam miała bilety do Changsha i przegapili swój przystanek. Byliśmy już jakieś 25km dalej, do tego kobieta pokazywała jeszcze swój bilet kolejowy na dalszą podróż z tamtego miasta więc tym bardziej byli w kropce. W miejscu, gdzie się zatrzymaliśmy tj. przed bramkami wjazdowymi na autostradę nie mieli oni szans złapać taksówki. Jedna z pasażerek starała się pomóc tłumacząc dialogi pomiędzy kierowcą a przerażoną tą sytuacją rodziną. Ostatecznie autobus zawrócił. Trąbiąc kierowcy udało się zatrzymać po drodze jakąś taksówkę ale samego taksówkarza nie udało się namówić na zabranie rodziny na dworzec w Changsha. Autobus dalej kierował się w stronę wcześniejszego przystanku, ponownie zatrzymał się niedaleko dworca w Changsha a pasażerka, która starała się pomagać jako tłumacz wybiegła z niego i po chwili wróciła taksówką, która zabrała zagubioną rodzinę. Znowu życzliwość Chińczyków i chęć pomocy okazały się niesamowite. Kierowca w obie strony nadłożył praktycznie 50km i nie było to dla niego problemem, nie zbulwersował się też tym nikt z pozostałych pasażerów, mimo że spowodowało to małe opóźnienie na dalszej trasie, również dziewczyna, która wcześniej pomagała tłumacząc bezinteresownie wybiegła z autobusu w butach na obcasie i znalazła tej rodzinie taksówkę na dworzec. Znowu ktoś będzie miał co opowiadać po powrocie do domu. Jakąś godzinę później byliśmy już w Zhuzhou. Tu na starcie po wyjściu z autobusu poszliśmy do banku wymienić jeszcze trochę pieniędzy. W jednej z placówek bankowych dziewczyna była przerażona naszą prośbą i pokazała jak umiała żebyśmy poszli do Bank of China, nie chcieliśmy robić zamieszania i problemu więc poszliśmy do wskazanego banku bo był całkiem blisko. Tam też narobiliśmy trochę zamieszania bo kasjerka zakręciła się z tym co z paszportu Marcina powinna skserować a czego nie i trwało to troszkę dłużej ale ostatecznie pieniądze udało się nam wymienić. Dworzec był jakieś 800m dalej. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do supermarketu kupić jakąś wałówkę do pociągu, w którym mieliśmy spędzić najbliższe 10 godzin. Procedury przy wejściu na dworzec już znaliśmy, kontrola paszportu i biletu a potem bagażu i już mogliśmy szukać naszego pociągu na rozkładzie. Było trochę łatwiej niż na dworcu autobusowym bo tam na rozkładach były tylko wpisane nazwy miejscowości po chińsku i godziny odjazdów autobusów zrozumiałymi dla nas cyframi. Tutaj dla ułatwienia obok chińskich nazw miejscowości i godzin odjazdów pociągów były zapisane alfa-numerycznie oznaczenia pociągów, które mieliśmy też na swoich biletach, dzięki temu wiedzieliśmy że musimy iść do poczekalni nr 3 i tam czekać aż na bramce wyjściowej pojawi się numer naszego pociągu i ktoś ją otworzy. Czas odjazdu się zbliżał a nas nie wypuszczano na perony. Po jakimś czasie nad bramką zmieniła się godzina odjazdu o 20min, potem opóźnienie rosło. Na szczęście po 45min czekania wpuszczono nas wreszcie do przejścia na perony. Nad ostatnim wyjściem z tego przejścia wyświetlony był numer naszego pociągu. Sam pociąg był już mniej komfortowy od poprzednich, łóżka w wagonie oddzielone były tylko ściankami działowymi, do których były przytwierdzone, korytarz nie był wydzielony w żaden sposób, przejście przez wagon wyznaczał koniec łóżek i ścianka wagonu z oknami po przeciwnej stronie. Szybko poszliśmy spać. Około 4:40 byliśmy już w Huangshan. Dziwne było to, że o tej porze przy wyjściu z dworca próbowano nas uszczęśliwić mapami Żółtych Gór i pelerynami przeciwdeszczowymi, czynne były też restauracyjki. Najpierw postanowiliśmy się uwolnić od tych wszystkich sprzedawców i załatwiaczy transportu 😛
Poszliśmy sobie główną drogą przed dworcem najpierw w jedną stronę a dopiero później wróciliśmy i sami wybraliśmy sobie przydworcową kawiarenkę. Wzięliśmy dwie zupy po 10 CNY i już po chwili wiedzieliśmy, że na nas dwoje wystarczyłaby jedna 😛 Na placu przed dworcem kolejowym był też postój busów i stąd tj. z dzielnicy Tunxi ruszały busy do Tongkou, czyli miasteczka u podnóża Gór Żółtych. Busów było mnóstwo, odjeżdżały jeden po drugim jak tylko się zapełniły. My do busa wsiedliśmy koło 6:00 i jakoś po tej godzinie ruszyliśmy. Niestety pasażerowie wcześniej dogadali się z kierowcą by w Tongkou zatrzymał się pod ich hotelem a my planowaliśmy wysiąść pod Turist Center a spod tego hotelu mielibyśmy tam do przejścia jakieś 2km, na szczęście kierowca zapakował nas z powrotem do busa i tam podrzucił. W tłumie ruchem taśmowym dotarliśmy do kasy biletowej, gdzie za transport pod kolejkę linową zapłaciliśmy po 19 CNY a potem falą dotarliśmy do autobusów. Te wywiozły nas do stacji kolejki. Pogoda była nieciekawa, było pochmurnie i wiało a część ludzi już zakładała na siebie peleryny i spodnie przeciwdeszczowe. Tu znajdowały się kolejne kasy i trzeba było kupić kolejne bilety, za wstęp na teren Gór Żółtych zapłaciliśmy po 230 CNY a za kolejkę linową po 90 CNY. Czuliśmy się wręcz jak w Zakopanem, wszędzie tłum turystów i wszędzie drogo. W całym tym ferworze i ruchu taśmowym nie zdołaliśmy nigdzie pozbyć się dużych plecaków i z nimi przyszło nam wjechać na górę. Na górze oczywiście wiało jeszcze bardziej. Próbowaliśmy uciec od tłumu i na początku nawet nam to trochę wychodziło ale ludzi napływało coraz więcej i więcej do tego doszły zorganizowane wycieczki z przewodnikami z własnym nagłośnieniem.
Ciężko było nawet zrobić jakieś zdjęcie bo jak trafiło się na ciekawy widok to zaraz kilka ba kilkanaście osób w tym samym miejscu chciało zrobić nie tyle zdjęcie co wręcz sesję fotograficzną 😛 Cała trasa była wybetonowana i dosyć męcząca, wiodła schodami to w górę to w dół, ci którzy nie dali rady byli wnoszeni na nie bądź znoszeni z nich na bambusowych lektykach. Panowie którzy to obsługiwali na pewno nie chcieliby żebyśmy z naszymi plecakami gdzieś zaniemogli 😛 przyglądali się nam nawet dziwnie oceniając zapewne wagę Marcina 😛 Na trasie co jakiś czas znajdowały się punkty restauracyjne, gdzie za odpowiednio wyższą niż na dole cenę można było coś zjeść 😛 mistrzostwem była gruszka za 10 CNY, gdzie na dole za tą cenę można kupić wielką michę zupy. Odbiliśmy w pewnym momencie na drogę wiodącą do kolejki szynowej ale okazało się, że była ona nieczynna w tym okresie. W sumie mogliśmy się tego spodziewać bo trasa w tym kierunku była dziwnie pusta. Przynajmniej trochę odpoczęliśmy od tłumu. Kawałek dalej znowu mijaliśmy punkt z hotelikami i kawiarniami. Jak przez pierwszą część trasy był względny spokój tak po przejściu na drugą część mapki szlaków już wszędzie były tłumy ludzi i cały czas kolejka linowa dowoziła nowych turystów. Nie było możliwości aby te tłumy równomiernie rozeszły się po szlakach. Nie udało się nam wejść na szczyt Lotosu bo trasa tam wiodąca została zamknięta. W budce niedaleko tej trasy miły Pan wygrawerował nam pamiątkowy medal z nazwą Niedzwiedzik i aktualną datą. Powyżej znajdowała się stacja meteorologiczna, na jakimś kamieniu niedaleko było oznaczenie szczytu oraz jego wysokości 1860m n.p.m, po odstaniu swojego w kolejce udało mi się zrobić Marcinowi zdjęcie z tym kamieniem 😛 pewnie zdobyliśmy jakąś górę do korony Chin 😛
Góra na pewno była ważna bo i kolejka do zdjęcia była długa 😛 Mieliśmy już dosyć tych tłumów i chodzenia z dużymi plecakami więc postanowiliśmy powoli schodzić w dół. Do tego było chłodno, cały czas wiało co potęgowało uczucie zimna no i co jakiś czas padało co było zresztą do przewidzenia bo w tych górach pada przez 280 dni w roku. Schodzenie z naszymi plecakami nie należało do najłatwiejszych, trasa schodami w dół miała jakieś 3.5km wg oznaczeń. Co do oznaczania odległości na szlakach w Chinach mamy jednak wątpliwości bo jakoś wg GPS było to jednak troszkę mniej. Na dole znowu trzeba było kupić bilety na autobus żeby zjechać do Turist Center w Tongkou. My jednak wysiedliśmy wcześniej bo gdzieś tam wg mapy miał być nasz hotel. Trafiliśmy do niego za wskazówkami zagadniętych po drodze ludzi choć i tak najpierw pokierowano nas do złego hotelu a potem dopiero do właściwego tuż obok. Nasza rezerwacja z booking.com była tam zagadką ale po telefonie obsługi do kogoś anglojęzycznego udało się nam dostać nasz pokój. Miasteczko coraz bardziej przypominało nam Zakopane zwłaszcza kiedy wieczorem poszliśmy coś zjeść. Przed restauracjami Panie i Panowie zapraszali do środka a tam ceny wręcz kilkanaście razy wyższe niż w miejscach, gdzie stołowaliśmy się wcześniej.
Wreszcie udało się nam zjeść coś tylko dwa razy drożej niż do tej pory za to porcja była dwa razy mniejsza niż te jakie serwowano nam wcześniej 😛 Ostatecznie żeby do rana nie zgłodnieć kupiliśmy sobie jeszcze przekąski w markecie 😛 Jednym słowem trafiliśmy na Chińskie Zakopane 🙂 Co do tego nie mamy wątpliwości 😛 Rano zamierzaliśmy dojść do Turist Center pieszo ale szybko zatrzymał się koło nas jakiś chłopak i nas tam podwiózł 🙂 oczywiście nie za darmo 😛 ale taniej wyszło niż taksówką. Busy już zbierały turystów w drogę powrotną, czekając aż nasz się zapełni marzyliśmy już o zupie w przydworcowej restauracyjce z plastikowymi krzesłami i metalowymi stolikami na zewnątrz. Jak postanowiliśmy tak też zrobiliśmy, dopiero tam sobie porządnie pojedliśmy. Dalej z dworca kolejowego w Tunxi musieliśmy się wydostać na północny dworzec kolejowy skąd odjeżdżały szybkie pociągi, jeszcze przed wylotem z kraju kupiliśmy komplet biletów na wszystkie nasze trasy w tym ten do Szanghaju na szybką kolej. Zgodnie z informacjami na necie miał tam jeździć bus ale te sprzed dworca, na którym byliśmy jeździły tylko do Tongkou. Kobieta, która przechodząc obok zapytała czy nie potrzebujemy pomocy powiedziała, że pojedziemy tam z przystanku przy głównej drodze przed dworcem. Tak więc główną drogą poszliśmy od dworca w lewo i po jakiś 100m był przystanek autobusowy. Stamtąd na dworzec północny można było dojechać autobusem miejskim nr 1, który kursował co 30min, w naszych domysłach odnośnie rozszyfrowania rozkładu jazdy utwierdził nas jeszcze mężczyzna na przystanku, do tego podał nam też cenę przejazdu więc przygotowaliśmy sobie po 5 CNY. Po 20min oczekiwania i spławiania kolejnych taksówkarzy dojechaliśmy na dworzec miejskim autobusem. Północny Dworzec Kolejowy był już mniej zatłoczony niż te, które zobaczyliśmy do tej pory. Do Szanghaju mknęliśmy przez 5 godzin z prędkością dochodzącą co jakiś czas do 304 km/h. Dojechaliśmy tam przed 19:00. Najpierw dostaliśmy się do linii metra a potem mieliśmy jeszcze 2km pieszo do hotelu.
Długości trasy nawet tak nie odczuliśmy bo byliśmy zajęci podziwianiem widoków miasta nocą 🙂 szło się nam lekko i przyjemnie choć nogi trochę bolały po wyczynach z plecakami na schodach 😛 w Górach Żółtych :P Niestety z tego co zdążyliśmy się zorientować metro działało tylko do 22:30 a niektóre linie tylko do 22:00 tak więc żeby gdzieś nie utknąć zwiedzanie Szanghaju nocą postanowiliśmy mocno ograniczyć tylko do pójścia nad rzekę Jangcy i dalej deptakiem w kierunku wieży telewizyjnej i budynku w kształcie otwieracza. Poszliśmy jakieś 3km, niestety po kilku czy kilkunastu zdjęciach podświetlenie budynku i wieży zgasło, była już 22:00 więc pewnie dlatego. Zrobiliśmy jeszcze mnóstwo zdjęć samej rzeki i okolicy i powoli wracaliśmy w stronę hotelu. Nie zdążyliśmy zjeść żadnej kolacji więc ucieszył nas widok dużej ilości miejscowych w kawiarence tuż obok naszego Hotelu Podinn. W wesołej atmosferze zjedliśmy chyba najlepszą zupę jaką do tej pory jedliśmy w Chinach i poszliśmy spać. W planach na następny dzień przed odjazdem mieliśmy jeszcze zwiedzanie Ogrodu Yuyuan i pójście do zachwalanej w przewodnikach Herbaciarni na jeziorze. Niestety wstaliśmy dość późno bo i spać poszliśmy około 1:30. Najpierw zostawiliśmy nasze plecaki w przechowalni bagaży na dworcu kolejowym a potem metrem ruszyliśmy na stację niedaleko ogrodów. Po wyjściu z metra już dziwne wydawały się nam tłumy ludzi i coraz liczniejsze sklepiki z pamiątkami. Tłum na ulicy stawał się coraz gęstszy, sklepików coraz więcej i tak doszliśmy do placu z jeszcze większym tłumem ludzi właśnie przy herbaciarni i ogrodach. Jednogłośnie uznaliśmy, że to już ponad nasze siły, kupiliśmy sobie tylko jakieś mięsne przekąski i powoli poszliśmy w kierunku stacji metra. Z kupowania pamiątek w tym miejscu też zrezygnowaliśmy po tym jak zagadnęliśmy o jakąś cenę 😛
Ciągle mieliśmy jeszcze trochę czasu przed powrotem do Pekinu więc przy dworcu kolejowym znaleźliśmy sobie kilkupiętrowy market z elektroniką, buszowanie tam było o wiele przyjemniejsze niż przeciskanie się w tłumie ludzi przez atrakcje turystyczne. W markecie mieliśmy natomiast okazję przekonać się o ile więcej w Europie płacimy za telefony komórkowe i akcesoria do nich. Szkoda nawet o tym mówić bo aż przykro się robi. Na jakieś dwie godziny przed odjazdem pociągu poczłapaliśmy na dworzec żeby przejść wszystkie procedury. Na wejściu Marcin zrobił sobie nawet zdjęcia z psiakiem policyjnym. Znaleźliśmy szybko poczekalnię dla naszego numeru pociągu i jak tylko miejscowi zaczęli ustawiać się przy bramkach to my za nimi. Podróżowanie po Chinach okazało się być bardzo proste i sprawne. Tym razem również w pociągu nie mieliśmy dostępu do wi-fi, szybkie koleje, którymi jechaliśmy dzień wcześniej też dostępu do internetu nie dawały. Do Pekinu dotarliśmy po 15-tu godzinach jazdy. Byliśmy tam po 9:00 24 marca a odlot samolotu zaplanowany był na godzinę 0:50 dnia następnego. Postanowiliśmy wynająć pokój w tym samym hotelu co wcześniej choćby po to tylko aby przed odlotem się wykąpać i żeby mieć gdzie przechować plecaki na czas zwiedzania Pekinu przed powrotem do domu. Tym razem wzięliśmy pokój bez okna z widokiem na ścianę 😛 Zrzuciliśmy bagaże, wzięliśmy prysznic i na lekko poszliśmy zwiedzać Pekin, najpierw oczywiście zjedliśmy sobie coś w pobliskiej restauracyjce. Później odwiedziliśmy nieduży market z elektroniką i nie tylko ale tu już mieliśmy poważne obiekcje co do oryginalności sprzętu zwłaszcza patrząc na jakość wykonania, sprzedawcy po tym jak powiedzieliśmy, że to na pewno oryginały nie są nie wciskali nam już kitu, po prostu nic nie mówili, próbowali zachwalać swój towar dopiero następnym klientom 🙂 Szukając kolejnych marketów z elektroniką natrafiliśmy na budynek z napisem „Pусский базар“ :) był to typowy dom handlowy, wewnątrz stoiska na kilku piętrach, sprzedawcami byli Chińczycy ale wszyscy świetnie mówili po rosyjsku 🙂 tak więc trochę pamiątek tam sobie kupiliśmy bo i dogadać się było łatwo 🙂 Następnym punktem wycieczki był Plac Niebiańskiego Spokoju przed Zakazanym Miastem i samo Zakazane Miasto. O ile metrem w rejon Placu Tian’anmen dostać się było prosto to później trochę kluczyliśmy żeby dojść do samego Placu. Po przejściu placu wzdłuż i w szerz postanowiliśmy obejrzeć mauzoleum Mao Zedonga i tutaj zaczęła się mała lawina nieporozumień 😛 Bilety do mauzoleum kupiliśmy i poszliśmy w kierunku, w którym szedł też tłum ludzi :) do tej pory ta zasada dobrze działała 🙂 Przechodząc jakąś bramę kobieta sprzedająca tam pamiątki coś nam próbowała powiedzieć po chińsku, gestykulowała bardzo, pokazywała na nasze bilety ale nijak nie wiedzieliśmy o co chodzi, dowiedzieliśmy się już po chwili 🙂 dotarło do nas, że chyba idziemy w złym kierunku, faktycznie przekroczyliśmy już bramę zakazanego miasta i nie było odwrotu 🙂 Pani dobrze pokazywała na nasze bilety bo z nimi to powinniśmy iść zupełnie gdzie indziej 🙂 Próbowaliśmy wrócić ale już się nie dało, mogliśmy tylko zabrać się za zwiedzanie Zakazanego Miasta. Ciągle miałam zakwasy więc ciekawą opcją był mały busik, w zasadzie taki meleks, do którego w kolejce ustawiali się ludzie. Marcin jeszcze się upewnił, że ma być to przejazd po zakazanym mieście, zagadnięty mężczyzna ładnie po angielsku odpowiedział, że tak to i my do niego wsiedliśmy. Ustawiłam się na skraju ławeczki, żeby mieć dobre miejsce do robienia zdjęć i ruszyliśmy 🙂
Pan niestety ani nie zwalniał ani nic ciekawego nam nie pokazał 😛 wywiózł nas poza bramy Zakazanego Miasta i wysadził 😛 pośmialiśmy się z siebie, uznaliśmy, że z naszego zwiedzania to dzisiaj nic już nie będzie i oddaliśmy się szperaniu w sklepikach z pamiątkami. Na wieczór wróciliśmy do hotelu, nieśpiesznie się spakowaliśmy i ruszyliśmy w kierunku lotniska przed ostatnimi kursami metra. Dobrze, że na lotnisku byliśmy ze sporym zapasem czasu ponieważ kontrola pasażerów i bagażu była tu dużo bardziej szczegółowa ale z drugiej strony na żadnym lotnisku nie czuliśmy się jeszcze tak bardzo bezpieczni dzięki temu. Przygody w tym miejscu mogłyby się już skończyć ale ja na sam koniec dostałam bardzo oryginalnego współpasażera bo w środkowym rzędzie samolotu, gdzie dostaliśmy miejsca były akurat po 3 fotele 🙂 Przez cały lot miałam atrakcje w postaci pochrząkiwania, odchrząkiwania, wypluwania do torebki tego co zostało odchrząknięte 😛 Na sam koniec po długim locie Pan w zielonej marynarce zmienił skarpetki i również wrzucił je do kieszeni w fotelu przed nim, w której chował też torebkę do której odchrząkiwał 😛 współczuję ekipie sprzątającej, która te skarby potem znalazła 😛 Tym oto sposobem dotarliśmy do Istambułu. Nad ranem i w deszczu nie było sensu wychodzić z lotniska tak więc zostaliśmy w strefie transferowej a po następnym locie byliśmy już w Warszawie 🙂 I tak oto po wielu przygodach wróciliśmy do rzeczywistości i zaczęliśmy odliczanie do następnego wyjazdu 🙂